Asceza (sztuk)mistrzowska

Zaległość monstrualna. Na zasadzie nieszczęśliwego łańcuszka. Nie udało się być na premierze pod koniec września roku ubiegłego – Nie dało się, się przegapiło tamtoroczne powtórzenia spektaklu – A jak się poszło obejrzeć rosnący w legendę monodram w połowie stycznia, to zawirowanie urodzinowe zabrało czasu na spisanie wrażeń. Przepraszam twórców. Spróbuję to poniewczasie zreperować jak – teatralnie to trywialne, ale że rzecz miała miejsce w knajpie – w serwie do barmana, żeby napełnił pusty kufel wołający o piwo.

Każdy, kto oglądał kolejne odsłony tzw.Tryptyku chasydzkiego Teatru NN w reżyserii Tomasza Pietrasiewicza i w aktorskim wykonaniu Witolda Dąbrowskiego, miał (i nadal ma) prawo sądzić, że twórcy znaleźli najlepszy sposób, modus operandi prezentacji opowieści zaczerpniętych z folkloru żydowskiego, którym jeśli nie tekstowo, to duchowo zawsze patronował Izaak Bashevius Singer. W poszczególnych częściach aktorowi towarzyszyli muzycy: akordeonista Bartek Stańczyk w Był sobie raz, kontrabasista Robert Brzozowski w Fajweł szuka samego siebie i klarnecista Jarosław Adamów w Tajbełe i jej demon. Spełniali swym akompaniamentem-dialogiem wielorakie funkcje, których dziś już nie ma sensu analizować, ale bez wątpienia ich udział podnosił atrakcyjność odbioru monodramów. Tym bardziej, że u podstaw Dąbrowski potrafił nauczyć się jidysz i śpiewać dojmującą pieśń w tym zaprzepadłym języku. Pewnym zaskoczeniem był kolejna realizacja teatralna NN Opowieści z Bramy, nie za bardzo wiadomo czy zamknięciu tryptyku, już poliptyku. Realizatorzy, zawężając środki ekspresji, sięgnęli do tradycji żydowskich opowiadaczy (różnych) historii, a aktor w miarę potrzeb sam grał na gitarze.

Okazuje się teraz (sorry, od pół roku), że była to głęboko przemyślana droga wypełnienia powinności jaka stało się dla Ośrodka Brama Grodzka – Teatru NN, którego Tomasz jest szefem a Witold jego zastępcą, podejście do najsłynniejszego, rozsławiającego imię naszego miasta na całym świecie literackiego dzieła, sztandarowej powieści noblisty Singera Sztukmistrz z Lublina.

Pietrasiewicz, który gnany innymi dyrektorskimi obowiązkami do teatralnych środków wyrazu sięga od lat rzadko, nie zapomniał ani przez chwilę jak panować nad sceniczną materią, w Dąbrowskim znalazł – a to ci niby niespodzianka, skoro przecież jak zwykle! – najlepsze wcielenie swych pomysłów. W narzuconej ascezie (nie będę powtarzał użytej w tytule zbyt efekciarskiej zabawy słownej) zastosowanych środków wyrazu obaj osiągnęli mistrzostwo. Aktor dysponuje tylko – nie licząc okularów – jednym rekwizytem. To obszerny tom z tekstem powieści, w – jeśli można użyć tego terminu stosowanego wobec tłumaczeń – kongenialnej adaptacji Singerowego oryginału. Można znać Sztukmistrza na wyrywki, zaczytywać się w nim po wielokroć,, a w pierwszym, naładowanym fascynacją odbiorze trudno wyłapać, gdzie dokonane zostały skróty pozwalające na sprowadzenie spektaklu do czasu godziny z małym kawałkiem (na pewnym festiwalu przekonano się niedawno, ile trwa samo czytanie tekstu in extenso). Reflektujemy się, że niezaprzepaszczona została np. historia związków niecnego Jaszy Mazura z żadną z jego kobiet. Z pokorną żoną Esterą, której świat duchowy zamykał się wędrówkami na babiniec w synagodze..Z piękną jego partnerką, cyrkową Magdą, ( która mu do łóżka przyniosła zapach rumianku). Z dawną kochanicą, Zeftel z Piasków (wciąż powtarzam, że nie chodzi o dawne Piaski Luterskie na drodze do Chełma i Zamościa, do których Jaszy nie było po drodze w stronę Warszawy, tylko o dzielnicę lubelską z okolic głównego dworca kolejowego i dzisiejszego Parku Ludowego). I z tym rozsadnikiem jego nieszczęść, miłość najświeższą – Emilię. Dopiero przemyślenia post factum odkrywają, że to wobec opisu spotkań z tą ostatnią zostały użyte adaptacyjne nożyczki, całkiem – zatem wspaniale – bez uszczerbku dla wyrazu całości.

Dzięki dwóm artystom tom z powieścią – i to staje się najważniejsze w przesłaniu przedstawienia, jego zrazu niedostrzegalnej głębi, a także w podziwie wobec oszczędności używanych przez aktora środków przekazywania jej treści – gubi szybko rolę rekwizytu. Jesteśmy świadkami nobilitacji najważniejszych w przekazie Singera treści. Takich, które mogą umknąć (wiem coś na ten temat) w pierwszym, pobieżnym czytaniu Sztukmistrza. Wkraczamy na piętra filozofii, z jej służebnicą, metafizyką, odkrywanej w formie najczystszej. Nasz przewodnik, aktor – zakładając okularki – czyta spierwa fragmenty narracyjnego opisu (a w aktorskiej – według naszych przyzwyczajeń wobec monodramu – części kreacji przedstawia dialogi, monologi, proste spostrzeżenia o walorach okrągłych bon motów (Zamek jest jak kobieta,wcześniej czy później musi się poddać) i narrację służącą nakręcaniu akcji. A przecież potem powoli się to odmienia. Czytane przez centralną postać tego przekazu – bezśpiewnego kantora Dąbrowskiego – słowa o nagłych błyskawicach sięgają światła talmudycznego Objawienia, dokonując przemiany Jaszy.To Księga! Tora czasów diaspory i wszelakich pokus, na jakie wygnanie Narodu ona go wystawiła.

Tak się dzieje w kulminacji niezwykłego spektaklu. Niechże, zatem, nikogo nie zmyli wyciszenie i „ideowa” rejterada tej czytanej części roli Witolda Dąbrowskiego. Włączenie do jego szczytowej, w każdym calu lśniącej najwyższym profesjonalizmem kreacji odczytywanych końcowych, sprowadzonych do funkcji informacyjnej fragmentów Sztukmistrza z Lubina może mieć dwie przyczyny. W ten sposób przekazana wiadomość o naczelniku Lublina, który nakazał przyśpieszyć murowanie Jaszowego dobrowolnego miejsca pokuty oraz pokorny list do Sztukmistrza od Emilii mogły się znaleźć w przedstawieniu tylko z dwóch powodów. Albo – w co nie wierzę! – twórcy pozwolili sobie na gapstwo i brak konsekwencji, albo – tu już mi po drodze – postanowili jeszcze bardziej (nauczek wszak doświadczają na co dzień dużo za wiele) zakamuflować deszyfrujące przesłanie tropy.

Sztukmistrza z Lublina Teatru NN… Trochę smutno. Czyż jednak ten spektakl to nie najlepsze spożytkowanie doświadczeń zdobytych przy zajmowaniu się od wielu lat wciąż trudnym u nas, a na ogół martyrologicznym tematem wyznawców religii mojżeszowej? Oraz z kapitału wcześniejszych realizacji teatralnych, które stały się kamieniami milowymi do osiągnięcia olśniewającego sukcesu? Każdemu gościowi miasta nad Bystrzycą, nawet jak nie zostaniemy Europejską Stolicą Kultury, możemy podać na tacy wykwintne teatralne dzieło. Takie do pozazdroszczenia przez nominalnych profesjonalistów, jeśli ktoś się jeszcze ośmiela się wypominać amatorstwo skromnej, a tak wzlatującej nad artystyczną pospolitość scenie z Bramy Grodzkiej, prezentującej się z niebotycznymi sukcesami w restauracyjnym wnętrzu Hadesu Szerokiej u bramowych fundamentów.

Fot. Bartek Żurawski

Kategorie: /

Tagi: / / /

Rok: