Biesy mocno kulturalne

– Na pierwszą premierę kabaretu ulepiliśmy 535 pierogów – wspomina Alicja. – Przyszedł facet i się chwali, że zjadł 38. Widać mu smakowały. Zawsze dla gości premierowych wymyślamy coś prostego a atrakcyjnego. Ale kabaret to historia ostatnich trzech lat, a Piwnicy u Biesów stuknie 22 grudnia lat 12.

Alicja Sanakiewicz zna Stare Miasto wyśmienicie. Także dzięki legendarnemu dziś kabaretowi Czart. W 1981 roku zaczęła pracować w nim jako kierownik organizacyjny i menager. Potem od 1986 r. aż do 30-lecia. Ale śpiewała w nim wcześniej. – Gdzieś w 1972-73 poznałam Kazika Pawełka, głównego autora kabaretu, później redaktora naczelnego Kuriera, którego w 2000 r. namówiłam do napisania tekstów dla nas – opowiada zza baru i dodaje: – Pomysł obecnych Biesów kołatał od dawna, bo zawsze chciałam mieć piwnicę a la Wanada Warska. Kiedy zdałam sobie sprawę, że już nie można dalej wozić Czarta w teren, bo inflacja sięgnęła z dwa tysiące procent, sprawa zaczęła dojrzewać. Chcieliśmy otworzyć coś własnego, żeby można działać bez uzależnień, żeby jakaś pani kierowniczka nie wyłączała nam światła i nie mówiła, że koniec próby.

Liczba mnoga, która pojawia się w tej wypowiedzi, też ma kabaretowe korzenie. – Poznałem Alę przez Czarta – mówi Paweł Sanakiewicz, podpora Teatru Osterwy, aktor, którego każda kolejna rola okazuje się ostatnio sukcesem. Jurasic w „Diabelskim nasieniu” Bresana, Major w „Damach i huzarach” Fredry, Okpisz i Petruchio w szekspirowskim „Poskromieniu złośnicy”, Guślarz w „Dziadach” Mickiewicza, Horodniczy w „Rewizorze” Gogola, Niedźwiedź w „Czerwonym Kapturku” Szwarca, Lebiedkin w „Biesach” Dostojewskiego… Jego kreacje Dział Kulturalny Kuriera uznał za Wydarzenie Artystyczne Sezonu 2000/2001 w Lublinie wręczając aktorowi Nagrodę Tomka. – Zachorował Zbyszek Sztejman – opowiada – i trzeba było zastępstwa. Spotykaliśmy się na trasach i Ala ściągnęła mnie z Krakowa. Poszedłem do Ostrwy na rozmowy i już w Lublinie zostałem, a wkrótce odbył się ślub.

POCZĄTKI BIESÓW

Ala: – Stare Miasto było gettem, bo takie było zamierzenie socjalistycznych władz. Przez długi czas działała tylko Czarcia Łapa. W latach 80. pojawił się Trzosik na Grodzkiej. Od 1986 r. w tej kamienicy przy Rynku 18 ajentem mającego tu siedzibę Stronnictwa Demokratycznego został Żmuda i założył lokal. My szukaliśmy najpierw na Krakowskim Przedmieściu. Potem dowiedzieliśmy się, że tutaj jest tzw. pustostan. Kiedy wkroczyliśmy do niego wiosną 1990 r., okazał się ruiną. Pamiętamy rozmowy z ludźmi. Straszyli nas grzybem, a my uznaliśmy, że technicznie wyremontowanie piwnic jest możliwe.

Paweł: – Prace trwały jakieś pół roku. Odgrzybianie, osuszanie, odmalowywanie, bo wówczas były w piwnicy tynki, które później odkuliśmy, zakładanie trójfazowego prądu, instalowanie przepompowni, doprowadzenie wody, cała hydraulika, wentylacja, wyposażenie. W nazwie, o co dzisiejsze staromiejskie lokale już nie dbają, bo jest ich ponad 40, postanowiliśmy nawiązać do bazowej lubelkiej legendy.

Ala: – One to zarzuciły, ale my, którzy mieliśmy tu otworzyć pierwszą restauracę i piwnicę artystyczną czuliśmy się w obowiązku. Paweł rzucił pomysł: Piwnica u Biesów. A logo zaczerpnął z zapamiętanej z dzieciństwa, pięknie ozdobionej rysunkami niemieckiej encyklopedii. Nasz bies z szyldu ilustruje w niej hasło „Teufel”.

PRZYGODY BIESÓW

Paweł: – Chyba największą przygodą z tego pionierskiego okresu była powódź. Robotnik, który zakładał hydraulikę nie zamknął do końca zasuwy w rozdzielni na Rynku i odkręcił korek w piwnicy. Dobrze, że go nie zabiło, bo pęd strumienia rzucił go w drugi kąt. W pół godziny wody było po piersi. Wtedy działał jeszcze impresaryjny Teatr Studio i Zofia Kalińska prezentowała w Lublinie „Abelarda i Heloizę”, a dekoracje składowano u nas na dole w dzisiejszej sali kabaretowej. Musiałem nurkować i je wyławiać. Wszędzie ciemno i woda. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy się nie przebranżowić na karpie – odmiana niewidoma. Przyjechała straż. Była reliktem tamtej epoki. Jak założyli wąż do pompowania, to z niego sikało na wszystkie strony – jedna trzecia wody wracała do środka. Strażacy pompowali od 12 do 22. A ile wódki poszło! Trzeba było ich wspomagać. Ala biegała do spożywczego, ja do monopolowego. Żmuda miał wtedy jako pierwszy jakieś włoskie lody. Wściekał się, gdyż wóz straży stał obok okienka, ale potem był zadowolony, bo w życiu tyle ich nie sprzedał. Kupował tłum gapiów. Ja tylko jak Zorba myślałem: – Jaka piękna katastrofa! A strażacy po akcji zawieźli nas do domu na sygnale.

Ala: – To jest porządny lokal, to i nie ma zbyt dużo anegdot. Ale trochę się uzbierało. Mieliśmy długo wspólne podłączenie prądu i pieców i kiedy Anna Chodakowska grała Stachurę, komuś było za gorąco i niedoświadczony kelner wyłączył prąd. Ona na to na scence: – O, k…, nie ma światła! I grała dalej. Andrzej Grabowski walił po ludziach jajecznicą i nikt się nie obraził. Miesiąc później jego brat Mikołaj przypalał świczką buty widzów. Pyszna przygoda zdażyła się z Andrzejem Rosiewiczem. Dzwonię do niego i pytam, czy wystąpi. A on tylko jedno słowo: – Seven. To oznaczało miliony na stare pieniądze. – Siedem, albo za darmo – dodał. Więc pytam, czy zagra charytatywnie, bo razem z Ducatem postanowiliśmy wspomóc PKPS i uzbierać 6 milionów. Jakoś nieopatrznie się zgodził, przyjechał, rozruszał publikę pokrzykując: – No, dobrze, zrobimy kujawiaczka, zrobimy mazurka… Po koncercie mówię mu, żeby dołożył swoje 2 mln do sumy. Dał. A później do niego dotarło. Wrócił i pyta: – To jak to? Miałem zarobić, a jeszcze dopłaciłem? Kiedy mu przypomniałam, że składamy się po równo – on, Ducat i Biesy – machnął ręką.

Paweł: – To już późniejsze dzieje. Najpierw był otwarcie 22 grudnia 1990 r., w okresie totalnych niedoborów towarowych. Jednak na ten dzień – opłatek mojego teatru – był nawet czerwony szampan rumuński. Zdobyliśmy też sześć kartonów piwa. Mój pradziad Franz Fischinger zakładał w 1865 r. z młodym Janem Goetzem Browar Okocim. Pomyślałem, że trzeba jechać do Pana Boga, a nie do księdza. Ruszyliśmy do Brzeska-Okocimia Widzę w gabinecie portret przodka, więc powołałem się na koneksje rodzinne. Mieliśmy porter okocimski przez trzy lata jako jedyni w mieście. Do tej pory jesteśmy wierni Okocimowi i nikt nas nie przekona do innego piwa.

Razem: – Ale zdarzały się kłopoty. Były takie Delikatesy na Wróblewskiego, którym cofnięto koncesję na alkohol z powodu bliskości szkoły. Wściekły właściciel podkablował i na nas, że pracujemy niopodal przedszkola przy Rynku 12. To był za wojewody Wojcieszczuka. Przysłano komisję. Mierzyli odległość nie po skosie, tylko po trakcie, a i tak do baru wyszło 97,5 m. Wojewoda mógł jednak zezwolić na odstępstwo do 10 metrów. I zezwolił na złość zawistnym.

BIESY I STATRE MIASTO

Ala: – Dzisiejsze Stare Miasto i tamto ze startu, to niebo i ziemia. Stało się prawdziwym centrum. Zwróciliśmy je światu, a przynajmniej Lublinowi. Od początku oprócz działalności restauratorskiej, proponowaliśmy bogatą ofertę kulturalną. Ta działalność, to już blisko 200 imprez: koncertów, spektakli, recitali, wystaw, festynów w piwnicy i na Rynku. Wszystkie odbywają się pod hasłem „Pokochaj nasze piękne Stare Miasto”. Mamy już zaprzyjaźnionych artystów. Alicja Majewska czy Michał Bajor występowali w Biesach po siedem razy. I jeszcze coś. Wnętrze i muzyka są tu integralne – zawsze tego pilnujemy. Nigdy nie mieliśmy w tej dzielnicy kłopotów z mieszkańcami. Szanowaliśmy się nawzajem. Dogadowaliśmy się i z „sinymi” i z tymi porządnymi. Założyliśmy Fundację Pomocy Dzieciom Starego Miasta. Któregoś roku 45 dzieciaków pojechało na kolonie w Szczawnicy. Były akcje choinkowe dla nich i dla rodzin, Makro dało prezenty. W 1999 r. zaprezentowaliśmy nasze związki ze Starym Miastem w sali filharmonii. W specjalnym koncercie za symboliczną gażę wystąpiła Hanna Banaszak. Prowadzili Grażyna Jakubecka i Paweł.

BIESY JAKO HOBBY

Paweł: – Traktuję ten lokal hobbistycznie i jak to bywa z każdym hobby, ładuje w Biesy wszelkie środki. Tak było z honorarium za reklamę Etopiryny. Ta Etopiryna jest teraz w kafelkach w nowej toalecie. To jest studnia bez dna. Wyjściowo piwnice miały ok. 160 m kw. Teraz jest już z 200.

Ala: – Odkryliśmy nową część. Elektrykowi przy pracy wpadła cegła do tzw. przejściówki. Tam są kolejne pomieszczenia, których nie było na żadnych planach. Okazało się, że w latach 82-83 zsypywano tam gruz i uznano, że przestrzeń przestała istnieć. Zaczęliśmy sposobem pełzającym powiększać lokal. Zwiększy się o 103 m kw. Z sześciu nowych pomieszczeń, być może cztery połączymy w jedną salę dla potrzeb kabaretu.

BIESOWY KABARET

Paweł: – W Krakowie należałem do zespołu kabaretu działającego w Kawiarni Literackiej. Bywałem przygodnym uczestnikiem wieczorów Piwnicy pod Baranami. Z Alą związałem się przez kabaret. I oczywistym było, że kiedyś w Biesach zaczniemy działalność kabaretową. Ale długo dochodziłiśmy do własnych programów, do tego, żeby to było specialite Biesów. A poza tym rzeczywistość przerastała i wciąż przerasta kabaret. Wszystkie dotychczasowe programy były okazjonalne. Nie jest to nadal tzw. pozycja repertuarowa, do czego, zmniejszając ilość imprez importowanych, chcemy dążyć. Już są głosy, że będą to lubelskie Barany, bo Lublin lubi takie porównania, ale my się pod duże nazwy nie musimy podpinać. Pierwszy program z 2000 r. zatytułowany był „Krotochwila Imć Pana Kazimierza Pawełka na ten cały nowy rok napisana”. W drugim, „Szafa gra” jeszcze występowałem, podobnie jak Magda Sztejman – Lipowska z Osterwy. Ale nasz teatr gra wieczorami i już wtedy trzeba był gimnastyki, żeby zdążyć do Biesów. Dlatego w trzecim, „W imieniu 40 milionów chamów, czyli Bal u Senatora”, przeszedłem na pozycję reżysera i autora części tekstów, bo większość wciąż dostarczał senator Kazimierz P., z czego teraz rezygnujemy, a wykonawczo zaczęliśmy opierać się na grających o wcześniejszych porach aktorach Teatru Andersena. Tak jest i przy nowym programie, o którego tytule póki co mówię „Jak go zwał, tak zwał”

Ala: – Siedzą od tygodni i nie dają sobie przeszkodzić. Ilona Zgiet, Zbyszek Litwińczuk, Sewek Mastyna, Paweł. Razem tworzą teksty. Dołączy stary Czartowiec Jurek Malt z muzyką. Ania Wińska tworzy scenografię. Premiera za pasem – 7 grudnia. A później zapraszamy już wszystkich. Na Stare Miasto. Do Piwnicy u Biesów. Na kabarert i coś jeszcze.

ANDRZEJ MOLIK

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: