Artystka niespełniona?

WYZNANIA ZOFII DE INES, WYBITNEJ KREATORKI KOSTIUMU TEATRALNEGO

Blondynka o młodzieńczej figurze. Energiczna, żywotna, czarująca ujmującym uśmiechem, który nie schodzi z jej oblicza. Drapieżna bywa dopiero w swych pracach – scenografiach i przede wszystkim w kostiumach. Krytyk Agnieszka Koecher-Hensel napisała kiedyś: „…Kreowała postaci wielkich dam i kokot, demonicznych pań i panów, igrając nieraz detalami podkreślającymi bądź zacierającymi cechy płci, zasłaniając i odkrywając ciało, mówiąc prawdę o postaci i skrywając ją. Znając psychologię ubioru, wiedząc, że ubiór charakteryzuje człowieka, wie też de Ines, że bywa maską skrywającą prawdę o nim, instrumentem mistyfikacji.”

Zofię de Ines, bohaterkę tego opisu, udało się nakłonić na kilka bardzo osobistych wyznań.

TWÓRCA NA KRAWĘDZI

Pracuję w teatrze całe życia. Zaczynałam od teatru dramatycznego, a potem przeszłam przez różne gatunki i formy – operę, balet, wreszcie pantomimę. Kiedy zobaczyłam pierwszy spektakl pantomimy we Wrocławiu, miałam łzy w oczach. To było urzeczywistnienie moich marzeń – ujrzeć kostium w ruchu, związany z ciałem aktora. W dramacie aktor buduje postać – irrealną czy nawet realną – ale kostium nie rozwija się, aktor nie robi nic dla kostiumu. Są aktorzy, którzy – mówiąc złośliwie – działają według zasady: co nie dogramy, to doubieramy. Zawód autora kostiumów ma w teatrze coraz mniejszy prestiż. Mój spektakl realizowany jesienią 2006 w Tczewie na Festiwalu Działań Teatralnych i Plastycznych „Zdarzenia” nazwałam trochę przekornie „Na krawędzi”, gdyż mamy takie czasy, że to co tam zrobiłam jest na krawędzi moich poszukiwań teatru.

COŚ Z WŁASNEGO ŚWIATA

Cieszę się jak ktoś mówi, że w kostiumach jakie stworzył Leszek Mądzik w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej do podwójnego spektaklu „Zapiski tego, który zniknął” Janaczka i „Sonety Szekspira” Mykietyna widzi mój wpływ. Leszek z którym się przyjaźnię od czasu gdy wiele lat temu współpracowaliśmy przy „Antygonie” w lubelskim Teatrze Osterwy i który jest moim idolem, bardzo mnie zapraszał na tę premierę i powtarzał: – Zosiu, musisz to koniecznie zobaczyć! Jest tym polskim twórcą, który mnie bardzo docenia. Opowiada, że jak wchodzi do magazynu teatralnego, w Operze Narodowej czy gdzieś indziej i ogląda kostiumy, zaraz odróżnia moje. Mnie właśnie o to chodzi, żeby w kostimach przemycić coś z mojego świata. Jeśli to będzie sztuka współczesna, będę coś dobierała ze swojej szafy czy szukała czegoś w popularnych tanich odzieżach lub też kupię w sklepie garnitur. My dziś działamy trochę jak styliści. Stylizujemy, tyle że nie w sposób tylko wyłącznie estetyczny, jak to robią w gazetach popularnych, magazynach mody… Ale i w kostiumach historycznych można odcisnąć swoje piętno i widać – sądząc po słowach nie tylko Leszka – mi się to udaje. A Mądzik, który tworzy sam, który wykreował swój teatr – Scenę Plastyczną KUL i swoją filozofię, to mój ideał. Też bym chciała działać tak jak on.

AKTORSKIE SNY

Mam też inne marzenie. Chciałabym wystąpić jako aktorka – nie wiem, u Leszka, czy gdzieś indziej. Jerzego Stuhra prosiłam w Tczewie, żeby mnie wziął do filmu… Ludzie mówią, iż wystarczy, że jestem dobrym scenografem. Ale Krystyna Zachwatowicz, scenograf Starego Teatru i Piwnicy pod Baranami spotkała Andrzeja Wajdę i zagrała u niego w filmach. Tyle, że ja na Wajdę jakoś nie trafiłam. Mogę więc powiedzieć, że jestem artystką niespełnioną. Aktorstwo mnie kusi. Bardzo często mam takie zmagania z sobą jak siedzę w czarnej sali pracowni teatralnej, z której mam często ochotę zwiać na powietrze, bo od rana do wieczora żyję bez światła dziennego. Kazimierz Wiśniak, scenograf Henryka Tomaszowskiego w Pantomimie Wrocławskiej wyszedł na światło i maluje, a jego obrazki świetnie się sprzedają. Odzyskał spokój i wyszedł z ciemnicy w teatrze. A je siedzę w tej ciemnicy i muszę wysłuchiwać pod koniec, przed próbami, tych wszystkich histerii aktorów, że buty za ciasne, chociaż mogę powiedzieć: – Co to mnie obchodzi? Do szewca z tym, bo na wygląd są dobre. I muszę jak psychoterapeuta ciągle podnosić ich na duchu, żeby się dobrze czuli w moim kostiumie. Wtedy sobie myślę: ja też bym wyszła na scenę i tak zagrała. To siedzi we mnie od dziecka. Jak zostawałam sama w domu, ciągla się przebierałam. Próbowałam ubierać rzeczy mamy, budować w lustrze różne postacie, miałam swój język. Myślę, że wielcy artyści, Rafael, Durer, Caravaggio, Rembrandt tworząc autoportrety też siedzieli przed lustrem, przebierali się, robili rodzaj teatru, a potem to utrwalali na obrazie. Ja jednak trafiłam do teatru.

ŚWIAT AUTOKREACJI

Nie chciałabym być aktorką szekspirowską, bo mam wadę wymowy. Są inne drogi. Teraz bardzo dużo kobiet „sprzedaje” tak jak Alina Szapocznikow odlewy swego ciała, swoje jestestwo, swoją kondycję, stan zdrowia, bioligii. Ja zaczęłam z bardzo dobrymi fotografami robić autokreacje – troszeczkę jak Witkacy, jak Cindy Sherman. To jest to oglądanie siebie w lustrze: Co można zrobić ze swoją twarzą? Jak można ją pomalować? Jak można przez rodzaj makijażu czy miny zmienić swój nastrój? Miałam kiedyś w Instytucie Polskim w Paryżu wystawę, której dużą część poświęciłam właśnie autokreacjom. Zamieściłam tam zdjęcia z sesji z wybitnymi fotografami. Przychodziłam do nich z kostiumami a potem się okazało, że najlepsze fotografie zrobił Marek Gardulski. Na przykład owijałam głowę bandażem, by nałożyć jakąś perukę, a żeby nie paradować goło przed przebieraniem się w kostiumy, nałożyłam czarną tubę zakrywającą piersi. I efekty były fascynujące. Robił zbliżenia na same oczy, zmieniał proporcje, widział wszystko inaczej. Tak, jest to dziedzina, na którą chciałbym poświęcić jeszcze trochę czasu w swoim życiu.

TEATR SWÓJ WIDZĘ…

Jednak największym polem teatralnej samorealizacji okazały się widowiska autorskie. Do Tczewa, gdzie stworzyłam wspomniany spektakl „Na krawędzi” trafiłam dzięki Halinie Kasjaniuk, dyrektor festiwalu. Pracowała kiedyś ze mną na Śląsku nad „Idolami perwersji”. To był mój pierwszy indywidualny pokaz, do którego mnie namówiła. W Katowicach odbywały się festiwale teatrów wizji i plastyki, gdzie spotykali się preformerzy z całego świata, a gdyński Teatr Ekspresji Wojciecha Misiuro był wówczas całym zespołem na etacie w Teatrze Rozrywki w Chorzowie u dyr. Darka Miłkowskiego i tam przygotowywał premiery. Pojawiła szalenie nęcąca propozycja bym wzięła udział w festiwalu jako scenograf ze swoimi pracami na papierze. Miałam ekspozycję w foyer teatru, a Halina, związana z teatrem Misiuro, rzuciła ideę żywej wystawy projektów – spektaklu opartego wyłącznie na moich kostiumach. Dwa tygodnie jeździłam z Darkiem po teatrach, wybrałam stos kostiumów i je według scenariusza posegregowałam na grupy, które tworzyły opowieść o kostiumie. I tę opowieść wypełnili aktorzy teatru Wojtka pod jego kierownictwem. Kłóciliśmy się z nim o autorstwo, ale to ja przyszłam z tymi kostiumami i z tymi postaciami i jego tancerze odkrywali te postacie przy pomocy kostiumu, a nie odwrotnie, że reżyser im zadawał postać, a ja robiłam do tego kostium. To był pierwszy raz i to się bardzo udało. Pojawili się nawet fani obecni na wszystkich spektaklach.

KROK DRUGI

„”Idole perwersji” dostały nagrodę na katowickim festiwalu, ale spektakl pozostawił we mnie pewien niedosyt, bo nie był zbytnio ekploatowany. Ja już jednak wiedziałam, że muszę iść w tym kierunku. Drugim krokiem było widowisko u Ewy Wyciechowskiej w Polskim Teatrze Tańca w Poznaniu. Ewa zangażowała typowe modelki oraz artystki swego teatru. „Idole” były o płci, u niej natomiast powstał spektakl pomiędzy haute couture a teatrem. Pokazał jak kostiumy noszą modelki „pracujące” jak manekiny, a jak aktorki Ewy. Na przymiarkę kostiumów przychodziły jej małe tancerki, a ja myślałam: – Boże, jak one wyglądają przy tych modelkach? Kiedy jednak wyszły na senę, poprzez ruch, każdy gest zrobiły coś fantastycznego! Był kolejny suces.

I KROK TRZECI

W tym czasie Halina Kasjaniuk stworzyła tczewskie „Zdarzenia”. Kilka lat mnie prosiła o zrobienie na festiwalu kostiumowych warsztatów i rodzaju pokazu. Od razu wiedziałam, że będzie to nie pokaz, a spektakl. Przez całe upalne wakacje 2006 r. gromadziłam kosiumy, niektóre wykupiłam z teatrów. Sięgnęłam do swojej kolekcji części ubiorów. Mam taką. Jak jestem gdzieś w szmateksie, to zawsze coś kupuję, bo jak nie kupić np. gdzieś w Piwnicznej kostiumu dla striptizerki? Mam, potem jak znalazł. Na warsztatach studentki z kilku ASP miały wolną rękę. Korzystały z tego wszystkiego, z czego ja robię kosiumy. To znaczy, miały nowe materiały z belki, żeby realizować kostium według projektu. Następnie miały robić z rzeczy znalezionych – jak to nazywam – rzeźbić rzeczy, odbierać im funkcję, szukać formy przez zbitkę rzeczy znalezionych i osobowości. Bo to nie był pokaz mody, tylko pokaz osobowości, tak jak ja to robię w teatrze: psychologiczny portret wyrażany poprzez formalne środki. Powstały bardzo różne kostiumy. Na pokazie jedne miały suknie w stylu glamour, bardzo nowoczesne, co było związane z urodą i temperamentem dziewczyny. Jedna miała metafizyczną potrzebę wyrażenia kobiecej kondycji i pokazała się w ciąży i w dziecięcych różowościach. Pewien widz narzekał, że nie było gołych piersi, a nie zauważył, że dziewczyna w turkusowym kostiumie prezentowała przepiękne piersi, a inna wyglądała jak tancerka z Rio. Były też moje rzeczy. Jednej z realizatorek dałam wachlarz kostiumów i wytłumaczyłam jej ideę, dlaczego nazywm to „Na krawędzi”. A chodziło trochę o moje kompleksy, że następuje śmierć kostiumu, co reżyser Maciej Prus wyraził uwagą: „Dziś wszystkie kostiumy są jednakowe”. Zawsze walczę o swój świat. Pracuje z reżyserem, z aktorem, dla niego, przeoblekam go w drugą skórę, ale przy okazji przemycam swoje poszukiwania nowych rozwiązań w tkaninie, w kroju. Staram się żeby to był kostium kreacyjny, bo interesuje mnie moda kreacyjna. Moje prace pokazali młodzi ludzie z teatru tańca z ilustracją graną na żywo na scenie przez muzyka ubranego również w mój kostium. Wypowiedziałam się przez młodych, pojawiłam się wśród nich na scenie. Może więc jednak nie jestem artystką niespełnioną?

***

W trakcie spisywania wyznań Zofii de Ines zadzwoniłem do Leszka Mądzika z prośbą, żeby mi przypomniał przy czym pracowali wspólnie. Zadziałały czarodziejskie moce. Leszek powiedział, że właśnie je w Warszawie kolację z Zosią. Może z tego zrodzi się jakaś kolejna piękna współpraca dwójki wybitnych artystów i powszechnie podziwiana sztuka? Oby!

Andrzej Molik Fot. Stefan Okołowicz – TW-Opera Narodowa

Zofia de Ines

Scenograf teatralna, operowa, baletowa, filmowa i telewizyjna, znana również ze swych prac w Danii, Hiszpanii, Niemczech, USA, Wielkiej Brytanii. Ukończyła Wydział Architektury Politechniki Krakowskiej i Studium Scenografii w Krakowie. Szybko stała się u nas jednym z najbardziej wziętych scenografów teatralnych, zapraszana przez najwybitniejszych polskich reżyserów i najbardziej znane teatry. Ma w dorobku ponad sto realizacji w kraju i zagranicą. Przez wiele lat współpracowała z twórcą polskiego teatru pantomimy Henrykiem Tomaszewskim, z którym zrealizowała we Wrocławiu „Rycerzy króla Artura”, „Syna marnotrawnego” i „Sen nocy letniej”. Pracowała z nim również w Bonn, gdzie wystawili wspólnie „Orfeusza i Eurydykę” Glücka. Tworzyła dla większości scen operowych w Polsce oraz dla Polskiego Teatru Tańca Ewy Wycichowskiej. Dla Opery Narodowej zaprojektowała scenografię do „Fausta” Gounoda, „Rossinian”, „Bolera” i „Carmina Burana” w choreografii Antala Fodora oraz do „Rigoletta” Verdiego. Z zespołem Teatru Ekspresji w Gdyni, we współpracy z Wojciechem Misiurą, stworzyła parę lat temu na wskroś oryginalne widowisko autorskie, eksponujące jej niezwykłą fantazję w kreowaniu kostiumem postaci scenicznych. Jej indywidualne wystawy projektów scenograficznych prezentowane były m.in. w Paryżu i Darmstadcie. Kilka lat temu miała wystawę w Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL Leszka Mądzika. Zaprojektowała też kostiumy do „Antygony” z jego scenografią, prezentowaną ongiś w lubelskim Teatrze im. J. Osterwy.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: