Cenowy przekręt głowy

FELIETON ZADOMOWIONY

Z rozrzewnieniem wspominamy cudowny, wszak historyczny moment gdy w mieście nad Bystrzycą pojawiła się firma Tesco. Rozpoczęła się wówczas mała wojna billboardowa z konkurencją, tyle, że bardzo zabawna, a i – ewenement w historii wojennych batalii – konstruktywna, bo korzyści z niej czerpali klienci. Wtedy to na rogu Al. Racławickich i Poniatowskiego (gdzie indziej też, ale to przykład najlepszy, bo billoardy sąsiadowały ze sobą stykajac się pod kątem prostym) pojawiła się reklama, na której Leclerc polecał klapki japonki za – bodajże – 2,89 zł. Po kilku dniach czujna, ekspansywna nowa sieć próbująca natychmiast kupić sobie lubelskiego klienta powiesiła obok billboard z fotą podobnych japonek i tescową ceną 2,50 zł. A potem – już nie zauważyliśmy w jakiej kolejności się to stało – oba billboardy miały pozalepiane ”2” i naklejone ”1”, a więc klapki Leclerca spadły do 1.89 zł, a Tesco do 1,50. To wzruszjace, że nie do 1,49, bo chwyt z groszami szczegolne cenimy w światowym indeksie przynęt (omamów) reklamowych, może dlatego, że pamiętamy jak funt brtyjski dzielił się na 20 szylingów po 12 pensów każdy (innymi słowy 1 funt równał się 240 penny) i kupowaliśmy w Londynie płytę nie za 2, a za 1 funta! Tak czy owak, ludność Koziego Grodu minionego lata masowo chodziła w japonkach i czuliśmy się jak w latach 70. gdy na Polskę napłynęła pierwsza fala mody na obuwie rodem z Kraju Kwitnacej Wiśni, tyle, że produkt był wówczas nietrwały, paski nagminnie sie urywały i obywatele Peerelu wiązali je gumkami aptekarkami. Tu rozluźniająca anegdota z autopsji. Nasz ś.p. z-ca red. naczelnego chciał nas kiedyś wysłać po prasowy materiał do władz miasta. Rzekł: ”Pójdziecie do ratusza…”, spojrzał na nasze stopy w sztukowanych japonkach i natychmiast rzucił: ”Nigdzie nie pójdziecie!”.

Wszystko co powyżej jest tylko pozytywnym wstępem do tematu, który ma zgoła inny wydźwiek. Wojenki hipermarketowych rządców naszych dusz – i nie tylko ich, bo nauka nie idzie w las i tym samym repertuarem marketingowych chwytów operuje handlarz mydła i powidła z dawnego kiosku GS Samopoc Chłopska – bardzo rzadko tak ewidentnie obraca się na naszą korzyść. W okresie przedświątecznym, gdy dostajemy – co tu gadać – zakupowego amoku warto być wyczulonym w dwójnasób i nie dać się złapać na lep promocji wspieranych barwnymi ulotkami i całymi książeczkami dostarczanymi pod próg domu. Mamy oto przed nosem wycinek z całokolumnowej reklamy prasowej sieci Lidl. W oczy bije cena 5,55 i napis TANIEJ! To za 40 dkg goudy. Przyglądamy sie przekreślonej starej cenie i odkrywamy: 5,59! Pofatygowali się spuścić 4 gr (na 10 dkg – 1 gr!) i jeszcze się tym w gazecie chwalą! Widywaliśmy oczywiście i śmieszniejsze obniżki, ale dowodów nie zachowaliśmy a pamięci na satrość nie mamy. Inną opcje preferuje Real. Już niejednokrotnie widzieliśmy tam galopujące starsze panie, które z broszurą reklamową w zębach szukały produktów z tzw. oferty dnia. Na próżno! Opowiadały więc rozgoryczone jak to np. masło osełkowe tańsza od tego w kostkach masowo rano wykupowali drobni sklepikarze, albo, że oferta sprowadza się do kilku osełek wynoszonych co kilka godzin. Itd, itd. Zauważcie też i to, że większość cen przekreślanych (że niby z nich spuszczono) nigdy realnie nie funkcjonuje. Przykładem pomarańcze. Nikt z odwiedzajacych duże markety już nie pamięta wstępnej ich wartości. Gdy weźmie się broszury reklamowe kilku sieci i porówna ich ceny, okażą się niemal identyczne. Zachowajacie więc przedświateczną czujność, bo to nie słynny zawrót, tylko cenowy przekręt. Naszej i tak skołowanej głowy. I pomni bądźcie przy szale kupowania wszystkiego co w ofertach starej prawdy zawartej w napisie – bez chwalenia – z muru: ”Tramwajem się nie nie ogolisz”. ANDRZEJ MOLIK

Kategorie: /

Tagi:

Rok: