BWA. Historia odosobniona

9 kwietnia 2010 o godz. 18 spod pomnika Piłsudskiego na Pl. Litewskim ruszył przez Deptak w stronę Starego Miasta korowód młodych na ogół ludzi, kroczących pod „sztandarem” o dobrze znanym kształcie, tyle, że powiększonej wielokrotnie choinki zapachowej z napisem Climate Freshner i „stojakiem” pt. Peach. Po dotarciu na Grodzką czerwona choinka, wyawansowana do rangi obiektu artystycznego przez – jak się okazało – Cyryla Zakrzewskiego, studenta ostatniego roku poznańskiej ASP, zawisła nad ulicą przed wejściem do Galerii Grodzkiej Biura Wystaw Artystycznych jako zachęta do wstąpienia na odbywający się tam wernisaż wystawy Opowieści dziwnej treści.

W ten nietuzinkowy, w każdym razie nie stosowany bodaj nigdy przez lubelskie BWA sposób, zamanifestował, można rzec, objęcie dyrekcji tej placówki performer Waldemar Tatarczuk, prowadzący przez ostatnie lata Ośrodek Sztuki Performance w Centrum Kultury. Ekspozycja 12 młodych artystów z Poznania (9) i Lublina (3), przygotowana przez równie młode kuratorki, Martę Bosowską i Igę Gosiewską (ubiegłoroczne absolwentki ASP w stolicy Wielkopolski), dopełniona przy tym – kolejny ewenement – koncertem muzyki elektronicznej w wykonaniu Macieja Szczęsnego i jeszcze dwoma wydarzeniami towarzyszącymi w innych terminach (koncert live electronics z wizualizacjami, z powodu żałoby narodowej – wernisaż odbył się niespełna 15 godzin przed tragedią pod Smoleńskiem – zaplanowano, po przeniesieniu, dopiero na 7 maja) stała się symboliczną cezurą po trwającej 28 lat, okrytej wielką sławą dyrekcji Andrzeja Mroczka.

Legendarny dyrektor

W zasadzie wpływ zmarłego w czerwcu ub. roku Mroczka na oblicze BWA jest znacznie dłuższy niż te dobrze ponad. ćwierć wieku czasu. Już nie chodzi o to, że po śmierci dyrektora odbyło się od jesieni kilka – stanowiących niezamierzony testament – wystaw według jego koncepcji, w tym Prawda i nieprawda fotografii, zamknięta 28 marca i atualna, czynna od końca kwietnia Sztuka miary i harmonii. Chodzi o to, że Andrzej Mroczek był już pracownikiem naszego biura wystaw w latach 1968-1974, a przede wszystkim o to, że przeniósł w obręb działania BWA koncepcję prowadzonej przez siebie w Lubelskim Domu Kultury (dziś CK).w latach 70. tamtego wieku Galerii Labirynt, tu jako Labirynt 2. I dlatego – chociaż całe życie był człowiekiem wielkiej pokory i skromności – mógł w tekście Kilka myśli o sztuce, zamieszczonym w wydawnictwie jubileuszowym Czas przeszły – Czas obecny. Galerie BWA w Lublinie 1956-2006 napisać: Dla galerii BWA datą przełomową był rok 1981 (czyli rok objęcia przez niego dyrekcji – przyp. AM) , bo nastąpiła w nim radykalna zmiana programu galerii, w konsekwencji spowodowało to całkowitą zmianę jej usytuowania w środowisku artystycznym zarówno lokalnym jak i powszechnym. – To zakrawa na paradoks – mówi młodszy brat Andrzeja, Tadeusz Mroczek, który w sumie przepracował w BWA do emerytury w 2008 dłużej, acz z przerwami, niż on i jest żywą historią tej placówki – ale okres stanu wojennego był dla nas bardzo dobrym czasem, bo nie było bojkotu galerii. Andrzej ogłosił wśrod artystów kontynuację Labiryntu i zaczęli tu wystawiać i działać tak wybitni jak np. Bereś, Warpechowski, Świdziński, Robakowski czy Lachowicz.

Łączność ze sztuką wolnego świata

Rozpoczęty z wysokiego tonu okres dyrekcji Andrzeja Mroczka, z czasem uznany za bardzo znaczący w powojennej polskiej sztuce, jest nam stosunkowo dobrze znany, wrócimy zresztą jeszcze do niego. Znacznie mniej wiemy o wcześniejszych losach powołanej do życia w 1956 Galerii BWA A przecież o niej i innych tego rodzaju galeriach w Polsce, skazanych na działanie w zupełnie odmiennych warunkach niż galerie zachodnie, starszy Mroczek we wspomnianym szkicu jubileuszowym pisał z uznaniem, że pozostając w obszarze zniewolonym potrafiły trwać w łączności ze sztuką wolnego świata. A o polskiej sztuce tego okresu – że pomimo wielu administracyjnych, podyktowanych względami politycznymi ograniczeń lub wręcz zakazów, potrafiła jednak przetrwać i pozostać w łączności ducha, myśli i formy ze sztuką wolnego świata, zachowując w zniewolonej rzeczywistości to, co w sztuce najważniejsze: WOLNOŚĆ myśli i formy.

Taką enklawą wolności na totalitarnym gruncie – oczywiście do pewnych granic, bo zdarzały się narzucone przez komunę wystawy, ostre ingerencje i represje – okazuje się lubelskie BWA w niemal całej swej ponad półwiecznej historii, bardzo odosobnionej w stosunku do innych, nie tylko kulturalnych instytucji. Bez wątpienia miało szczęście do ludzi. Jak się słucha barwnych opowieści młodszego Mroczka o kolejnych kierownikach i dyrektorach, zaczyna się mieć wrażenie, że jak mantrę powtarza słowa: „fajny facet”, „to nie był zły człowiek”, „działacz ZMS, ale wiele zrobił”

Początki z Grupą Zamek w tle

– Etapy dziejów BWA znaczą kolejne przełomy w powojenne historii Polski – mówi Tadeusz Mroczek. – Powstało 1 lipca w czasie odwilży 1956 roku jako oddział Centralnego BWA. Kierownikiem był krótko, do jakiegoś skandalu obyczajowego, Jaremi Królikowski, malarz i grafik, który wrócił z… Paryża. Trzeba oddać artystom lubelskim, że bardzo starali się o to, żeby siedzibą – co się wydawało oczywiste – stały się sale sale przy Narutowicza 4 Domu Lubelskiego Związku Pracy Kulturalnej, zbudowanego w latach 1935-1939. Tuż przed wojną gospodarzem obiektu był Instytut Lubelski, a trzy sale wystawowe należały do Instytutu Propagandy Sztuki, przy czym słowo „propaganda” miał zupełnie inne niż za PRL, bardzo dobre znaczenie – podkreśla Mroczek, dodając: – Zakres działalności BWA był niemal dosłownym powtórzeniem form działania, podjętych dwadzieścia lat wcześniej przez wspomniane TPS.

Potem długie lata szefował BWA „fajny facet”, Józef Abramowicz, przeciętny malarz, kawalerzysta, który nauczył się malować w oflagu. Na wystawach przez kilkanaście lat dominowali koloryści, szczególnie ważni na dorocznych wystawach okręgu ZPAP – J.Karmański, Z.Kononowicz, W.Filipiak, J.Olejnicki. Przeważali jednak realiści, w tym najstarsi K.Westfal, K.H.Wierciński i S.Dylewski, którzy studiowali w latach 90. XIX wieku! Ale to za tej dyrekcji działała najważniejsza do dziś w dziejach lubelskiej sztuki Grupa Zamek. To po paryskiej wystawie Włodzimierza Borowskiego, Tytusa Dzieduszyckiego i Jana Ziemskiego tamtejsi krytycy pisali o „polskim cudzie”, który zaistniał w Lublinie i o tym, że to nasze miasto stało się „centrum sztuki światowej”. BWA może się pochwalić jedynie, że w 1957, już rok po powstaniu Grupy Młodych Plastyków (pierwsza oficjalna nazwa) w działającym wówczas na Zamku WDK, zorganizowało jej wystawę. – Poza tym – opowiada młodszy Mroczek – Abramowicz traktował Ziemskiego trochę ja Marsjanina, trochę, bo miał narzucone plany i statystyki, ale to za jego czasów odbyły się dwie duże wystawy Janka, z tekstami teoretyka Grupy Zamek Jerzego Ludwińskiego.

Ten był także niezwykle ważnym krytykiem w tworzeniu przez lata wizerunku BWA. Wtedy pisał katalogi wystaw Jadwigi Maziarskiej, Erny Rosenstein, Grupy Phases. Pisał też do i redagował powstałe w 1959 Struktury – dział plastyczny lubelskiego dwutygodnika kulturalnego Kamena ( np. recenzja Jan Ziemski przeciw abstrakcji bezforemnej), najważniejsze pismo o sztuce w tamtej epoce w Polsce. Pisali i zamieszczali w nim swe wypowiedzi takie potęgi, jak Urszula Czartoryska, Bożena Kowalska, Jacek Woźniakowki, Stanisław Michalczuk czy sam wielki Oskar Hansen. Pewną zagadką dziejową jak na Peerel jest, że Zamek nie był wyrzucany poza społeczny obieg. Lublin miał szczęście, że byli tu ludzie, którzy potrafili wspomagać artystów, tacy jak Irena Szychowa, działaczka społeczna, która kierowała przez 15 lat domem kultury na Zamku. – Czasy były złe, ale nie było kulturalnego dołu – podsumowuje Tadeusz.

Synkretyzm, sympozjum, wywalanie na pysk

Młodszy brat przedostatniego dyrektora, tak jak on historyk sztuki po KUL, wyrażając się ciepło o kolejnych włodarzach BWA i dostrzegając uroki wolnościowej enklawy, wciąż panicznie się boi zafałszowania obrazu działalności galerii za czasów zniewolonych panującym systemem umysłów. Opowiada o sytuacjach dziś brzmiących jak zabawne anegdoty a w gruncie rzeczy stanowiących bolesny element tamtej rzeczywistości, o skutkach niekiedy dramatycznych. Było tego aż za wiele. Ot, historyjka z początku lat 60. Postkapista Marian Iwańczók pozwalał sobie na eksperymenty i tworzył prace abstrakcyjne. Z CBWA dotarło zalecenie, że abstrakcje nie mogą być eksponowane w sali głównej, tylko wyłącznie w bocznej. Dekadę później, w latach 70. odbyła się – co nie było broń Boże pomysłem pracowników BWA – wystawa projektów pomnika Bolesława Bieruta. Do księgi towarzyszącej ekspozycji ktoś anonimowo wpisał któregoś ranka, że hańbą jest stawianie pomnika zdrajcy i mordercy, a także, że hańbą się okrywają artyści, którzy biorą w tym udział. Już 2 godz. później – ktoś musiał sypnąć – zjawili się dwaj osobnicy „od kultury” z SB i księga pamiątkowa zniknęła już na zawsze. Najbardziej znacząca sytuacja miała miejsce w połowie lat 60. za kierownictwa trzeciego szefa BWA, Stanisława Kozłowskiego, kiedy Lublin – jak to sformułował Tadeusz – stał się „centrum stuki” i znowu zaistniał „polski cud”.

Na początku roku 1966 odbyła się wystawa Borowskiego I Pokaz Synkretyczny, której towarzyszył katalog Artony i Manilusy Włodzimierza BorowskiegoMANIfestem LUStrzanym artysty i tekstem Ludwińskiego. Uważa się, że pokaz ten, to pierwsze environment w sztuce polskiej a manifest i tekst Ludwińskiego są prekursorski w stosunku do sztuki konceptualnej. Tadeusz opowiada, że Ludwiński potrafił omamiać swym urokiem partyjnych bonzów i niebawem, latem tegoż roku, doprowadził do zaistnienia utrwalonego w polskich annałach jako ogromne wydarzenie I Sympozjum Artystów Plastyków i Naukowców Sztuka w zmieniającym się świecie, które odbyło się w Zakładach Azotowych w Puławach. BWA organizacyjnie opowiadało za jego stronę techniczną a później u siebie zorganizowało wystawę prac powstałych w Puławach. Skutki? W tymże roku odbyły się jeszcze wystawy Ziemskiego, H.Morela, R.Winiarskiego, J.Nowosielskiego, Artystów z Modeny, a Andrzej Pawłowski zaprezentował wówczas szalenie nowatorską Formę naturalnie ukształtowaną. A inne skutki? Raczej ponure. Partyjna wierchuszka przejrzała na oczy. Już jesienią SB zarekwirowała dokumentację z sympozjum i zniszczyła wiele prac. Ostrzeżony Ludwiński, salwował się ucieczką do Wrocławia. Z Lublina wyjechał też Borowski. A zaraz w roku następnym na przysłowiowy pysk został wylany z pracy szef biura Kozłowski. Jak to obrazowo ujął Tadeusz Mroczek w szkicu Czas przeszły we wspomnianym wydawnictwie, Władze „późnego Gomułki” opanowały sytuację. Nie omieszkał jednak szybko dodać: ale jak się miało okazać, na krótko.

Konceptualizm pod okupacją i alternatywa

Czwartym szefem przy Narutowicza 4 został Adam Kaczmarski (1967-71), działacz Związku Młodzieży Socjalistycznej. Ale… To za niego odbywa się daleka od nakazowego systemu wystawa Młode Pędy. No i przychodzi do pracy Andrzej Mroczek. Ma to duże znaczenie. Wyczulony na nowe trendy w sztuce, staje się – młodszy brat skromnie o tym nie wspomina – animatorem wydarzeń artystycznych, w które wciąga także pobliski Studencki Klub Arcus (kompleks wizytkowski, tam gdzie jeszcze niedawno działała Galeria Wirydarz). Wystawa J.Dobkowskiego- Dobsona. Legendarna dziś akcja Ból Tomka Kawiaka. Pozostająca również w obszarze sztuki konceptualnej prezentacja Anastazego Wiśniewskiego Koncert na 10 tys. wróbelków… Na przełomie 71 i 72 r. p.o. kierownika jest Danuta Ziemska, żona Janka, ale nie zostaje zatwierdzona na stanowisko. Stery nad BWA przejmuje Edward Nadulski, „nie taki zły malarz, ale aparatczyk”, że zacytuję znowu Tadeusza. Nieco dosadniej w swej dobroduszności o kierowniku, który był też szefem Wydziału Kultury i prezesem oddziału ZPAP, mówi: – Przed wojna go zamknęli w więzieniu i to było najlepsze, co mu się zdarzyło! Oczywiście, chodzi o skutki, czyli przyszły życiorys w Polsce Ludowej. Wszelako czy wolno dziś przegapić, że za jego kadencji Zbigniew Warpechowski poprowadził Warsztaty, jedną z pierwszych w Polsce (74) sesji sztuki performance?

W 76 roku (po pamiętnym Czerwcu?) na powszechnej wówczas (ale i dziś, i dziś!) stosowanej spadochroniarskiej zasadzie, kierownictwo BWA objęła Barbara Słowikowska, do tego czasu pracownik… Wydawnictwa Lubelskiego. Do dziś rozbawiony Tadzio Mroczek wspomina: – Dla niej każda wystawa była odkryciem. I dodaje, że jak miał się odbyć wernisaż „politycznie wątpliwy, prosiła go żeby to on poprowadził uroczystość, a ona sama rejterowała. Młodszy Mroczek, który już pracował w BWA dobrych kilka lat, daleki jest przy tym od ferowania wyroków. W Czasie przeszłym pisze o okresie zdominowanym realizacją oficjalnego programu BWA: Była to działalność często daleka od doskonałości, niejednokrotnie będąca wynikiem najprzeróżniejszych dyrektyw, tych lokalnych i tych słanych z Warszawy. Oceniając tę działalność dzisiaj, pamiętajmy jak bardzo były to kalekie czasy. Pamiętajmy też jak ważną rolę, przy wielkim braku wydawnictw poświęconych sztuce , spełniały wykłady Woźniakowskiego, Ludwińskiego, Morawskiego, Białostockiego i Zagrodzkiego z pierwszymi w Lublinie projekcjami filmów awangardowych z okresu międzywojennego, m.in. Themersonów. Dziś dodaje jeszcze Bunuela z Dalim. I żartobliwą refleksję: – To wszystko przypominało dialog ze starego kawału: – A kedy panu było najlepiej?, – A za okupacji!. Tak było za późnego Gierka. Pojawiały się nagle wystawy największych, Andrzeja Nowackiego, Jerzego Dudy-Gracza, Zbyluta Grzywacza – wspomina.

W tym czasie Andrzej Mroczek nie pracował już w BWA. Od 1974 prowadził w LDK Galerię Labirynt, którą wymyśliła Grupa Lubelska, formacja, w której działali m.in. Ziemski, Ryszard Lis, Andrzej Kołodziejek, Adam Styka, Henryk Szulc. Zaczęła szybko stanowić alternatywę do programu BWA. Przyszłość pokazał jak strasznie ważna była to alternatywa.

Na kolejny, sierpniowy przełom w dziejach kraju artyści lubelscy zareagowali niewiarygodnie szybko. Już we wrześniu’80 zaczęło działać jedno z pierwszych w Lublinie kół Solidarności, obejmujące BWA, ZPAP i PSP. Artyści, jak zaświadcza Tadeusz, zaczęli „olewać” kier. Słowikowską. I wówczas to ona powiedziała o swym następcy: – A może Andrzej Mroczek? Jak wiemy, tak się stało.

Element mitotwórczy

Tak jak należy pamiętać, że o kształcie i – szczególnie – programie BWA przez pierwsze ćwierć wieku nie do końca decydowali kolejni szefowie galerii, bo z jednej strony czyniły to – nawet poprzez ręczne sterowanie – pezetpeerowskie władze, a z drugiej poszukujący dla nowoczesnej sztuki każdej możliwości zaistnienia artyści i tacy pracownicy BWA, jak chociażby Mroczkowie (i całe piękne zastępy innych, przeważnie do dzisiaj anonimowych), tak inaczej należy podejść do dyrekcji następcy „spadochroniarki” Słowikowskiej.. Po jego śmierci Grzegorz Reske napisał na tych łamach, że BWA Mroczka nie było zwykłym miejscem prezentacji sztuki – lecz raczej przestrzenią budowania konsekwentnego, autorskiego programu opartego na wybranych zagadnieniach i grupie artystów. Program ten został oparty na tradycji sztuki konstruktywistycznej i mentalnej (postkonceptualnej) , a do artystów, zwanych niezbyt elegancko „stajnią Mroczka”, do których powracał z nieprawdopodobną konsekwencją, należały filary polskiej sztuki współczesnej. Teresa Murak, Zbigniew Dłubak, Jóżef Robakowski, Kajetan Sosnowski, Jerzy Bereś, Zbigniew Warpechowski, Andrzej Partum, Stanisław Dróżdż, Tadeusz Mysłowski, Tomek Kawiak, Sławomir Marzec, Mikołaj Smoczyński, a także Janusz Bałdyga i inni performerzy, jak Ewa Zarzycka czy Zdzisław Kwiatkowski – stali się naszymi dobrymi znajomymi.

– Andrzej lubił duże imprezy – wspomina starszego brata Tadeusz – organizował takie, jak Performance & Body, Zapisy – Nurt intelektualny po II wojnie światowej, Z przeszłości do nieskończoności, ze słynną instalacją Warpechowskiego Azja. Nie zamykał się przy tym na sztukę innych artystów, wystawy mieli np. kolorysta Jarosław Olejnicki czy należący do innego, przedwojennego świata Zygmunt Bartkiewicz. W momencie najważniejszego przełomu w powojennej historii Polski, przemian ustrojowych, przejście w nowe czasy z programem BWA było naturalne. W 94 odbyła się duża impreza na 20-lecie programu Labiryntu. Następowały w nim pewne przesunięcia. W Lublinie np. odbyła się jedna z pierwszych wystaw Młodego Ekspresjonizmu, artystów urodzonych w połowie lat 70. Galeria poszła w stronę konstruktywizmu, performance’u, ale nie w stronę Kozyry – śmieje się Tadeusz.

To wszystko stanowiło – w najlepszym znaczeniu – element mitotwórczy. Galeria BWA zyskiwała takie uznanie i rozgłos w kraju i na świecie, że chcieli się tu pokazywać najwybitniejsi. Znałem dobrze Andrzeja jeszcze od czasów studenckich, już się przyznawałem jw. Zoomie jak wielki wpływ miał na to, ze zostałem krytykiem sztuki. Wiem, zatem, i pisałem o tym w pośmiertnym wspomnieniu, że jedno się tylko nie powiodło starszemu Mroczkowi.. Chociaż ten wspaniały i niezwykle sympatyczny człowiek nie chciał o tym mówić, bez wątpienia do końca życia nosił w sercu ogromną zadrę, że to za jego kadencji BWA zostało obłupione z Galerii Starej w Bibliotece Łopacińskiego. – W moim odczuciu – mówi Tadeusz – nie wpłynęło to na program galerii, jakkolwiek zmniejszyły się możliwości ekspozycyjne. Dużo gorzej, że została przerwna ogromna tradycja tamtego miejsca, że nagle zostało to skasowane. W tamtej sali było coś fantastycznego, nieuchwytnego, była, niby duża, a idealna do wystaw. I to zostało bezmyślnie odebrane i lekką ręką przez władze miasta oddane. W 2005 Galeria Stara przestała działać. Andrzej bardzo to przeżył, dlatego, że stało się to poza nim, nie miał najmniejszego wpływu, żeby to miejsce obronić dla sztuki, bowiem z góry zostało to przesądzone. Załamanie odbijało się jakoś na jego pracy. Był człowiekiem starej daty. Nie potrafił się wpisać w walki o koleje dotacje. Realizował swój program, działał według swych zasad – liczył na kolekcję, stałą dużą salę , wykłady edukacyjne – a BWA przez to pod koniec jego życia było mniej dostosowane do tych czasów – podsumowuje Tadeusz Mroczek.

Podobnie jak oczywiste dziś jest, że Andrzej Mroczek wprowadził BWA na salony sztuki i pomieścił galerię pośród zaledwie kilku najważniejszych w kraju, a może nie tylko, tak oczywiste pozostaje, ze przez prawie trzy dekady działalności zdarzały mu się wyżyny i doliny, wystawy (nie mówiąc o pojedynczych dziełach) genialne i poronione. Merytoryczna, rzetelna, dotykająca rozlicznych wątków ocena tych działań czeka na mrówczą – bo materiał jest kolosalny – analizę skończonych fachowców, najlepszych krytyków sztuki. Ja, póki co, się jej nie podejmuję. Dla mnie, podobnie zapewne jak dla wielu artystów i odbiorców sztuki jest postacią wciąż żywą, działającą w „jego” BWA. W tym, że przez prawie rok od jego śmierci galeria może budować program niemal wyłącznie z wystaw powstałych według koncepcji Andrzeja Mroczka jest coś niemiłosiernie niezwykłego, ale i zaświadczającego, że planował jeszcze długo przybliżać nam (ku naszej – to wiemy my – uciesze) swoją wizję sztuki, tylko los chciał inaczej. Przed jego następcą stoi wielkie wyzwanie, któremu nie będzie – oj, nie! – łatwo sprostać. .

Tagi: / / / /

Rok: