Bard muzykalny

Jest mi strasznie głupio, że doprowadziłem do powstania takiej zaległości, i że, po już blisko trzech tygodniach od w pewien sposób historycznego – dla zainteresowanego, dla jego federacyjnych towarzyszy, dla lubelskiego środowiska artystycznego, osobliwie tego z muzycznych kręgów – wydarzenia jakim był recital Piotra Selima, dopiero dziś powracam do tego uroczego wieczoru 1 października w Kawiarni Artystycznej HADES z muzykalnym bardem w roli głównej.

Poślizg czasowy, o czym sam bohater – mam nadzieję – dobrze wie, nastąpił z powodu teatralnej nawałnicy zwanej: Konfrontacje. Z niżej podpisanego wyssały one wszystkie siły witalne anektując go z kretesem i uniemożliwiając na blisko dziesięć dni (choć imprez trwała tylo cztery) zajmowanie się czymkolwiek innym niż oglądanie całej masy spektakli, pisanie o nich recenzji i redagowanie ukazującego się przez tydzień całokolumnowego Kuriera Festiwalowego. W zaborczych teatralnych trybach zginęły nawet – czego bardzo żałuję – nigdy nie podsumowane Festiwalowe Varietes Igora Jaszczuka, w ramach których – oprócz koncertu promującego nową płytę Igora Bard Rock Cafe, recitali Dzidki Muzolf, Jagody Nai, Bazi Szot, Marka Dyjaka (!), Marka Gałązki i kilku jeszcze innych ciekawych koncertów – odbyła się w piątek 6 października premiera nowego programu Lubelskiej Federacji Bardów i coraz wyraźniej uświadamiam sobie gorzką prawdę, że z recenzją z tego wydarzenia będę musiał poczekać do kolejnej, ogólnodostępnej – a więc nie ograniczonej jedynie do uczestników festiwalu – prezentacji programu. Trudno było przestawić się i zaangażować w pełni w świat poetyckiej piosenki konfederatów będąc oszołomiony powabami Melpomeny i mając głowę pełną teatralnych wizji. Trudno też pisać o koncercie zawierającym między innymi wyimki (cztery spośród osiemnastu nowych utworów bardów) z recitalu Piotra, przed rozliczeniem się z tym, czasowo o sześć dni wcześniejszym wydarzeniem. Dlatego po tej przydługiej dygresji z próbą skonstruowania wątpliwego alibi dla spóźnionego krytyka, przechodzę do sedna sprawy.

Już wejście w solowy koncert Piotra Selima w pełni uświadomiło, w jaki świat pragnie on nas wprowadzić. Inaugurująca wieczór Ognista dzieczyna mogła pomóc w zdefiniowaniu natychmiast nasuwajacego się na myśl określenia: muzykalny bard. Piotr wystąpił z własnym recitalem jako ostatni spośród śpiewających członków federacji i miał okazję przyjrzeć się jak konstruowali je koledzy, najbardziej doświadczony w całym towarzystwie Jan Kondrak, tylko trochę ustępujący mu pod tym względem Igor Jaszczuk, posiadający za sobą niezliczone solowe występy Marek Andrzejewski i Jola Sip a wreszcie Marcin Różycki, który pełny recital przedstawił po raz pierwszy nie tak dawno, bo w sierpniu. Znał środki jakich używali, ale i miał nad nimi podstawową przewagę (która wszelako niekoniecznie musiała wpływać na odbiór całości), tę mianowicie, że w przeciwieństwie do pozostałych bardów (Pawła Odorowicza tu nie liczę, bo na solowy śpiew w półtorarocznej historii federacji zdecydował się tylko raz) jest zawodowym muzykiem i w LFB jego gra na instrumentach klawiszowych stanowi melodyczną podstawę zespołu towarzyszącego wszystkim występom.

Z tej siły, z wyobraźni muzycznej, z własnej indywidualnej wizji muzyki Piotr Selim zaczął korzystać od wspomnianego pierwszego utworu. Powracający refren: Ognista dzieczyno / z nieśmiertelnej wieży / chciałbym dziś upojną / nockę z tobą przeżyć, wzmocniony został dobitnie sekcją smyków, w której grali Kasia Osińska (skrzypce), Magda Mazur (wiolonczela) oraz Agnieszka Maińska Paweł Odorowicz (altówki). To była piękna ekspozyja, prezentacja artystycznego credo. Za chwilę Piotr mógł już śmiało wieść nas w świat swej muzyki, swego śpiewu i tak wyraźnie odpowiadającej mu, harmonizującej z jego duszą poetyckiej wyobraźni Hanny Lewandowskiej.

Popłynęły dźwięki, popłynęły strofy, z których w pamięci pozostają melodyczne odpryski. Zmrok już dawno z nocą po słowie (Zaczynajmy, kochanie). Czarna godzina zęby szczerzy / do dezertera wśród rycerzy (U krasnoludka). Czy to naprawdę się zdarzyło? / Było nie było / coś się prześniło / coś się wypiło / aż miło /aż do dna (Szczęściokratka). …ty mi pierzesz koszule / jesteś moim red bullem / ty mnie zawsze / w ogóle (pyszna Szarlotka). A tu na poboczu miłość / czyżby sił jej ubyło / A tu w ludziach zima / trudny dla miłości klimat (Ku słońcom, chyba najpiękniejszy utwór recitalu, z dosadnymi smykami, z wyrazistym, dramatycznym śpiewem). Zagrajmy to / zróbmy to teraz / w rytmie bolera / warto umierać (utwór zagrany na pierwszy, jakże zasłużony bis z patetycznym fortepianem jakby i z Ravela i z koncertu Czajkowskiego).

To zadziwiające, jak gęste od znaczeń teksty Hani potrafią operować najprostszymi obrazowaniami, skojarzeniami, zdawać by się mogło, wręcz banalnymi, wyjętymi z potocznego języka, ale przecież wzlatującymi w metaforyczność pociągającą, przykuwającą uwagę i – bywa – zachwycającą. Piotr je czuje, identyfikuje się z nimi i dodaje im skrzydeł muzyką, aranżem, do którego dokładał się chyba i Vidas Svagzdys gitarą dopełniający brzmienie zespołu, śpiewem, wydobytym klimatem. I to może być aneksem do wspinającego się na wręcz naukowe wyżyny wywodu przeinteligentnie prowadzącego koncert Jana Kondraka, który pro publico bono wygłosił wykład na temat: kto to jest bard. Piotr Selim nie tylko spełnia warunek – pardon, że się wyrażę – sine qua non i tworzy jeden z elementów konstruujących śpiewaną przez barda piosenkę – komponuje muzykę. On także ma szczęście współpracować z autorką tekstów, która pisuje je wyłącznie dla niego a on je traktuje jak swoje, jak artystyczną emanacje tego, co mu w duszy gra (swoją drogą, następnym krokiem w rozwoju twórczego duo powinno być rozpoczęcie śpiewania przez Hanię Lewandowską).

Od czasu programu dedykowanego Kazimierzowi Grześkowiakowi, Piotr, ten nieśmiały w sumie mężczyzna, przełamał się i nie boi się także poswawolić i uderzyć w weselszą nutę. Nie było tu może typowych pastiszy, takich jakie się tam znalazły (Żabko), ale obok liryki, obok refleksji egzystencjalnej i dramatu, w tym bardzo dobrze skonstruowanym koncercie złożonym w ogromnej większości z zupełnie nowych piosenek, pojawiały się utwory wentyle, utwory dające oddech i uśmiech, takie jak Szarlotka, jak Body czy finałowe Wszystko gra.

Muzyczne wyczucie kontrpunktu i harmonii podpowiedziało też Piotrkowi twórcze wykorzystanie nietuzinkowego głosu Joli Sip, która zaśpiewała w duetach z gwiazdą wieczoru (Pół na pół, także – o ile pamiętam – z udziałem Janka, Doprawdy niczego nie żal, Nieproszona) lub wspierała ją przepiekną, chwytającą za serce wokalizą (Przede wszystkim, z określeniem ego nora, wymyślnienia którego Hani L. zwyczajnie zazdroszczę). Pomoc Joli i wiedza znakomitego muzyka pozwoliły też ukryć pewne słabostki Piotrowego głosu, który wszak potężny jak dzwon nie jest, ale i nie próbuje się wspinać na rejestry dlań nieosiągalne, bo muzykalny bard ma pełną świadomość, że to niemożliwe i trud jego tyleż daremny, co niepotrzebny, jako, że i tym, co w strunach głosowych posiada, wszystko co trzeba, co sobie skomponował, zaśpiewać potrafi.

I miał wieczór tak potrzebnego dla podbudownia artystycznego „ja” Piotra, solowego jego występu jeszcze coś, co nie wszyscy artyści potrafią osiągnąć: ciepło, cudownie ciepłą atmosferę rozsnuwającą się na hadesową widownię i do cna ją zawłaszczającą, by nie rzec – obezwładniającą. Ale umiejętność wytwarzania takiej krzepiącej serce temperatury jest domeną ludzi ujmujących, sympatycznych, a Piotruś Selim ze wszystkim taki jest!

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: