Architektoniczne wyzwania

Andrzej Molik: Przez minione półtora dekady odejścia od kanonów budownictwa masowego, socjalistycznego powstało w Lublinie wiele nowych osiedli i pojedyńczych budynków. Czy są takie, które uznałby Pan za udane architektonicznie, a na drugim biegunie takie, których widok doprowadza Pana do białej gorączki?

Bolesław Stelmach: To jasne, że cechą Lublina jest nierównomierność. Są realizacje dobre, na ogólnopolskim poziomie i są dramatyczne jeśli chodzi o formę, przekaz architektoniczny, efekt. Z tym, że myślę, iż Lublin ma lepszych architektów, na lepszym poziomie niż można by się tego spodziewać. Bo to jest tak, że trzeba mieć talent, ale i trzeba mieć partnerów – inwestora, który musi mieć średni budżet i dobrego wykonawcę, który ma świadomość celów, że za te pieniądze może wyjść coś fantastycznego i może powstać knot. Chodzi często o najprostsze sprawy. Kawałek betonu może być wylany tak, że tworzy intersujacy szczegół. W naszym mieście nie ma też profesjonalnej krytyki. Średnia powstających dzieł nie jest najwyższa, taka jak w Poznaniu, Warszawie, na Śląsku, gdzie ostatnio powstaje wiele ciekawych realizacji. Ale wszędzie tam jest bardzo aktywna krytyka, ogłasza się konkury na najlepsze realizacje, po każdej realizacji następuje dyskusja. Architektów zatem jest w Lublinie paru dobrych, ale to, co powstaje nie dorasta do poziomu tamtych ośrodków.

* Przecież przyczyną tego nie może być tylko brak krytyki.

Jest po temu parę przyczyn. Musi pan sobie wyobrazić, że architekt pracuje w Lublinie za 20 procent stawek cennika. Architekci są zagrzebani w codzienną pogoń. Tworzą nie 2-3, a 5-6 projektów rocznie. To się kończy brakiem nadzoru na budowie.

* A to należy do obowiązków architekta?

Tak! Architekt, od grackiego architekton, kierownik budowy, majster budowniczy, to ten, co buduje, ten co na budowie wie najlepiej. Jeśli oceniać obiekt po realizacji, wpisaniu w kontekst, inwentyce i dopracowaniu każdzego szczegółu, to w Lublinie nie znajdziemy zbyt wielu pozytywnych przykładów.

* Poda Pan je?

Przykładów, ani pozytywnych ani negatywnych nie chciałbym podawać, bo to zawsze budzi ferment. Do sądu z tego powodu też byłem ciągany.

* Może Pan jednak powiedzieć, jak reaguje Pan na architektoniczne faule czy, jak to Pan nazwał, knoty?

Z zainteresowaniem i żalem, że takie rzeczy powstają pomimo stawianych barier, takich jak plan zabudowy, obowiązek uwzględniania kontekstu historycznego. Za każdym razem rodzi się pytanie, czy wybudowany w 2004 r. obiekt, który operuje historycznymi detalami, portalami, wykuszami, starymi oknami, to poprawna droga postępowania. Gdy widzisz, że klasyczne proporcje pomiędzy bazą i resztą budynku zostały zachwiane, jeśli to wszystko jest skarlałe, wykoślawione, to wiesz, że takie sklecone budynki nie powinny powstawać. Ale one powstają. Nadmiar używanych środków, przegadanie tymi historycznymi, to nagminny grzech.

* Z kolorystyka tych budynków też bywa różnie.

Kolory na Krakowskim Przedmieściu to gama, którą zakładano dla Lublina, oparta na brązach bazujących na lubelskim lessie. To gama od zieleni jaką zastosował Lalewicz na budynku banku NBP na Chopina prezentującym architekturę na światowym poziomie, po kolor na Lubliniance. Pojawiające się ostre żółcie czy róże, to zgrzyt w tym kontekście. Nasz zespół otrzymał kiedyś nagrodę ministra kultury za renowację banku Lalewicza. Dostaliśmy ją za to, że absolutnie konsekwentnie trzymaliśmy się jego koncepcji. Mnie taki spokój kolorystyczny nie razi, to zaleta tego miasta. Lublin był zawsze miastem gubernialnym. Tak bardzo podobał się Herlingowi Grudzińskiemu, gdy ten zaczął znowu przyjeżdżać do kraju, bo uważał, że to jedyne miasto, które zachowało przedwojenny charakter.

* Podoba się Panu widoczna w Lublinie ekspansja postmodernizmu?

Każda kowencja, która przynosi dobre efekty jest do obrony. Najgorzej, gdy po rzece naukowych czy pseudonaukowych wypowiedzi wychodzi jakiś zgrzyt. Mój profesor Witold Korski, wybitny archiekt mówił: – Bolesław, nie wystarczy wiedzieć jak to powinno wygladać, tylko trzeba mieć jeszcze talent, żeby narysować to tak, żeby to dobrze wyglądało. Wszystkie ”izmy”, kiedy stosowane są z umiarem, popychają architekturę do przodu. Ale i każdy z nich ma swoich koszmarnych epigonów, którzy tłuc będą swoje do końca życia. To przez takie ich przygotowanie jeszcze długo postmodernizm w koślawej formie, z tymi kolumnami, wykuszami, tympanonami będzie święcił triumfy. Trzeba jeszcze to tu, w Lublinie zaznaczyć wyraźnie, że przy formach historycznych postmodernizm jest zawsze uważany za mniejsze zło niż wyważony modernizm.

* Stelmach i Partnerzy Biuro Architektoniczne otrzymało ostatnio nagrodę w konkursie na przebudowę ronda Marszałkowska – Jerozolimskie w Warszawie. Czym jest dla Pana ten laur?

Mogę powiedzić, że – oprócz satysfakcji jaką mamy w biurze – niczym. Żal po prostu, że takich konkursów, nawet studialnych, jak ten warszawski, w Lublinie nie ma. To błąd tego miasta.

* Na czym polegał projekt dla ronda obok rotundy PKO?

Może brzmi to paradoksalnie, ale zaproponowaliśmy, żeby rondo zlikwidować. Oddaliśmy przestrzeń miejską pieszym, którzy poruszają się po zebrach, bo takiego kuriozum jak to rondo z tłumem w podziemiach nigdzie nie ma. Doszedłem do wniosku, że to jedyny sposób ucywilizowania przestrzeni. Zabudowaliśmy cztery narożniki oraz oczywiście rozwiązaliśmy przy współpracy ze specjalistą z Warszawy problemy komunikacyjne poprzez ulice obwiedniowe.

* Pytam się o to nie bez przyczyny, bo przecież takie konkursy można wreszcie w Lublinie organizować. Co powinno stać się ich przedmiotem?

Rozpadający się most na Bystrzycy koło ”klina”, rondo za Zamkiem, tunel pod Racławickimi, ul. Głęboka… W tym ostatnim przypadku to już tylko płacz nad rozlanym mlekiem. Postawiono tam nowe akademiki czy coś w tym rodzaju, przykład pseudopostmodernizmu. Nie ta skala, nie ta architektura i wszystko wbrew kontekstowi, bo miasteczko akademickie to przykład spokojnej architektury z lat 50. Jednak w Lublinie bardzo dobrym przykładem miejsca godnego konkursu na nową koncepcję przestrzeni jest teren na zachód od ronda za Zamkiem, czyli Podzamcza z dworacami autobusowymi. To może być atrakcyjna wizytówka Lublina, ogromne wyzwanie dla architektów. Moja koncepcja nie polegałby np. wcale na wyprowadzenia stąd autobusów. Komunikacja masowa jest podstawą. W wielkich miastach odchodzi się od ruchu samochodów osobowych na jej rzecz. W Kolonii czy Dusseldorfie też są takie miejsca, tylko nie zajmują tyle przestrzeni, a dodatkowo spełniają mnóstwo innych funkcji.

Bolesław Stelmach

Magister inżynier architekt, absolwent Politechniki Krakowskiej z 1980 r. Od 10 lat prowadzi firmę Stelmach i Partnerzy Biuro Architektoniczne gromadzace siedmiu partnerów – architektów i inżynierów. W tym czasie startowali w 15 konkursach. Najważniejsze realizacje: budynek watykańskiej Fundacji Jana Pawła II przy Bocznej Lubomelskiej, Dom Dostępny w Warszawie (nagroda Ministerstwa Budownictwa za projekt oraz realizacja), budynek Telekomunikacji Polskiej na Czechowie (nagroda ministra budownictwa za realizację), budynek I Komercyjnego Banku SA przy Bocznej Lubomelskiej (nagroda ”Życia w architekturze” za najlepszy budynek użyteczności publicznej na Lubelszczyźnie w dekadzie 1989-99) i ostatnio Spa – Basen Atrium w Nałęczowie. Na Międzynarodowej Konferencji ”Architektura bez granic” w ub. tygodniu w Trybunale Koronnym przedstawił referat ”Prostota w architekturze”.

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: