Był folklor

Wspomnienie XV Międzynarodowych Spotkań Folklorystycznych Lublin 2000 im. I.Wachowiaka

Wbrew obietnicom, buldożery nie rozpoczęły burzenia muszli koncertowej w Ogrodzie Saskim natychmiast po hejnale kończącym XV Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne Lublin 2000 im. Ignacego Wachowiaka i widok zdewastowanego obiektu pozbawionego maskującej go scenografii tym mocniej uświadamia jak w kilka dni po jego zakończeniu brakuje nam tego festiwalu. Na sześć lipcowych dni organizatorzy z Zespołu Pieśni i Tańca Lublin im. Wandy Kaniorowej zafundowali nam prawdziwe święto młodości, radości, wdzięku i urody. No i podali nam na tacy sztukę przez duże S, gwarantującą niezapomniane przeżycia estetyczne.

Przed dwoma laty dyrektor artystyczny festiwalu i szefowa Kaniorowców Alicja Lejcyk – Kamińska wystarała się o patronat CIOFF, Międzynarodowej Rady Stowarzyszeń Folklorystycznych Festiwali i Sztuki Ludowej nad lubelskimi Spotkaniami. Posunięcie to zapewniło imprezie obecność zespołów o ugruntownej pozycji, prezentujących wysoki poziom przygotowania. Tu nie zdażają się już występy byle jakich, przypadkowych grup czy całkowitych amatorów. Nawet zespół Aktamar z Armenii, o którym w trakcie imprezy pisałem, że jest chyba najmniej ciekawy, bo arabaska z brzmienia muzyka nie budzi naszego entuzjazmu, tańczył tak, że serce rosło a kiedy w koncercie finałowym skorzystał z playbacków z nagraniem muzyki o bardziej europejskim charakterze, zbierał brawa na równi z innymi.

W moim prywatnym rankingu zagranicznych zespołów uczestniczących w XV MSF Lublin 2000, pierwsze miejce bezdyskusyjnie przypada zupełnie fantastycznym Gruzinom z uniwersyteckiego (a więc nie zawodowego!) zespołu Tbeti. To, co pokazali to najwyższa półka światowego folkloru, absolutny kunszt. Stałem za sceną i nie mogłem od nich, od ich tańców oderwać oczu. Podobnie czynili fachowcy od choreografii i tancerze z wszystkich zespołów. Na moment występu gruzińskiej grupy na zapleczu, gdzie zazwyczaj panował gwar wśród szykujących się do występu członków innych zespołów, zapadała cisza i wszyscy z zazdrością, częstokroć z otwartą ze zadziwienia buzią patrzyli na ten zapierający dech popis.

Drugie miejsce, to Chińczycy z zespołu Hubei Wuhan, szalenie barwni w swej egzotyce a przy tym sprawni, zdyscyplinowani i urodziwi (mówię oczywiście o żeńskiej częśći ansamblu). Ich przyjazd to z kolei zasługa osobistych kontaktów Kaniorowców. W ubiegłym roku występowali oni razem z chińskim zespołem na noszącym charakter konkursu festiwalu w Brazylii, gdzie naszym udało się zwyciężyć z przedstawicielami Państwa Środka o pół punktu. Pani dyrektor nie mogła przegapić takiej okazji i już wówczas zaprosiła Chińczyków do Lublina. Nikt obecnie nie żałował tego kroku, bo byli po prostu piękni.

Notabene skutkiem takich osobistych kontaktów było też zaproszenie do nas hiszpańskiej grupu Tuna de Medicina Badajoz University, którą trudno umieścić w klasyfikacji, bo stanowiła raczej ciekawostkę, ubarwienie festiwalu i siłę napędową imprez towarzyskich, ale i okazała się bardzo przydatna do uatrakcyjnienia finału galowego koncertu zamykającego Spotkania. Hiszpanie śpiewali słynny utwór E viva Espana kolejno wymieniając nazwy krajów, uczestników festiwalu. Budziło to prawdziwy entuzjazm rozgrznej już do czerwoności widowni w parkowym amfiteatrze.

A wracając do mojego rankngu, to dalsza kolejność od trzeciego miejsca przedstawia się następująco: Graovska Mładost z Bułgarii (uwielbiam karkołomne bałkańskie rytmy), Ilinden z Macedonii (uwaga taka sama jak powyżej), Razdolie z Rosji (choreograf zespołu ma trochę za dużo pomysłów z okolic dalekich od folkloru) i wreszcie wspomniany Aktamar Armeni. Szkoda, że na skutek wypadku samolotowego (na płycie lotniska) nie dotarlii Brazylijczycu, bo festiwal byłby jeszcze ciekawszy. Nie oceniam zespołów polskich, bowiem wszystkie trzy prezentują wysoki poziom, jakkolwiek mistrzostwo Zespołu PiT Lublin nie podlega dyskusji i zarówno Lasowiacy ze Stalowej Woli, jak i Zespół PiT Ziemi Chełmskiej muszą się jeszcze dużo uczyć żeby doścignąć w tanecznym kunszcie pierwszą reprezentację Kaniorowców.

Był folklor. Był bardzo interesujący festiwal, który jeszcze raz dowiódł, że potrafi przyciągnąć tłumy lublinian spragnionych w kanikułę dobrej rozrywki. I gdy się patrzyło na te nieprzebrane rzesze publiczności, człowiek żałował, że nie zjawili się w Ogrodzie Saskim ci wszyscy – z miejskim konserwatorem zabytków na czele – którzy chcą ograniczyć widownię w parkowym amfiteatrze do 700. miejsc szermując argumentami, że większa ilość osób zatratuje Ogród Saski. Były takie koncerty na jubileuszowych Spotkaniach, które gromadziły dwa tysiące widzów a i więcej. I co? Stało się coś? Doznała zielona struktura parku jakiegoś usczerbku? Widziałem wszystkie koncerty i widziałem amfiteatr już opróżniony z widzów po ich zakończeniu i jakoś nie dostrzegłem, żeby stało się coś złego.

Uważam, podobnie jak organizatorzy, że sprawą muszli trzeba się zająć jak najszybciej, bo wstyd gościć międzynarodowe towarzystwo w ruinie, która jeszcze stoi w Ogrodzie Saskim. Trzeba wybudować muszlę nową i nowy amfiteatr, ale taki na miarę potrzeb tego festiwalu, który musi, ale to musi, pozostać w tym miejscu, bo lepszego na tego typu imprezy w Lublinie wciąż nie ma. Za rok, jak ustalono poprzedniego lata, będziemy gościć młodzieżową edycję Międzynarodowych Spotkań Folklorystycznych. Oby odbyły się w nowej muszli przed równie liczną widownią. Głęboko wierzę, że zatwardziali ortodoksi broniący swoich pozycji i argumentujący przy pomocy branych z powietrza, oderwanych od życia danych zmienią swoje poglądy i rozsądek weźmie górę. Piękna tradycja folklorystycznego festiwalu za tym przemawia.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: