Artysta wędrowny

ROZMOWA Z OBCHODZĄCYM CZTERDZIESTOLECIE PRACY ARTYSTYCZNEJ  WŁODZIMIERZEM FEŁENCZAKIEM, DYREKTOREM TEATRU IM. CH.H.ANDERSENA

Andrzej Molik: Jutro, w sobotę z okazji pięknego jubileuszu 40-lecia Pana pracy artystycznej Teatr im. Hansa Christiana Andersena zaprezentuje prapremierę ”Teatru Cieni Ofelli” Michaela Ende. Dlaczego na taką okazję zdecydował się Pan na adaptację i reżyserię tego akurat krótkiego tekstu?

Włodzimierz Fełenczak: Dlatego, że to ja wpowadziłem autora świetnej ”Niekończącej się historii” na polską scenę. W listopadzie 1990 r. w Lublinie, w Teatrze Osterwy za dyrekcji Andrzeja Rozhina odbyła się prapremiera ”Momo”. Rozhin pokazał, że można w teatrze dramatycznym zrobić spektakl dla dzieci i dorosłych. Miałem do wykorzystania wszelkie możliwości, zespół, pieniądze, wszystko co chciałem. I Ende, syn słynnego przedstawiciela ”sztuki zdegradowanej”, surrealisty Edgara, który sam uciekł na koniec życia z Niemiec do Włoch pisze przed śmiercią opowiadanie, które czytam i stwierdzam, że mi bardzo odpowiada. Odpowiada, bo to tekst o pracownikach teatru, o teatrze, a także o śmierci teatru, tekst wyrastający z lęku przed telewizją i filmem.

* Wykaz wyreżyserowanych przez Pana spektakli jest imponujący, zawiera aż 94 pozycje. Gdyby sięgnąć pamięcią w przeszłość, dużo miał Pan takich fascynacji teatralnych jak Michael Ende?

Dużo. Powiedzmy Astrid Lindgren. Robiłem jej ”Mio mój Mio” w Lalce w Warszawie i w Tarnowie. W Andersenie powstali ”Bracia Lwie Serce”. Często też kierując teatrami realizację jej tekstów – jak ”Carlson na dachu” – zlecalem innym. I do dziś mam utwory, do których chciałbym jeszcze podejść, na przykład ”Nils Paluszek”. Do moich ulubionych autorów należą też Jordan Radiczkow z ”Żelaznym chłopcem”, Maurice Jendt z ”Machiną teatralną”, Joanna Kulmowa…

* Tworzy Pan dla dzieci, a próżno w tym zestawie szukać patrona kierowanego przez Pana teatru, Hansa Christiana Andersena…

Uwielbiam autorów współczesnych. W 1981 w Opolu w Teatrze im. Smółki robiłem ”Żelaznego chłopca”, a równolegle w Teatrze Dramatycznym ”Dom Bernardy Alby” Federika Garcii Lorki.

* Ma Pan też za sobą przeszłość musicalową?

W 1986 r. razem z A. wojciechowskim w warszawskim Teatrze Dramatycznym stworzyliśmy trzeci musical jaki zaistniał w Polsce pt. ”Która godzina” oparty na muzyce Dezertera, Republiki, Oddziału Zamkniętego, Aya RL, Klanu, Klasa Mitfocha i innych słynnych zespołów lat 80. Śpiewali główne partie Izabela Olejnik i Marek Probosz, ale i Maciej Damięcki. Chociaż za dyrekcji Marka Okopińskiego Dramatyczny nie był pieszczochem publiczności, na nasz spektakl ustawiały się gigantyczne kolejki a panie z bufetu, które miały ogromny utarg do dziś kłaniają mi się za to w pas.

* Urodził się Pan w Lublinie, ale przed kolejnymi powrotami w rodzinne strony karierę teatralna zaczynał Pan gdzieś indziej. W specjalnym wydawnictwie jubileuszowym pełnym danych m.in. o przebiegu Pana pracy, można przeczytać: 1964-1969 – Teatr Guliwe Warszawa – aktor.

Po urodzeniu mieszkałem w Lublinie niewiele lat. Za ojcem zwiazanym z leśnictwem wywędrowaliśmy do Torunia a następnie do Warszawy. Guliwer był zwieńczeniem drogi, na którą wstąpiłem dużo, dużo wcześniej. Mam przy tym szczęście, że krocząc nią poznałem wielu wspaniałych ludzi. Już w 1952 r. jako 11-latek debiutowałem w ”Dwóch światach” Brzechwy w reżyserii Jana Świderskiego zrealizowanych na tzw. centralnej choince noworocznej na Muranowie. Grałem tam z Zygmuntem Hubnerem, z którym – jakaż była ma siła parcia! – potrafiłem się zaprzyjaźnić, chociaż on był już studentem. Pokazywał mi teatralne książki, poznawał z kolegami. To było cudowne, bo oni mnie później zapraszali na swe dyplomy i tak obejrzałem np. ”Klatwę” Wyspiańskiego od kulis. Robiłem teatrzyk szkolny, występowałem w Pałacu Kultury i Nauki. Wreszcie znalazłem się na PWST, gdzie się przyjaźniłem z Jolą Bohdal i Emilią Krakowską. Rektor Jan Kreczmar uznał, że powinienem się jszcze dokształcić z innych dziedzin i zaopatrzył mnie w pismo do wszystkich rektorów polskich uczelni rekomendujace mnie. Nie wiem czy pomogło, ale znalazlem się na psychologiina UW, gdzie miałem znowu szczęscie poznać filozofa stefana Morawskiego, z którym rozmawiałem o adaptacjch teatralnych. Po takim spotkaniu, później się czytało dzieła takiego giganta i to działało niezwykle rozwojowo. W czasach studenckich założyliśmy z Henrykiem Baranowskim, dziś dyrektorem w Katowicach Akademicki Teatr Prób Centon. W latach 1960-64 zagrałem tam role w sztukach m.in. Lorki, Witkacego, Goldoniego.

* I teatr znowu zwyciężył. Zamiast zostać poważnym psychologiem czy rusycystą, bo zdaje się, że filologię rosyjską też Pan studiował, trafił Pan do Guliwera.

A zaraz potem, w 1968 zrobiłem eksternistycznie dyplom na wrocławskim Wydziale Lalkowym PWST w Krakowie. Miałem dwuletnią przerwę na Białostocki Teatr Lalek z etatem reżysera, by w latach 1972 -73 powrócić do Guliwera na stanowisko kierownika literackiego.

* Ktoś pięknie nazwał Pana ”wędrowny sztukmistrz teatru” Dla nas w tych wedrowkach najważniejsze są Pana powroty do Lublina. Pierwszy, o ile wiem, miał miejsce w roku 1974?

Wcześniej trzy lata, do 1972 r. studiowałem na PAMU, akadmii sztuki w Pradze, pokochałem czeski teatr lakowy i na dyplom przygotowałem ”Przygody pingwina Pik-Poka” wg Bahdaja, sztukę na ktorej długo jeszcze zarabiałem czeskie tantiemy, bo co Nowy Rok pokazywali ją w telewizji. Do Lublina zaprosił mnie dyr. Ciesielski i w pierwszej odsłonie byłem dyrektorem artystycznym w Teatrze Lalki i Aktora, bo tak się nazywał Andersena wówczas, pięć lat, do 1979 r. reżyserując m.in. ”Johannesa doktora Fausta” Kopeckiego i chyba najbardziej opromieniony nagrodami mój spektakl ”Dokąd pędzisz koniku_oskowej ze scenografią – już w w 1978 r.! – Leszka Mądzika. Po czteroletniej dyrekcji artystycznej w opolskim Teatrze Smółki, dwóch latach na etacie reżyserskim w łódzkim Pinokio, roku kierownictwa literackiego w Teatrze Nowym w Warszawie i dwóch dyrekcji artystycznej w warszawskiej Lalce, za dyrekcji Tomasza Jaworskiego powróciłem w 1988 r. drugi raz do Andersena na etat reżyserski, a później dopełniłem pobyt dwoma latami na podobnym etacie w Teatrze Osterwy. Trzeci powrót już na stołek dyrektora naczelnego i artystycznego Andersena nastąpił w 1999 r. i ten etap mojego życia trwa do dziś.

* Trochę w głowie mi się kręci. Przecież gdzieś w tzw. międzyczasie został Pan wykładowcą najpierw krakowskiej PWST we Wrocławiu, potem na białystockim Wydziale Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Warszawie, był w latach 96-99 kierownikiem artystycznym Guliwera, reżysrował w Pradze, Białymstoku, Słupsku, Kladnie, Waasa i Kuopio w Finlandii, Gorzowie, Wałbrzychu, Tarnowie, Bielski Białej, Gdańsku, nagrywał audycje radiowe, zdobywał niezliczone nagrody, publikował recenzje i felietony, tłumaczył z czeskiego, słowackiego i rosyjskiego oraz na czeski, dbał o współprace z wybitnymi scenografami i kompozytorami, jurorował i organizował festiwale, m.in. nasze biennale Betlejem Lubelskie, że pozostawię dziś na boku zrealizowane przez ostatnie prawie 5 lat dyrektorowania w Andersenie i dobrze pamiętane spektakle. Czy coś pominęłem?

W Teatrze TV zrealizowałem w 96 r. ”Filipa i Berenikę” Dohnalik, m.in. z Haliną Łabonarską i Krzysztofem Stroińskim i jestem dumny, że wynalezieni wówczas przeze mnie ludzie w tym, co dziś nazywa się castingiem, Magdalena Stużyńska i Redbat Klynstra robia obecnie karierę. Mogę się chyba też pochwlić tym, że współtworzyłem festiwal Korczak Żywy i – z Haliną Machulską – Stowarzyszenie Teatrów dla Dzieci i Młodzieży, a następnie Międzynarodowe Targi Inicjatyw Teatralnych. Współzakladałem też Białostockie Studium Aktorskie Teatru Lalek, które przekształciło się w obecny wydział Akademii Teatralnej oparty w dużej mierze na lublininach, bo działali tam czy działają jeszcze Tomasz Jaworski, Wojciech Kobrzyński, Konrad Szachnowski czy Ryszard Zarewicz, no i ja. Może to nie jest imponująca liczba, ale oprócz licznych adaptacji napisałem też trzy sztuki, własną ”Dre Romano Drom, czyli trzy opowieści o Kolo Dancie” oparte na folklorze cygańskim i ”Kto się boi potwora” oraz z Barbarą Dohnalik ”Złotą monetę”, w której sptykają się symbolicznie Korczak i Singer. Obenie najwiecej uwagi poświęcam idei Arki Andersena, czyli budowie w Lublinie teatru dla dzieciu połączonego z centrum edukacyjnym.

Padło nazwisko Pana – czego Pan nie kryje – wielkiego mistrza Janusza Korczaka. Czy w swej 40-letniej dzialalnosci w teatrze kieruje się Pan jego ideami pracy z dzieckiem?

Od strony pedagogicznej zdecydowanie tak. Ale i też nie zapominam o stronie artystycznej. I tu uważam, że teatr dla dziecka powinien być teatrem autorskim, teatrem Tomaszuka, teatrem Raua, Fełenczaka innych, dziś już wielkich. Można przeprowadzać badania, ale np. już widomo, że widzowie świetnego ongiś Marcinka to obecnie inelektualna elita Poznania. Jeśli się nie ma swojego sposobu i swojego języka teatralnego, nie ma sensu zabierać się za teatr dla dzieci. Ważne są ich przeżycia i ich ocena estetyczna, bo dziecko w teatrze bez uczenia uczy się. Jeśli przeżycia łączą się z nietuzinkową kompozycją spektaklu, to pozostaje na całe życie. Spotykam ludzi, którzy mówią do mnie: – Widziałem jako dziecko Pana spektakl i pamiętam go! Ja wtedy jestem ugotowany. Wszystko co złe spada ze mnie i widzę sens tej pracy.      

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: