Ach, ta kreska!

Rysunki Tadeusza Kulisiewicza w Galerii Sztuki Sceny Plastycznej

Mam wrażenie, że rysunki Tadeusza Kulisiewicza pamiętam od zawsze. Dziś trochę zapomniany, w mej młodości był artystą niezwykle popularnym i obecnym we wszystkich mediach. Pardon, takiego słowa wtedy się nie używało, były gazety, radio i telewizja – tuby propagandy. Ale to nie dzięki ich działaniu ceniłem, wręcz uwielbiałem sztukę tego artysty.

Chociaż Kulsiewicz nie schlebiał władzom Peerelu, swymi subtelnymi pracami, które bezbłędnie się rozpoznawało w tłumie innych już na pierwszy rzut oka -jakoś im nie wadził. Myślę nawet, że komuna dawała mu spokój nie dlatego, że na przykład tworzył ilustracje z inscenizacji dramatów zawłaszczonego przez system, uznawanego za „swego chłopa” Bertolda Brechta (powstały swoiste graficzne komentarze do Kaukaskiego Kredowego Koła, Matki Curage, Galileusza). Sądzę mianowicie, że specjaliści od marksistowskiej propagandy fałszywie przypisywali artyście realizację – tak, tak! – internacjonalistycznych idei zbratania ludzi pracy całego globu gdy Kulisiewicz wędrował przez świat i rysował ta zawanego zwykłego człowieka z Chin, Indii, Brazylii czy Meksyku.

A przecież wiadomo – i to nie tylko z perspektywy czasu, tych lat, ktore upłynęły od śmierci artysty w roku 1988 – że chodziło o coś innego. Po prostu o sztukę. A także o syntezę losu ludzkiego. Barbara Kowalska napisała o tej części twórczości Kulisiewicza natępująco: We wszystkich rysunkach z podróży dalekich i bliskich uderza zacieranie się różnic pomiędzy portretowanymi ludźmi. Mieszają się typy etniczne i odrębności kulturowe. Kolejne doświadczenia artysty nakładają się na siebie. W rezultacie bohaterem opowieści kulisiewiczowskich staje się Everyman – każdy. Skrótowo potraktowane rysy twarzy starego górala z polskich Tatr, brązy libijskiego rybaka czy sędziwego Hindusa są po prostu syntezą starości, podobnie jak sylwetki kobiet z dzieckiem na ręku stanowią uniwersalny obraz macierzyństwa. Podobnej ewolucji ulegają z czasem kulisiewiczowskie krajobrazy. Zdarza się więc, że wśród najbardziej dalekich odnaleźć można coś bardzo znanego i bliskiego, lub odwrotnie – polski pejzaż zadziwia niezauważalną dotąd egzotyką. Te próby odnalezienia jedności świata i jedności ludzi pojawiają się również w uogólniających tytułach, takich jak: „Człowiek”, „Ludzie”, „Kobieta”, „Akt”, „Pejzaż” itp.

Sam Kulisiewicz trochę górnolotnie deklarował: Gdybym wiedział, że moja sztuka nie dojdzie do ludzi, to chyba bym jej nie robił. Człowiek, człowiek i jeszcze raz człowiek! I ten człowiek jest obecny w całym dziele artysty. I obecne jest to, co tworzy jego styl artystycznej wypowiedzi. Zawsze oglądając jego rysunki mam ochotę zakrzyknąć: Ach, ta kreska! Klasycznie czysta linia Kulisiewicza zniewala. To jest jeszcze jedna synteza – synteza rysunku, wysublimowana, skrótowa forma, w której mieści się cały świat.

Tak widzę sztukę Tadeusza Kulisiewicza. Dlatego wiadomość o tym, że jutro, w sobotę o godz. 18 w Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL przy Rynku 8 otwarta zostanie wystawa jego prac przyjęłem wręcz entuzjastycznie. To – po dopiero co zamkniętej ekspozycji malarstwa Józefa Czapskiego – kolejne wielkie wydarzenie artystyczne, które funduje nam Leszek Mądzik. Nie wiem co twórca Sceny Plastycznej i jej galerii wybrał z kolekcji zgromadzonej w Centrum Rysunku i Grafiki im. Tadeusza Kulisiewicza w Muzeum Okręgowym Ziemi Kaliskiej. Nie wiem czy znajdą się na przykład na wystawie przedwojenne drzeworyty i już powojenne prace z cykli Warszawa 1945 Krajobrazy spalone. Nie wiem także jeszcze, czy z podróży artysty zobczymy rysunki z Indii czy – powiedzmy – z Meksyku. Wiem jedno. Otwierana jest wystawa, na którą pofruną na skrzydłach. I innym to również szczerze polecam.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: