Bez pożegnania

Urszulka w „Farfurce królowej Bony”, Maryja i Śmierć w „Ludowej szopce polskiej”, Troll i Śmierć (znowu?!) w „Gdzie jest Andersen”, Pracownik Organizacji Widowni w „Róbmy to razem”, Ważka i Jaskółka a także – wymyślona przez nią samą, rozbawiająca do łez szczególnie dorosłych widzów tą niemą, nawet nie wymienioną w programie rolą – Gąsieniczka (czy Robaczek?) w „Calineczce”. Dziesiątki ról w Teatrze Lalki i Aktora im. Ch. H. Andersena od, chociażby, tak cudownych jak te (było ich kilka) w zrealizowanym wraz z koleżankami z teatru, obsypanym nagrodami na festiwalach w kraju i za granicą „Małym Księciu”, po ostatnie, na przykład w „Opowieści z królewstwa Lailonii”…

O kim mowa? O Danucie Rej, przez przyjaciół zwanej Lusią, absolwentce Wydziału Lalkarskiego filii warszawskiej PWST w Białymstoku, od ośmiu lat związanej z lubelskim Teatrem Andersena. Przez te osiem lat ta drobna, skromna dama, czystej wody artystka, była prawdziwą podporą aktorskiej ekipy teatru na Starym Mieście. Potrafiła zagrać wszystko, role dramatyczne i komediowe (kto ją pamięta w kapitalnym, granym poza Andersenem „Teatrzyku Zielona Gęś” Gałczyńskiego, wie o czym mowa), za parawanem i w żywym planie, z lalką (marionetką, pacynką, itp) i bez niej. Słowem wielka siła aktorstwa, wielka postać lubelskich scen.

Po ośmioletnim romansie z Lublinem (wcześniej miała z naszym miastem jeszcze jeden, za dyrekcji Tomasza Jaworskiego) Danuta Rej postanowiła odejść z Teatru Andersena i szukać nowych możliwości samorealizacji w Poznaniu, w Teatrze Animacji. W piątek 2 lipca zagrała ostatni raz swe trzy role w „Calineczce”. Jeszcze raz patrzyłem ze szczerym uśmiechem, jak fantastyczne animuje tą Gąsienniczkę wędrującą i spadającą z konaru drzewa i roślin zapełniających lewą partię bajecznej scenografii Jerzego Rudzkiego. Cieszyłem się tak samo jak tłum dzieci wypełniający po brzegi teatr w gorącej, południowej porze.

A później były oklaski i ostatnie wyjście przed kurtynę. Niestety, na proscenium nie pojawił się nikt z dyrekcji Teatru Andersena by pożegnać wybitną aktorkę, podziękować jej choć symbolicznym kwiatkiem za wzruszenia, których przez lata dostarczała młodej (i – jak widać z powyższego – nie tylko) widowni. Lusię Rej żegnali tylko przyjaciele z teatru, ludzie, którzy dobrze wiedzą, co Lublin traci z odejściem artystki o nieprzeciętnym talencie. Kierownictwo teatru, zaabsorbowane konkursem na nowego dyrektora staromiejskiej placówki, nie miało głowy do ludzkich gestów, do odrobiny pamięci. Pozostał żal. I absmak. Niesmak bardzo duży.

Andrzej Molik

P.S. W imieniu ekipy recenzenckiej Kuriera Lubelskiego, a wydaje mi się, iż mogę powiedzieć, że także w imieniu wszystkich prawdziwych miłośników teatru w Lublinie, mówię Danuci Rej: dziękuję! I życzę Jej razem z kolegami prawdziwych sukcesów scenicznych i osobistych w dalekim Poznaniu.

A.M.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: