Chińska atmosfera

To dosyć zaskakujace uczucie, gdy mgliście rozlany pejzaż, którego walor osiagniety został dzięki kładzeniu akwarelowych farb na chińskim papierze, okazuje się być sielskim widoczkiem z Podlasia, na którym i wierzba i piaski i laski i zapewne skryte gdzieś w wodzie karaski. Zaskoczenie podsyca otoczenie. Oto obok na sąsiedniej ścianie też pejzaż, ale zdobny w ułożone wertykalnie krzaczaste hieroglify chińskiego pisma. Różnica w tym, że metodą artystów z Państwa Środka akwarela podretuszowywana jest tuszem a kanoniczny widok Piękej Góry z drzewami pokretnymi niczym japońskie (a więc też dalekowschodnie) bonzai i wodogrzmotami, tyle, że nie Mickiewicza, artysta zamknął – również azjatycką metodą – w ramach wydłużonych w pionie.

Takie nieoczekiwane – acz dopełniające się i przenikające atmosferą – zestawienia zawdzięczamy nowej wystawie w Galerii Za Piecem. Prowadząca ją Joanna Wysocka do kameralnej kawiarenki spełniającej również funkcje ekspozycyjne zaprosiła Gerarda Desputa, artystę o tyle oryginalnego jak na polskie warunki, że wykształconego plastycznie w Chinach. Ukończył on wydział grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Pekinie, gdzie studiował w latach 1954-1959 w ramach wymiany pomiędzy tą uczelnią i łódzką WSSP i gdzie znalazł sobie żonę, zresztą lekarkę biegłą w tradycyjnej chińskiej medycynie (na pytanie, czy ma jeszcze dziś w Chinach przyjaciół, pan Gorand odpowiedział z rozbrajającą szczerością: – Tak, mam teścia!).

Klimat Dalekiego Wschodu zagościł Za Piecem także dzięki przemowie artysty po chińsku, który to język zna on znakomicie. Po jakimś pasusie Goranda Desputa w mowie Konfucjusza i przewodniczącego Mao, pani Joasia rzekła ze zrozumieniem: – Bardzo ciekawe! a Grzegorz Józefczuk z Gazety w Lublinie rzucił lakoniczne: – Aha! Od razu zrobiło się nad wyraz rodzinnie, to znaczy – wszyscy się poczuli jak na tureckim kazaniu.

Jednakowoż słowa, nawet najbardziej niezrozumiałe (tłumaczenie – po sprawiedliwości – też było), nie mogły oddalić ogólnego wrażenia, że obcujemy z bardzo ciekawą, wabiącą wzrok sztuką. Jej siła tkwi i w bezpretensjalności. Tu nie ma nic wydumanego, wyspekulowanego. Prosty landszaft (bez pejoratywnej konotacji tego słowa) jest obrazem natury, prostym – właśnie – jej odwzorowaniem. Magia zawiera się w technice, w rozlewności akwareli wsiąkającej w specjalnie spreparowany papier i – jak w fascynujących Dżonkach – w punktowniu tuszem, który widokowi (dokładnie pejzażom chińskim, bo w polskich artysta go nie stosuje) przydaje charakteru i pozwala wydobyć szczegół – a to ptaki ulatujące nad wodą a to łódkę rybaka a to szuwary a to coś jeszcze innego.

I jest jeszcze jeden obraz tuż przy wejściu do galerii, różniący się od innych nie tylko z powodu formatu zbliżonego do prac polskich (a więc bez wysmukłości w pionie), ale i tym, że tematem cały tkwi w Chinach. Bliski zwiewnej, woalowej abstrakcji, ma w sobie tajemniczą moc. Flankujący dzieło po lewej stronie hieroglif wyjaśnia wiele. Znaczy: Długowieczność. Tłumaczy dużo, ale nie wszystko. Tajemnica wciąż działa na wyobraźnię, wabi, kusi, metafizyczne doskwiera, estetycznie cieszy, zagarnia wierne sługi duszy – uczucia. Dla mnie obraz ten jest zapowiedzią jeszcze innych niż krajobrazowe artystycznych penetracji Goranda Dysputa. Chyba ciekawszych. Nie obraziłbym się wcale, gdyby kiedyś Za Piecem udało się poobcować z większą dawką tajemnicy płynącej z Chin i z serca artysty, który najludniejszy kraj świata pokochał, z obrazami o takiej sile przyciągania jak Długowieczność.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: