Bio-falstart. Nadzieja i groźba

– Wszędzie indziej na trasie taki obsuw umknąłby uwadze i byłby dopuszczalny, ale nie tu! W Lublinie wszystko powinno być zapięte na ostatni guzik i zadziałać perfekcyjnie – podsumował jeden z artystów uczestniczących w projekcie Bio-Obiekt. Mobilny Wehikuł Działań Artystycznych, stworzonym we współpracy z Instytutem Adama Mickiewicza. Zaplanowano go jako inaugurację lubelskich wydarzeń w ramach Krajowego Programu Kulturalnego Polskiej Prezydencji w Radzie UE. Odbyła się ona w piątek pl. Litewskim z prawie półtoragodzinnym falstartem. – Dlatego uważam, że u nas powinniśmy zaprezentować się na koniec, po praktycznym dopracowaniu działań – dodał tenże artysta przed ruszeniem Bio-Obiektu w europejskie tournée, obejmujące Mińsk, Berlin, Paryż, Madryt, Brukselę i Londyn. Szymon Pietrasiewicz, pomysłodawca interdyscyplinarnego przedsięwzięcia, nie był przy poślizgu jego początku obecny.

Start w nawiązującym do wyglądu bunkra obiekcie wg projektu Mirosława „Nordyka” JurczykaRoberta Kuśmirowskiego, anonsowano na 18.00. Chociaż montaż ścian trwał od godz. 10, wnętrze oddano do wypełnienia go „artystyczną treścią” kreatorom programu niewiele przed tą godziną. Reflektory, głośniki, konsole, ekrany itp. ustawiono i tak w rekordowym tempie. Na szczęście nie wszyscy oczekujący zniechęcili się upływającym czasem i większość, w liczbie ok. 50 osób, dotrwała do strzału startera, wypełniając w nadmiarze profesjonalnie pomyślaną,, acz mikroskopijną widownię. Zrazu publiczność nie musiała żałować, że się na niej znalazła.

Percepcja została uwiedziona natychmiast. Autorski spektakl closer w wykonaniu Wojciecha Kapronia z Lubelskiego Teatru Tańca posiada niezwykłą artystyczną i pacyfistyczną moc. Obraz kładącego się na jego ciele – to już nie polityka, tylko podbudowująca przesłanie sztuka! – zapisu tromtadrackiego, pasożytującego na rozedrganych emocjach przemówienia Busha-juniora z 11 września, to wizja zapadająca w zmysły i serce prawdopodobnie na zawsze. Dalsze sekwencje, chociażby z wojskowym butem – urosłym do symbolu, także tego z obrazu van Gogha, – od którego uwalnia się weteran wojennych nieszczęść, tylko wrażenie potęgują.

Bardzo ciekawa okazała się również propozycja Tomasza Bazana, twórcy Teatru Maat Projekt – Orlando.1, z imponującym zestawem inspiracji od Virginii Woolf i Homera po Jerzego Kosińskiego i dopełnieniem filmowym z udziałem Jacka Poniedziałka. Najciekawsze są o dziwo fragmenty, gdy na scenę wkraczają kolejno z kamerą przekazującą obrazy na ekran w tle (chwyt coraz popularniejszy w kręgu teatru tańca, jak się okazuje, także butoh) audiowizualni specjaliści uczestniczący w projekcie –Paweł Korbus Maciej Połynko. Ten pierwszy, potrafił sugestywnie wypełnić rolę, w którą wpisał go autor koncepcji i wykonawca rozbudowanej scenicznej etiudy.

Z tymi dwoma częściami projektu można wiązać nadzieję na sukces lubelskiego przedsięwzięcia w Europie. Kolejny punkt programu niesie groźbę żenującej katastrofy. Oto w takie intelektualne towarzystwo gwarantujące przeżycia estetyczne z najwyższej półki, na dodatek do krainy performerów (vide kilku znakomitych artystów lubelskich i działalność Waldemara Tatarczuka, dziś szefa Galerii Labirynt, która ma za chwilę ogniskować na Starym Kontynencie przejawy tej odmiany sztuki) wkradł się profan. Performance Dominika Złotkowskiego z deptaniem polskiej flagi i wycinaniem pozostawionych śladów w formie gadżetów do rozdawnictwa gawiedzi, jest w nośności przekazu na poziomie gimnazjalnym. Przerażające! Dodatkowa, a zasadzie dużo większa katastrofa, może mieć miejsce podczas przemieszczania się Bio-Obiektu po Europie. Ponoć artysta, który zaplątał się do nas gdzieś z Poznania, ma zamiar traktować w podobny sposób flagi krajów z trasy naszej ekipy. Na Białorusi może się to skoczyć aresztowaniem sztukmistrza (co zapewne by go rajcowało i budowało mu CV), w Niemczech może owocować znaczącym stukaniem się odbiorców palcem w głowę i odium (media!) spadającym na całą bio-eskapadę, może nawet w postaci anatemy.

Dlatego tak martwi nieobecność Pietrasiewicza juniora podczas inauguracji wymyślonego przezeń przedsięwzięcia. Strach pomyśleć także, że on, nawet świadkując wydarzeniu, byłby w ramach idei wolności sztuki gotowy nie zareagować na – najdelikatniej mówiąc – bólozębną powierzchowność przekazu pseudoperformera. Od eksportowania oper mydlanych są kraje – bez obrazy! – Ameryki Południowej. Szymon powinien swe dziecię wziąć za przeproszeniem za szczękę, a nie rejterować z „placu bitwy”, jak to uczynił w piątek.

Ostatni z czterech punktów projektu realizowanego w Mobilnym Wehikule Działań Artystycznych obiecywał spektakl/koncert audio/wizualny Korbusa i Połynki. Niedoczekanie! Artyści nie zdążyli zapanować nad techniką w spadłym im za późno z nieba obiekcie (d. UFO).

I niechaj to posłuży za cały komentarz!

Kategorie: /

Tagi: / / / / /

Rok: