Apetyt Igora

W podziemiach pięknego gmachu Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej przy ul.Koszykowej działa kameralny klub o wdzięcznej nazwie Apetyt Architektów. To tam 12 grudnia 2000 roku wystąpił Igor Jaszczuk promując w stolicy swój najnowszy album Bard Rock Cafe.

Nazwę można potraktować symbolicznie. Jeden z założycieli Lubelskiej Federacji Bardów słusznie wykazuje apetyt na wyjście poza opłotki grodu nad Bystrzycą a koncert warszawski to jeden z elementów założonej przez artystę i przez wydawców płyty z naszej Glorii działalności promocyjnej. W miarę trwania wieczoru z lubelskim bardem wyraźnie rósł też apetyt na Igora i jego piosenki wymagającej, ale i trochę zblazowanej stołecznej publiczności i zgromadzonych w klubie przedstawicieli mediów.

Trzeba jednak przyznać, że początek recitalu nie był łatwy. Ważniejsze dla zgromadzonych było piwko i drinki z baru niż popisy prawie nieznanego im artysty, bo wszak takich przez warszawskie kluby przewija się setki, tysiące. Ale to nie zasługa ekslublinianina Jana Marii Kłoczowskiego, który w pewnym momencie krzyknął do publiczności: „Dlaczego nie klaszczecie?”, tylko samego Igora i towarzyszących mu muzyków, że w pewnym momencie pomiędzy estradą a widownią zaiskrzyło i koncert zaczął być przyjmowany coraz lepiej a na koniec wzbudzał wręcz entuzjazm zebranych.

Igor Jaszczuk wystąpił ze składem muzyków daleko odbiegajacym od zespołu towarzyszącego mu przy nagraniu płyty a także od tria grającego w programach Lubelskiej Federacji Bardów. Oczywiście wystąpił nieodzowny w takich przypadkach gitarzysta Vidas Svagzdys, autor wszystkich aranżacji z albumu Bard Rock Cafe a także Janusz Lewandowski – bas i Sławomir Beron – perkusja.

Taki zestaw instrumentów zadecydował o muzycznym klimacie odbiegajacym zarówno od brzmień płytowych jak i od produkcji federacyjnych, tym bardziej, że Vidas jak nigdy chętnie sięgał po gitarę elektryczną i jej agresywny dźwięk i brawurowe solówki znakomitego muzyka decydowały o innym niż zostaliśmy przyzwyczajeni brzmieniu takich chociażby utworów, jak Jestem z Polski, Lokalna nuda, bossa-nova Śpiewak literat czy Na skróty Kazimierza Grześkowiaka, jedyna nieautorska piosenka Igora w całym recitalu (napisał do niej muzykę, tak jak – na odwrót – polski tekst do Nie płacz żono, czyli przeboju Boba Marleya No Woman No Cry).

Ci, którzy znają muzyczną biografię Jaszczuka, rzecz jasna nie zostali do końca zaskoczeni „nowym” jego podejściem do własnej twórczości. Aranżacje piosenek na warszawskim recitalu przypominały to, co proponował ongiś ze swoim zespołem BBK, ale oczywiście nie zupełnie, bo wspierali go teraz muzycy bardziej doświadczeni, wirtuozi instrumentów na których grają. Niemniej, gdy Igor zaśpiewał Słowo, słowo ciałem się stało/lecz tego ciała ciągle za mało, czyli Świętych, jeden z najważniejszych utworów, od którego – jak to sam powiedział – wszystko się zaczęło, to znaczy jego obecność na scenie, najlepiej czuć było atmosferę epoki BBK, od której artysta słusznie się nie odcina (sądzę, że słowo Rock w tytule płyty to ukłon w tamtą stronę, w tamte czasy).

Jeśli miałbym wskazać piosenkę, która tym razem zrobiła na mnie największe wrażenie, także z racji nowego potraktowania materii muzycznej, to byłoby to Choćbym. Refren Ty spokojnie śpij, brzmiał jak musicalowy hit a przepiękny bas Lewandowskiego (on też przydał urody bluesowemu Małemu miasteczku) jeszcze bardziej podrasował jego nieprzeciętne walory. Ważnym momentem, także – jak podkreślił – dla samego Igora, było zaśpiewanie Czerwonego tulipana, piosenki, która wyznacza klimaty przyszłych artystycznych poszukiwań barda a także wykonanie kończącego zasadniczą, przedbisową (były dwa) część koncertu Nie musisz mnie kochać, najweselszej – to znowu zdanie Jaszczuka – piosenki warszawskiego recitalu.

Wtedy Igor miał już publiczność na widelcu i mógł z nią robić co chciał. Mnie też – trzeba się przyznać -zniewolił i przygwoździł do siedzenia, jednakowoż nie byłem tym zbytnio zaskoczony, bowiem nie należę do zwolenników żeglowania Igora Jaszczuka w stronę pop, co jest tak odczuwalne przy kontakcie z płytą i zawsze będę wolał koneksjonowanie się barda z rockiem a taką frajdę zafundował mi w Apetycie Architektów w stołecznym mieście Warszawie.

Na koncert przybyło sporo dziennikarzy muzycznych. Rozmawiałem z przedstawicielem pisma Machina, który był występem Igora zachwycony. Pozostaje więc mieć nadzieję, że przedsięwzięcie zaowocuje dobrymi recenzjami i – oby! – ofertami kolejnych koncertów czy prezentacji radiowych a może i telewizyjnych (TVP była też obecna). Organizatorzy z Glorią na czele zadbali w każdym razie, żeby zaproszeni goście dobrze zapamiętali imprezę i z innej, kulinarnej strony. Poczęstowano ich po recitalu winem i przygotowanym przez producenta programów Lubelskiej Federacji Bardów, Klub Towarzyski HADES, pysznym chlebem ze skwarkami (wydłubywało się je z wydrążonych bochenków, co było dodatkową atrakcją) a sympatyczne party przekształciło się w forum dyskusji na temat bardzo udanego koncertu.

Trwało to do późnych godzin nocnych i lubelska delegacja na występ Igora Jaszczuka powróciła pełna wrażeń do rodzinnego miasta dopiero nad ranem nastepnego dnia. Ja tam też byłem, piwko piłem, uszy nadstawiałem a co słyszałem i widziałem, w miarę możliwości solidnie opisałem.

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: /

Rok: