Atuty Ogrodów Piosenek

Udało się nam w sobotę w zapowiedzi finału tegorocznych Ogrodów Piosenek wskazać dwie kandydatki do ich laurów. W konkursie zwyciężyła filigranowa, a przy tym niezwykle dynamiczna i dysponująca ogromną potęgą głosu warszawianka Gabriela Lencka i to ona stanęła niewiele przed północą na estradzie w muszli Ogrodu Saskiego, by powtórzyć swój piątkowy recital już przed kamerami TVP, bo to nagranie telewizyjne było główną nagroda festiwalu. Natomiast jeden z certyfikatów artystycznej jakości przyznanych przez szacowne jury pod przewodnictwem Jana Poprawy odebrała śpiewajaca kilkadziesięt minut wcześniej Ilona Sojda. Ta reprezentantka Kielc na dobre jest już zadomowiona w Krakowie, gdzie stale występuje w tamtejszej synagodze, w której najlepiej brzmią jej utwory z muzyką opartą na skalach żydowskich i zaśpiewem artystki godnym jeśli nie kantora, to najlepszej tradycji klezmerskiej. Drugi z certyfikatów odebrał Piotr Dąbrówka z Radomia, który od ubiegłorocznego startu w pierwszych recitalowych Ogrodach Piosenek zrobił ogromne postępy. Piotr śpiewał w piątek, w dniu, w którym furorę wśrod publiczności zrobiła Beata Lerach z Wrocławia, dla wielu absolutna kandydatka do zwycięstwa, ale to on wyrwał z nią i z ósemką innych młodych artystów spośród 12 startujących w konkursie.

W tej grupie znalezła się dwójka przedstawicieli Lublina, Małgorzata Parczyńska i Jakub Pałys. Już skazujące poniekąd na pożarcie ustawienie ich występów na początku konkursowych zmagań – jeszcze w środę, świadczy, że szef artystyczny Ogrodów P. Jan Kondrak, zdaje sobie dobrze sprawę, że to wykonawcy wciąż na dorobku, którzy nad tak trudną formą jak recital muszą jeszcze sporo popracować. Niemniej trochę żal, że w lubelskich sferach piosenki artystycznej coś tąpnęło i już jakiś czas nie pojawiają się nowe talenty (Kuba za taki uchodzi już od wielu lat) na miarę mistrzów z Federacji – Marka Andrzejewskiego, dziś już mentora młodych Jana Kondraka, Joli, Sip, Piotra Selima czy – już odrębnie – Jagody Nai i Marcina Różyckiego, którzy rozbijli banki z nagrodami na rozlicznych festiwalach, w tym recitalowych.

Jednak z punktu widzenia odbiorcy Ogrodów Piosenek, bardziej niż kondycja naszego piosenkowego środowiska czy – generalnie – piosenki artystycznych, interesuje nas jakość festiwalu. Rozmawiałem prywatnie z jurorami (sam w ub. roku zasiadałem w tym gronie) i dosłownie wszyscy podkreślali bardzo wysoki pozim wykonawców, którzy znaleźli się w konkursie. Wielka w tym zasługa dyrektora artystystycznego imprezy. Kondrak, w przeciwieństwie do komisarzy kilku naszych festiwali teatralnych, zna środowisko przezentujące się w Ogrodach Piosenek znakomicie. Fakt, że ma do ogarnięcia dużo mniejszą, wręcz niszową dziedzinę, ale on doskonale wie co w trawie piszczy, jeżdzi na liczne konkursy i festiwale i jeśli tam występuje solo czy z Federacją, obserwuje uważnie co robią inni i kogo można zaprosić do Lublina. Przy tym JanKo współpracuje ściśle z Janem Poprawą, a to największy fachowiec w okolicach interesujacej nas piosenki, który swoje pismo zatytułowane właśnie Piosenka chyba w całości redaguje w nieustajacej podróży pomiędzy jej przeglądami oraz w celu tworzenia kolejnych, jak startujący we wrześniu w Zamościu I ogólnopolski Konkurs Wokalny im. Marka Grechuty. Poprawa jest współpracownikiem niezastąpionym i efekty tej kolaboracji było widać i słychać przez cztery dni ogrodowego festiwalu. Kondrak poczynił przy tym dyskretne korekty w stosunku do porzednich Orgodów (nawet nie sprawdzający się drugi człon nazwy – Piosenki – zamienił na Piosenek). Najważniejsza była rezygnacja z konkursów debiutów, bo i przyciagał najmniejszą publiczność i jako eliminacja do Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie może być – i już bywa – zastąpiony przez inne. Dzień uwolniony przez debiutantow oraz dodanie jeszcze jednego, sprawiło że festiwal recitali nabrał oddechu. Porcja trzech recitalowych występów dziennie (3×4=12), przy ubiegłorocznych czterech-pięciu w ciągu zaledwie dwóch dni, okazała się idealna, nie nużąca ani jurorów ani widzów, a i artyści poczuli się lepiej nie poganiani wciąż przez organizatorów, żeby broń Boże nie przekroczyli regulaminowych 30 minut występów. Chyba jeszcze nie czas martwić się, że przy niewielkiej ilości pisenkarzy decydujących się na sztukę recitalu, materii nie stanie na skrojenie przyszłych Ogrodów Piosenek. Wprawdzie już teraz pojawili się dwaj wykonawcy – Piotr Dąbrówka i Jarosław Chojnacki – którzy startowali w ub. roku, ale nie dosyć, że ten pierwszy ucieszył nas i nowym recitalem i zdecydowanym podwyższeniem poziomu prezentacji (drugi niestety zawiódł), to zawsze można liczyć na pojawienie sie świeżych talentów a u dobrze już znanych artystów – takichż programów prosto spod igły.

Gdyby nie fatalna pogoda w pierwsze dwa wieczory Ogrodów, padło by zupełnie przekonanie o niszowości piosnki artystycznej. Działalność Lubelskiej Federacji Bardów, jej wyznawców i instytucji takich jak CK i ACK UMCS oraz kilku lokali sprzyjajacych rozwojowi tej formy, na czele z niestrudzonym Hadesem, sprawiło, że krąg miłośników owej piosenki w Lublinie bardzo sie rozrósł. Przeniesienie zaś Ogrodów Piosenek do Ogrodu Saskiego, było – tak jak w przypadku teatrów tańca – kolejnym krokiem w kierunku poszerzenia tego kręgu. Przyjemność było patrzeć ilu widzów oklaskiwało w sobotnią noc „Klechdy lubelskie” naszych federatów nagrywane przez telewizję. Nawet bardzo późny jak na nasze miasto występ świetnej lauretki Gabrysi Lenckiej ogladało wciąż jeszcze bardzo duże grono lublinian. I to jest kolejny z tych atutów festiwalu, ktory dobrze wróży przyszłym Ogrodom Piosenek, czego im szczerze życzymy!

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / / /

Rok: