Barwa, synteza, samotność

Nawet wczoraj, w drugi dzień świąt można było oglądać w Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL na staromiejskim Rynku wystawę wyjątkową, można rzec, że wystawę objawienie, bowiem plastyczna twórczość Józefa Czapskiego, artysty, który jest jej bohaterem, jest w Lublinie niemal nieznana. Galeria otwarta w okresie bożonarodzeniowym to wciąż u nas coś niezwykłego, ale i jej animator, Leszek Mądzik, musi się spieszyć z udostępnianiem lubelskiej publiczności obrazów z kolekcji rodziny Boisgelinów, bo trafiła do nas z muzeum w Kielcach na ściśle określony, krótki czas i lada dzień piękne wnętrza kamienicy Lubomelskich opuści. I to jest główny powód po temu, żeby posłuchać naszej hasłowej zachęty: wybierzcie się jeszcze na (tę) wystawę!

Wyprawa taka może przede wszystkim dobrze posłużyć tym wszystkim, którzy działalność malarską autora Na nieludzkiej ziemi, współtwórcy Kultury, wybitnego teoretyka sztuki i eseisty stawiają na marginesie jego rozległej twórczości, dzieła o renesansowym rozmachu. Żal serce ściska, że na próżno szukać Czapskiego w Leksykonie malarstwa, a nawet w ambitnym Słowniku malarzy polskich Arkad, ale i ich autorzy powinni przejść ekspozycyjną lekcję pokory w galerii twórcy Sceny Plastycznej, żeby zrozumieć jak wielki błąd popełnili pomijając osobę współtworcy formacji kapistów, tych naszych kolorystów, którzy zaczęli działać dosyć przypadkowo, ale w dziejach naszej sztuki i historii sztuki europejskiej znaleźli swe miejsce.

Józef Czapski kolorystą pozostał do końca, co widać jak na dłoni z pokazywanych u nas prac pochodzących w głównej mierze z czasu od połowy lat 60. do drugiej połówki lat 70. Barwy w jego obrazach osiągnęły samoistną intensywność, chociaż nie są to kolory podstawowe, czyste. Wyszukane, wysublimowane, zmieszane na palecie, zdają się w kompozycjach szukać swego odrębnego miejsca. Artysta jakby obawiając się ich syntezy, potrafi oddzialać je ciemnymi konturami, jak w Drodze nadmorskiej z 1972 r., kwintesencji tych poszukiwań, pracy, która mogłaby tu się stać podstawą głębszej analizy całego końcowego okresu twórczości starego kapisty, obrazu z akcentem, który Jacek Woźniakowski tak pięknie nazwał „cynobrowym wykrzyknikiem nadmorskiej torby” w dłoniach „szykownej zapewne sylwetki w kontraście z żywiołem wody”.

Jednocześnie te prace są syntezą samą w sobie, syntezą doświadczeń, poszukiwań malarskich. Są skrótem, wyrazem ostatecznym, acz może jeszcze nie wymarzenie idealnym ascezy osiąganej mądrością życia długiego, mądrego, zadumanego. Dlatego tak dojmująca jest samotność postaci (i rzeczy!) zaludniających te dzieła, czy to będzie sam artysta w domu, czy kobieta w barze, czy – o paradoksie – opuszczony żółty stolik kawiarniany i równie niepotrzebna popielniczka, czy wreszcie owa paniusia na skałach, daleka może od myśli samobójczych, ale nie bez przyczyny zabłąkana w swym tak nieturystycznym stroju na skalnej półce urwiska nad morską tonią. We wszystkim tym, w każdym dziele czuć obecność samego artysty, on jeśli nie widnieje sam na obrazie, kryje się gdzieś tuż za blejtramem, albo stoi obok nas i obserwuje naszą reakcję, zagląda nam w oczy i bada, czy potrafimy czuć to samo co on.

Jeśli zatem chcemy poznać bliżej Jóżefa Czapskiego, posamakować pełni jego artyzmu, oderwijmy się od eseju ze starego numeru Kultury, przerwijmy lekturę jego gułagowych wspomnień czy paryskich rozmów z wielkimi XX wieku (zapomnijmy przy tym litościwie o dowcipach związanych z pewnym nieszczęsnym ministrem) i posmakujmy w samotności – nawet tej w tłumie – wyimka z jego dzieła malarskiego, części drobnej może, ale bardzo znaczącej. Jest jeszcze na to czas – nieopodal, pod ręką, w Galerii Sztuki Leszka Mądzika.

Józef Czapski. Wystawa w Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL (Rynek 8) czynna do 31 stycznia 2002 r.

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: