150. wernisaż i koniec?

W minioną, walentynkową niedzielę w Galerii Kawiarni Artystycznej Hades otwarto wystawę malarstwa „Łucjan – Popek – Wojciechowski”. Zebrał się tak niebotyczny tłum (kożuszek?) śmietanki towarzyskiej Lublina, od naukowców, po prawników i lekarzy, od artystów, po dziennikarzy i biznesmenów i po prostu stałych bywalców hadesowych wnętrz, jakby oprócz wydarzenia artystycznego jakim zawsze są ekspozycję tych plastyków, wisiało coś dodatkowego w powietrzu. A tu jeszcze gospodarz galerii i kawiarni Leszek Cwalina, ogłosił, że jest to 150. wernisaż w tym miejscu! Ilość wielce imponująca, profesjonalne galerie nie zawsze mogą się pochwalić takim osiągnięciem, ale to nie uznanie dla poczynań GKAH – tym bardziej, ze o tej liczbie przed przybyciem mało kto wiedział – decydowało o szczególnej atmosferze wieczoru. Wszyscy, nawet jeśli to skrzętnie skrywali i temat był obchodzony szerokim łukiem, wiedzieli, że być może – jeszcze wiele razy będę czarował, zapewne przy sążnistej i niezawodnej pomocy Bliskiej Mi Specjalistki W Tym Względzie, żeby tak się nie stało! – otwarta została w owym niezwykłym dla kultury naszego miasta miejscu wystawa zamykająca pewien poważny etap historii Hadesu, koniec etapu już ćwierćwiecznego. Ktoś nawet ponuro zażartował: – Ostatni wernisaż na Titanicu. Dowcip nie zdobył aklamacji, chociaż dwa tygodnie po udostępnieniu obrazów trzech artystów pod publiczny osąd, z tej galerii będą musiały one zniknąć. W piwnicach pod CK zaczną się panoszyć chłopcy remontowcy i tak już będzie do grudnia i to nie obecnego, a przyszłego roku. Pytanie czy Hades zdoła przetrwać na wygnaniu do gmachu byłej Astorii na rogu Racławickich i Lipowej, jeszcze długo pozostanie retoryczne (jakkolwiek i tu uruchamiam odpowiednie czarowanie przy sążnistej… itd.).

Ze 150 wernisaży w hadesowej galerii, całkiem pokaźny procent stanowią wystawy Piotra Łucjana i Artura Popka. Nie jest oczywiście tak, że to tylko oni pokazywali tu swoje prace. Z ostatnich lat pamiętam wystawy np. Andrzej Widlskiego, Mariusza Kowala i Magdaleny Łukasik, mojej b. koleżanki redakcyjnej Emilii Szumowskiej, która fotografię zdradziła na rzecz malarstwa, Amadeusz Popka, ceramiki studentów Wydziału Artystycznego UMCS (tu zawsze było bardzo demokratycznie, prezentowali się zarówno krezusi sztuki, jak i jej adepci, nawet amatorzy nawiedzeni pasją zgłębiania jej tajników), fotografików Grzegorza Cieślińskiego, Andrzeja Bąka, ostatnio Marcina Gizy, śp. Eugeniusza Kwerko, Anny Mazurek-Sierockiej, Pauliny Hortyńskiej… Natomiast Łucjan i Popek tak ulubili sobie GKAH i powracali do niej z taką wytrwałą konsekwencją – chociażby prawie dokładnie rok temu, a wcześniej kilkakrotnie – że nie mogę sobie przypomnieć czy np. Piotr Ł. przez ostatnie lata miał w Lublinie swą wystawę w jakimkolwiek innym miejscu.

Teraz dołączył do nich Jacek Wojciechowski, jedna z potęg – że posłużę się wyświechtanym terminem – ikon lubelskiego środowiska plastycznego. Nie stanowi to dla mnie zaskoczenia. Tych trzech artystów, operującymi bardzo różnymi paletami, technikami malarskimi, kolorystyką i stylem, łączy ideowo ogromna doza poczucia humoru i wstawiania tego, co nawet najbardziej poważne, w dystansujące cudzysłowy. Te obrazy smakuje się ze zwiewną lekkością, przyjemnością obcowania z nimi, ale i dlatego, że stanowią, akurat daleką od hedonizmu, prowokację intelektualną a formą – w różny sposób – oczarowują. Popek, który jako jedyny swą cząstkę zatytułował, kontynuuje znane już Bestiarium, ale pozwala sobie i na inne dowcipy. Wojciechowski pokazuje to, co już świetnie znamy, ale frajda polega i na tym, że Mistrz Jacek nie rozpieszcza nas – Boże broń! – nadmiarem wystaw swych cudownie rozgadanych, szaradowych dzieł w poetyce pozornie infantylnego obrazowania. Jeden Łucjan zda się ziemi trzymać, bo z plenerów w Schulzowym Drohobyczu i z głębokiej litewskiej prowincji przywiózł portrety m.in. ostatnich Żydów z tego pierwszego (ciąg o rodzinie Grynbergów, który złożył w tryptyk, ale obrazy mogą funkcjonować samodzielnie) czy żyjących na skraju nędzy i wyczerpania chorobami Polaków z wioski dalekiej od pięknego Wilna. Jednak trzeba zobaczyć, jak Piotr ich maluje, jak przedstawia na dwóch obrazach Wierę Meniok , szefową polonistyki na drohobyckim uniwersytecie i – wraz z Grzegorzem Józefczukiem – Międzynarodowego Festiwalu Brunona Schulza, jak ją widzi jako wdowę (zmarły 5 lat temu jej maż, Igor, był twórca festiwalu) i jako matkę. Tego nie da się opowiedzieć, to trzeba zobaczyć i… uśmiechnąć się do tych prac.

Nie czas na larum, żałobę i wylewanie łez. Obejrzyjcie wystawę w galerii Hadesu, póki jeszcze można, bowiem wyprowadzkę przewidziano z końcem lutego. I dołączcie się do czarowania, żeby Galeria Kawiarni Artystycznej Hades powróciła z początkiem roku 2012 do swego naturalnego wnętrza. Bo nie chodzi tylko o to, ze nie ma wcale pewności czy w zastępczych przestrzeniach dawnej Astorii znajdzie warunki do czasowego działania. Chodzi o to, że tak będzie sprawiedliwie!!! Żadnego jej końca nie dopuszczamy do myśli ani na milimetr.

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: