Basine sprawki (szarlatańskie)

Któregoś lipcowego (niespodziewanie słonecznego) popołudnia do redakcji wfrunęła Basia. Zrobiło się jeszcze bardziej słonecznie chociaż zielonooka (chyba) zajęła się pokutnym tłumaczeniem ze swych przewinień, które polegają na tym, że w tym roku udało się jej dopiero drugi raz dostarczyć to, co obiecywała nadsyłać zdecydowanie częściej – List z Krakowa. A później, jakby z potrzeby rozgrzeszenia, wcisnęła zbaraniałemu interlokutorowi w dłoń szarą, pękatą kopertę. Rzut oka wystarczył żeby stwierdzić co zawiera. Acha! Kompakt, kaseta i jakaś książeczka… Nawet nie starczyło czasu coby pięknie podziękować. Jeszcze tylko zakomunikowała, że wkrótce weźmie ślub, tu, w Lublinie choć wybranek galicyjski, I już. Odfrunęła. Zbierać maliny na rodzicielskiej działce. Czy powstała tam nowa piosenka? Pewno się nigdy nie dowiem.

***

Barbara Stępniak. Dla wszystkich, nawet dla siebie – Basia. Jako Basia Stępniak funkconuje w kabarecie Loch Camelot i w Zielonej Cytrynie, w Piwnicy pod Baranami też, na festiwalach Łaźnia i Tartak, na olsztyńskich Spotkaniach Zamkowych „Śpiewajmy Poezję” i na Studenckim Festiwalu Piosenki (z wszystkich ich wracała w ubiegłym roku z laurami) a teraz na kompakcie (jak się zaraz okaże – zbiorowym), na kasecie i na okładce tomiku poezji.

Ileż talentów kryje się w w tej drobnej, ezoterycznej, zdawało by się, kobiecie? Jeden z nich poznałem przed laty, gdy jako juror głosowałem za nagrodą dla Basi w konkursie na recenzję teatralną. Chyba dlatego trafiła do mnie, do Kuriera, z propozycją przysyłania korespondencji z Krakowa, kiedy pojechała tam realizować kolejny ambitny pomysł – studiować muzykologię. Przystałem z entuzjazmem i nigdy się nie zawiodłem (no może z wyjątkiem tego, że ilość listów zaczęła z czasem być odwrotnie proporcjonalna do liczby sukcesów estradowych Basi pod Wawelem i nie tylko). Listy z Krakowa zawsze były ciekawe i krwiste, nie w dosłownym znaczeniu oczywiście. Gdzie krytyka teatralna a gdzie śpiewana poezja? Gdzie muzykologia a gdzie reporterka radiowa? Bo i ją się Basia parała w wolnych chwilach wpadając do Lublina.

Do swego rodzinnego miasta nie ma jednak szczęścia. Nie zdziwię się jeśli wkrótce będzie zdeklarowaną krakowianką. Tak jest zresztą tam postrzegana, bo – jak sama pisała w którymś z Listów – ci, którymi pyszni się Kraków pochodzą z Częstochowy, Tarnowskich Gór, Lublina… Nawet sam mistrz Piotr Skrzynecki to prowincjusz przez Kraków przchołubiony. Święcąc triumfy w kabarecie Loch Camelot, kiedy z nim do nas przyjechała nie był w najlepszej formie. Wcześniej, na którychś z Piwnicznych Spotkań z Piosenką w HADESIE jej zwiewna liryka zdominowana została przez drapieżność popisu Szymona Zychowicza. Trudno być prorokiem w własnym siedlisku. A tymczasem…

***

Ten kompakt jest już w Lubline znany. Nic dziwnego, pośród plejady wykonawców z Krainy Łagodności jest, oczywiście, i nasz Marek Andrzejewski. Oficjalnie nosi tytuł Płyta promocyjna, ale w kręgu fachowców i znajomych zwany jest drugą Zieloną Cytryną. Drugą, bo pierwszą wyprodukowała jedna z artytstek a i propagatorek Krainy Ł. – Magda Turowska, zieloną, bo nie tylko, jak piszą twórcy „przez zielone szkiełko oglądaną”, ale i powstałą w kręgu kabaretu Zielone Szkiełko i związaną z nim Agencją Artystów „Szarlatani”. Stąd, chociaż płytę firmuje Agencja Inicjatyw Artystycznych „Cytryna” (chyba siostrzyca poprzedniej) dopisek w ksiązeczce towarzuszącej kompaktowi: PIERWSZA SZARLATAŃSKA PŁYTA. Wkrótce się okażę, że będzie się on pojawiał w innych produktach z nazwiskiem Basi Stępniak.

Zielona Cytryna miała być pierwotnie płytą promocyjną Basi, gdzie bonusem z kolei miały być pojedyńcze piosenki innych artystów związanych z agencją „Szarlatani”. Projekt zmodyfikowano a skutkiem pierwotnego jest to, że o ile wszyscy pozostali wykonawcy, m.in. Czerwony Tulipan, Turowska, Rutecka, Andrzejewski, Kasprzycki, Radek, mają rzeczywiście po jednym utworze, to Basia posiada tu je dwa. Pierwszą jest ujawniająca zacięcie satyryczne autorki, ale i straszliwie gorzka Dyrygentka, drugą liryczno – nostalgiczne Obejmij mnie. I tyle satysfakcji Basi, bo płyta jest interesująca i dla wielbicieli piosenki literackiej stanowi prawdziwy rarytas.

***

Dwa pozostałe przedsięwzięcia „Szarlatanów” to już autorski popis wyindywizualizowanej z (ewentualnie: rozentuzjazmowanego) tłumu Basi Stępniak. Kaseta jest, jak stanowi stosowny napis, CZWARTĄ SZARLATAŃSKĄ KASETĄ. Nosi tytuł O obrotach sfer niebieskich i zawiera jedenaści, jak się rzekło, autorskich piosenek Basi. Talenta pani muzykolog in spe i poetki rzeczywistej połączyły się na tyle skutecznie, że otrzymujemy materiał niezwykle interesujący. Lubię, nie kryję, ten jej wisielczy humor pozwalający konstatować, że To, czego pragnę, jest w zasięgu ręki / To, czego nie mam, nie istnieje. Albo, z tego samego utworu: Piszę do siebie list. Ach, ileż u mnie nowego. Lubię w piosence o braku fortepianu w pracowni refleksje typu: Cóż martwej naturze z walca. Lubię poetykę zdystansowanej, dyskretnej liryki, która umyka komunałom a karmi się ciężkim doświadczenim, które jednak nie podcina skrzydeł. Przy tym, chociaż sądzę, żę Basine laury wynikają głównie z docenienia jej niekonwencjonalnego poetyzowania, ciekawa jest muzyka tych piosenek, ciekawa też instrumentacja. Zrazu, w pierwszych utworach, ma się wrażenie, że artystce towarzyszy jedynie fortepian. Z czasem rozpoznaje się bas, perkusję, nawet harfę, by w końcu zabrzmiał puzon, ta ostatnia instrumentalna miłość krakowskich artystów.

Pięknym dopełnieniem kasety jest zawierający trzydzieści wierszy tomik (PIERWSZA SZARLATAŃSKA PUBLIKACJA) p.t. Za zakrętem łóżka. Wydano go w stu, ręcznie numerowanych egzemplarzy (jestem szczęśliwym posiadaczem numeru 60), w wyborze autorki i w wykonaniu, które się określa: hand made. Perełka! Poezja zawarta w tomiku, to oczywiście piosenki, aczkolwiek mogły się trafić utwory, które nie zaznały jeszcze świateł estradowej rampy. Znajdujemy tu większość tekstów znanych z kasety, chociaż i w tym wypadku są wyjątki, bo nie odnajdziemy w druku n.p. Anemii czy Zesłanek. Dla mnie, wzrokowca, a wiadomo, że takich jest wielu, tomik ma i ten walor, że przybliża to, co potrafi umknąć w słuchaniu piosenek. Objawiają się nagle nowe niuanse obrazowń, doszukać się można głębszych sensów. Jednym słowem – znakomity prezent dla wielbicieli talentu Basi, do których pozwalam sobie się zaliczać.

***

Basia wydaje się po tym wszystkim już w Krakowie zakorzeniona. Pewno po ślubie wyemigruje na stałe pod galicyjskie niebo. Wszystkie znaki na nim i na (naszej) ziemi na to wskazują. Trudno. Chociaż żal. Takie są Basine sprawki. Także – szarlatański. Więc przynajmniej, Basiu, ślij te swoje urocze Listy z Krakowa! Może chociaż tyle się nam należy.

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: