Bard Show

Że lubelscy bardowie postanowili połączyć siły i działać wspólnie, czyli kupą, wiadomo było od dawna, bo grunt pod Lubelską Federację Bardów przygotowywali od kilku miesięcy aż wreszcie wyznaczyli termin jej pierwszego oficjalnego koncertu. Dlaczego więc tak ważna jest data 1 maja? – Dlatego, że był to jedyny wolny termin w Kawiarni Artystycznej HADES – wyłuszczył prowadzący show Piotr du Chateau, uświadamiając przy okazji zebranym, że styl błyskotliwej, inteligentnej zapowiedzi będzie tego wieczora jedynym obowiązującym. Wcześniej już zrobił wykład, że dawni bardowie śpiewali o miłości uduchowionej a w piosenkach ludowych zawsze chodziło o to samo.

Konferansjer, bard słowa mówionego, w konwencji utrzymał się do końca, co można uznać za pierwszy znaczacy sukces sfederowanych na inauguracji w HADESIE. Wkrótce się okazało, że powodów do satysfakcji był wiecej a i termin „show”, który pojawił się powyżej, zagościł w niniejszym tekście nienadaremnie. Sposobem autoprezentacji bardowie zaskoczyli nawet swych największych admiratorów. Na scenie przebywali przez cały czas wszyscy wykonawcy i kiedy jeden wychodził do przodu z solowym popisem, inni albo towarzyszyli mu w chórkach albo dyskretnie dopingowali go swą nieustającą obecnością siedząc w tle na wysokich stołkach. Tu akurat przydałoby się tzw. trzecie oko, czyli panujący nad całością reżyser, który nie pozwoliłby na przykład na przybieranie przez tych „obserwatorów” pozy piłkarzy ustawiajacych się w murze przed rzutem wolnym.

Ale nie narzekajmy. Pierwsze koty za płoty. Do zaangażowania reżysera zbiorowych swych wystepów bardowie sami wkrótce dojrzeją a pomysł totalnego ich współuczestniczenia w wydarzeniu jest przedni, bo ma sie poczucie wspólnej zabawy. Naturalne przez to stają się też wszystkie wystąpienia chóralne. Wbrew obawom („Pierwsza piosenka zawsze idzie na straty”), nie przepadł nawet otwierający wieczór, specjalnie napisany przez Marka Andrzejewskiego „Hymn o człowieczej dumie” a zaśpiew „Małpy niby przerośliśmy/dzięki naszej mądrej myśli/Wyszliśmy lepsi poniekąd/choć do aniołów wciąż daleko” z końcową modyfikacją „Do aniołów… dupa za ciężka”, godny jest zapamiętania, bo może zrobić prawdziwą karierę. Podobnie jest z finałem p.t. „Ciało i duch” autorstwa Igora Jaszczuka, gdzie prezentacja „oto piosenka/produkt ulotny” prowadzi przez zwrotki do przesłania na czasie: „od was zależy/czy się zachowa/gdy ciało zniknie/piosenek duch”.

Duch pieśni wzlatywał w HADESIE dzięki cielesnej obecności konfederatów pojawiajacych się na pierwszym planie w trzech rundach. Ponieważ koncert nagrywano na żywo celem wydania płyty, która ma być wizytówką LFB, większość wykonywanych utworów jest dobrze znana. Oprócz wspomnianych wyżej, były tylko dwie (fantastyczne!) premiery: „Nie musisz mnie kochać” Igora Jaszczuka (Igor z chórami śpiewał jeszcze „Świętych”) i „Doprawdy niczego nie żal” Piotra Selima (ze słowami Hanny Lewandowskiej, także autorki tekstu innego wykonywanego przeboju Piotra „Specjalista od wzruszeń”) śpiewana w duecie z Jolą Sip. Jola świeciła w męskim towarzystwie jak gwiazda i powaliła na ziemię słuchaczy szczególnie „Barmaniolą” Jana Kondraka. On sam, przywódca duchowy federacji, ustawiajacy się zawsze trochę w roli służebnej wobec kolegów, i tym razem zrezygnował ze swych sztandarowych utworów (oprócz „Atamana”), które trzyma zapewne na czas promocji nagrywanej właśnie własnej „płyty życia”. Jako jedyny pozwolił sobie również na lekki dystans i śpiewał dwie piosenki znane z Kotłowni Biesiadnej w barwnym przebraniu („Naftę i gaz” jako arabski szejk). Marek Andrzejewski powrócił do przepieknej piosenki „Jak listy” i do folklorystycznej fascynacji w „Słoneczku”. Marcin Różycki jak zwykle porażął głosem i przesłaniem „Modlitwy” i składał dojmujące „Życzenia dla matki” z nowym, interesującym aranżem.

Właśnie! Trzeba wreszcie – last but not least – wspomnieć, że do sukcesu inauguracji Lubelskiej Federacji Bardów walnie przyczynili się muzycy. Pełniący trudną, bo podwójna rolę Piotr Selim to, oprócz śpiewu, klawisze. On i zupełnie niezwykli Paweł Odorowicz na altówce (cóż za fantazja w „zgrzytliwym” finale „Barmanioli”!) i Vidas Svagzdys na gitarze (chociażby nowe barwa Markowego „Zmęczenia anioła stróża”), przydali temu prawdziwemu show smaku rarytasu, ustawili pieśni bardów na niebosiężnej półce.

Było – jak wspomniałem – kupą. Ale to „razem”, to „wspólnie” było – przy drobniutkich uwagach – mądre, ciekawe i wielce obiecujace dla przyszłości Lubelskiej Federacji Bardów. Niech nam ona trwa!

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / / / / / / / /

Rok: