Chopina ulegendowianie

Księga sążnista, to i zestaw cytatów składających na jej motto (czy, jak kto woli, zestaw mott) imponujący: aż sześć wypisów. Już przeczytanie jednego – przy całej świadomości, ze został starannie, dla uzasadnienienia trudu księgi autora dobrany – np. z Igora Bełza, pokazuj jaką pokusą może być podjęty summa summarum temat. Brzmi następująco: Wokół imienia Chopina już za jego życia powstawały legendy, a twórcy ich często kierowali się najlepszymi pobudkami, wypływającymi z miłości do człowieka, co stał się dumą Polski. […] Gdy przewertujemy większość biografii Chopina, to przekonamy się, w jakim stopniu są one skażone zmyśleniami George Sand, Charlesa Rollinata, Antoniego Wodzińskiego i innych z różnych przyczyn fałszujących obraz życia wielkiego kompozytora. Jeśli dodamy do tego jeszcze już dużo krótszy cytacik z Andrzeja Kijowskiego, Ciekawe: żadna epoka w tym stopniu jak romantyczna nie sprzyjała korsarstwu plotki i legendy, zrozumiemy dlaczego Kazimierz Maciąg zdecydował się na ów, niemały jak się okazuje, trud stworzenia pracy „Naczelnym u nas jest artystą”. O legendzie Fryderyka Chopina w literaturze polskiej.

Po prostu temat – pardon za trywialność – leżał na ulicy. Rzeszowski naukowiec nie jest zresztą tu odkrywcą czy prekursorem w jego podejmowaniu. We Wstępie lojalnie zaznacza, że obecność legendy chopinowskiej w naszej literaturze została już dostrzeżona w badaniach literaturoznawczych . Jeśli wg niego najbardziej systematyczne ujęcie problemu dają dwie prace, to Ilony Pikulskiej (tytuły sobie darujmy) jest niemal równoległa z dziełem Maciąga, bo datowana na 2009 r, ale niestrudzony krakowski krytyk Józef Opalski przecierał szlak już 30 lat temu, w 1980! Nasz autor, przystępując do pracy, miał w pełni świadomość, że Chopin jest na polskim gruncie artystą miary najwyższej, jak również najwybitniejszym Polakiem, który zajął miejsce wśród twórców światowych, a przy tym podkreślającym samemu swą oryginalność i indywidualność z tendencją do kreacji własnego wizerunku. Dlatego Kazimierz Maciąg już u podstaw podkreśla: Wszystko to sprawia, że życie Fryderyka Chopina stało się niemalże wzorcowym materiałem do materiałem do powstania licznych opowieści, domniemań i opinii, które z kolei stały się podstawą chopinowskiej legendy personalnej. Legendy wykorzystującej rzeczywistą odrębność i wyjątkowość tego twórcy, ale karmiącej się również automistyfikacjami. Trochę dalej autor wzmacnia konstatację: Gdy próbujemy rozpoznać zasięg różnego rodzaju twórczości, której Fryderyk Chopin był bohaterem, dojdziemy do wniosku, że w literaturze polskiej trudno byłoby znaleźć inną postać, której poświęcono aż tyle utworów. Darując tu sobie przebogate zestawy egzemplifikacji w obrębie innych gatunków literackich, przywołajmy tylko jeden przykład z kręgu poświęconej mu twórczości poetyckiej. Oto dowiadujemy się, że w monumentalnym zbiorze przygotowanym na setną rocznicę śmierci kompozytora, zamieszczono prawie 400 utworów!

W wyborze bibliografii podmiotowej do „Naczelnym u nas jest artystą” (nota bene, to nie pierwsza praca – i tu Maciąg nie jest oryginalny – o tytule czerpiącym z Norwida; w przypisach na str 11 można znaleźć wers o antologii A Naborowskiej z 1980 pt. „… naczelnym u nas był artystą”. Wybór wierszy o Chopinie) cztery podrozdziały poświęcone spisowi dzieł z kręgu prozy, eseju, prozy poetyckiej i dramatu zajmują mniej niż 3 strony, zaś poezji – stron 15. Nawet jeśli wiersz to drobinka przy – powiedzmy – dramacie, wielkość spisu jest imponująca. To jeden z kamyczków lawiny, pozwalającej w zamieszczonym na okładce fragmencie recenzji prof. dra hab. Józefa Bachórza (być może książka była dysertacją pisaną w celu pozyskania kolejnego stopnia naukowego przez Kazimierza Maciąga, jeszcze w ub. roku doktora na Uniwersytecie Rzeszowskim, wydawcy dzieła), napisać mu, że: Ta obszerna praca jest owocem imponującej kwerendy materiałowej i przynosi bogatą informację o zasobach polskiego piśmiennictwa literackiego – a także „przyliterackiego” – na temat Fryderyka Chopina. Autor dokładnie rozpoznał nie tylko komplet utworów odnotowywanych w znanych bibliografiach, ale spenetrował także zakamarki magazynów bibliotecznych, do których mało kto zagląda. Mrówcza praca, pozwalająca na włączenie do repertuaru dociekań tekstów nie tylko pisarzy pierwszorzędnych i drugorzędnych, ale również autorów z rzędów odległych i nawet „płodów” grafomanów, nie decydują jednak o merytorycznej ocenie całości. Wszelako trzeba przyznać, że praca Maciąga, do której można zgłaszać szereg uwag, włącznie z najważniejszą, o pewnym złamaniu konstrukcyjnym, zachwianiu wagi w dychotomicznym wręcz jej układzie, broni się dzielnie, budzi równe uznanie jak na poziomie docierania do nieznanych czy zapoznanych autorów i materiałów, a niekiedy potrafi fascynować i wciągać nawet profana impregnowanego na szczegóły pokrętnego życiorysu mistrza Fryderyka.

Jak się rzekło, praca jest dwudzielna. Część pierwsza poświęcona jest biografii Chopina z uwzględnieniem zwłaszcza tych wydarzeń, które były szczególnie podatne na uleganie „ulegendowieniu”. W innym miejscu autor mówi, ze istotnym celem pracy poświęconej legendzie literackiej jest (dokładnie: powinna być) weryfikacja mniemań utrwalonych od dawna, a nie zawsze zgodnych z rzeczywistością. To nie takie łatwe, osobliwie w przypadku Chopina, „mistyfikatora” przy spełnianiu roli epistolografa i pamiętnikarza. Innych źródeł zaś brak i np. okazuje się, że co najmniej kilka stale obecnych w literaturze chopinowskiej wydarzeń z młodzieńczego etapu jego życia oparta jest na relacjach tylko jednego autora wspomnień .To niejaki Kazimierz Władysław Wójcicki, który utrwalił lub utworzył kanon niezwykle efektownych opowieści o młodości Fryderyka, a który też znany jest z koloryzowania i upiększania swych relacji (pośród innych specjalistów od przekłamań Maciąg wymienia jednego z przyjaciół Chopina z czasów warszawskich oraz George Sand, która przedstawia relacje z Chopinem tak, że niejednokrotnie odbiegają od rzeczywistości}. Taka wiedza, nabyta już we wstępie pracy, powoduje, że inaczej patrzymy pisarkę przy czytaniu innych rozdziałów poświęconych parze związanej ze sobą przez dobre kilka lat.

Wbrew pozorom legendowy kanon dotyczący nie tylko młodości Chopina wcale – jak można by sądzić biorąc w roli tabula rasa do rąk opasłe tomisko o 455 stronach formatu B5 – nie jest taki duży i co najwyżej poniektóre z legend powracają bardziej uparcie i w większej ilości druków niż inne. Kazimierz Maciąg, który, jak się okazuje, w podobnych motywach poniekąd się specjalizuje ( to samo Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego opublikowało w bieżącym roku także pracę pod redakcją jego i Marka Stanisza Między biografią, literaturą i legendą), ze swadą rozprawia się z kolejnymi. Zachowując w tej części biograficznej zapowiadany u podstaw pracy układ chronologiczny, penetrując temat jak rasowy reporter (jeśli wręcz nie oficer) śledczy, obala mity (tak naprawdę nigdy nie używa tego słowa, „legenda” jest tu świętością), naprawia po rycersku krzywdy poczynione w rodzimej spuściźnie literackiej i czyta się to przeważnie z wypiekami na policzkach, jakby ktoś nam – błąkającym po dziedzinie polskiego słowa wybujałego – ścieżki naprostował, bielmo z oczu zdjął i dał pooddychać wyłącznie prawdą. No, bez przesady, nie do końca. Rzeszowski autor czyni to, że posłużymy się kolokwializmem, sprytnie, unikając rozstrzygnięć ostatecznych, nie wystawiając się, broń Boże!, na razy czekającej, jak to u nas, na każde potknięcie takowego, sfory krytyków (czyt. krytykantów).

Na pierwszy ogień poszedł Szop, czyli kwestia polskości Chopina. Już pierwsze zdanie pierwszego rozdziału pierwszej części Naczelnym u nas jest artystą” zdradza nieobojętny stosunek autora książki do tematu. Ma on prawdziwą radochę, rodzimą wersję Schadenfreude, pisząc: Ferdynand Hoesick, rozpoczynając niemalże przed stu laty monograficzną opowieść o Fryderyku Chopinie, referowanie życiorysu jego ojca mógł zacząć od jakże (podkr. AM) e f e k t o w n e j k o n s t a t a c j : „protoplastą lotaryńskiej rodziny Chopinów był Polak, Mikołaj Szop, „dworzanin” nieszczęśliwego króla Stanisława Leszczyńskiego”. Autor tak swobodnie czuje się w wybijaniu nam z głowy takiej bzdury (typowy błędny trop), że pozwala sobie na domniemanie, iż rękę mógł tu dołożyć sam Chopin: Z lektury korespondencji kompozytora wynika, że […] najlepiej czuł się on zawsze w otoczeniu Polaków. Mógł więc również chcieć „wzmocnić” swoją identyfikację narodową poprzez legendę o polskim pochodzeniu. Nie dosyć tego! Maciąg, odwołując się do dużego poczucia humoru artysty, zachowując pozory ambiwalencji śliskiej wszak sprawy, niewinnie sugeruje: Być może więc to on sam (a mowa o 14-latku) pod wpływem opowieści ojca wymyślił historię o dworzaninie Szopie.

Sporo tu miejsca zostało poświęcone wstępnemu rozdziałowi części biograficznej, ale w ten sposób objawia się metoda autora pracy stosowana w dalszych jej rozdziałach . Czyżby to była realizacja zawartych we Wstępie założeń, że przy braku możliwości konfrontacji opisanych przez kogoś (m.in. Chopina, pamiętnikarza i epistolografa, jak go w danej chwili nazywa) z innymi źródłami, to wtedy pozostaje kierować się tylko własnym wyczuciem prawdopodobieństwa danej sytuacji? (chciałoby się pomanipulować i pominąć dalszą cześć zdania: oraz opiniami współczesnych biografów). Poruszamy się na peryferiach rozstrzygnięć stricte naukowych i jakoś dziwnie brzmi – fakt, że dotyczące całości dzieła – zdanie recenzenta: Doniosłość naukowa tego tematu nie ulega kwestii. W każdym razie w rzeczonym rozdziale następuje jeszcze rozprawa z kolejną legendą . Miejsce urodzenia kompozytora to nie żaden oglądany dziś dworek, tylko fragment lewej oficyny pałacu, w którym mieszkała rodzina Skarbków. Z innymi legendami wyrosłymi w okolicach Żelazowej Woli spotkamy się później.

Póki co pod lupę idą kolejne według autora najsłynniejsze. Ta o „cudownym dziecku” weryfikacji nie potrzebuje, bo to niebudzący wątpliwości fakt, ale można naprostować np. rozpowszechnioną dowipnie przez Ursyna Niemcewicza legendę o „odmłodzaniu” 9-letniego Chopina na afiszu charytatywnego koncertu do wieku lat 3 a nawet koncepcie, żeby go na rękach przyniosła niańka. Można zabrać się za „historię o zbójcach”, gdy Frycek przy pomocy muzyki opowiedział ją bez słów i uspokoił rozwrzeszczane dzieci. Maciąg odnajduje nawet rodowód legendy w micie o Orfeuszu i staroniemieckiej opowieści o szczurołapie z Hameln, znaną z baśni braci Grimm, by przez te analogie tłumaczyć, iż historia została wymyślona m.in. w celu dopasowania Chopina do „idealnego” wzorca artysty romantycznego. Przy okazji weryfikacji zostają podane inne talenta młodzieńca, ze wskazaniem na nieprzeciętność literackiego oraz usprawiedliwione kontakty z caratem. Trudno tu wymieniać wszystkie „naprostowywane”przez autora legendy, ale mamy w księdze znane fachowcom m..in. o Czeszce Libuszy (ponoć apokryf), koncercie w podróży, po którym jeden ze słuchaczy wykrzyknął, że może umierać, bo usłyszał polskiego wirtuoza (weryfikacji dokonał pewien autor odnalezionego przez Maciąga artykułu, analizując rozkład jazdy dyliżansów), wielkiej miłości – Konstancji, o związku kompozytora z dwoma córkami ks. Antoniego Radziwiłła i nim samym (zafałszowania Liszta) , reakcji na powstanie listopadowe, rodowodzie etiudy rewolucyjnej, poprawie sytuacji finansowej gotowego wracać do kraju artysty po wizycie w paryskim salonie Rothschildów (Maciąg wysnuwa porównania do kariery kopciuszka) czy o – w sumie przez całą pracę nie rozsupłując wielkiej zagadki życiorysu Chopin: przyczyny rozstania narzeczonych – związku z Marią Wodzińską, a potem – naświetlając romans w różnych aspektach, np. wg opinii Liszta czy Mickiewicza – z George Sand (i odrębnie rozstaniu z nią), wreszcie z Delfiną Potocką (najważniejszy wątek to apokryficzne listy do niej) etc. Da się przy tym dostrzec pewien znamienny rys biograficznej części pracy. Założenie zachowania chronologii sprawia, że w długich fragmentach tekstu autor prezentuje po prostu znane fakty z życiorysu Chopina i co najwyżej wyławia interesujące go rodzynki – legendyzujące drobiazgi (exemplum ss. 96, 105, 108, 114).

Druga część rozprawy to Dzieje legendy literackiej, na przykładzie wybranych dzieł, ponownie ma układ chronologiczny, co prowadzi do pewnego paradoksu, bo cz. I oczywiście zamyka rozdział o ostatnich latach, śmierci i pogrzebie Chopina, a tę – z racji najszybszej reakcji na zgon muzyka Cypriana Norwida w napisanym nazajutrz Nekrologu – inicjuje rozdział Literackie echa śmierci i pogrzebu. Kazimierz Maciąg we Wstępie zapowiada, że interesować go będą przetworzone autorskie wizje portretu romantycznego artysty, jednak wydaje się (co po lekturze urasta do rangi pewności), że jeszcze bardziej cieszy go to, co dyplomatycznie uznaje za równie interesujące, mianowicie „rzeczy dodane” przez autorów, będące efektem ich fantazji i zamiaru artystycznego. Autor doskonale przy tym wie, w co, za przeproszeniem, się ładuje stając wobec twórczości tak obszernej i zróżnicowanej i pamiętając o potrzebie syntetyzacji. Dokonuje zatem wyboru kierując się oryginalnością motywów literackich i recepcją utworu. Nie tylko laik, ale i krytyk zagłębiony w tematyce może mieć trudności ze zorientowaniem się, co przez to sito nie zostało odsiane. Ślady tych plewów, wtórności powtarzających utarte schematy, można przy dobrej woli wypatrzeć w zajmujących niekiedy więcej niż pół książkowej stronicy przypisach. Tym większym kuriozum a i – o ironio! – cymesem rozluźniającym powagę rozprawy jest duży fragment poświęcony wspomnianym w recenzji prof. Bachórza „płodom” grafomanów. W ogóle okazuje się – i to kolejny charakterystyczny rys tej pracy, a może raczej jej tematyki – że nawet tzw. człowiekowi kulturalnemu, który w epoce mass mediów nie zapomniał co to znaczy czytanie książek, ze trzy czwarte spotykanych przy lekturze nazwisk autorów absolutnie nic nie mówi.

Rzekło się powyżej o pewnym złamaniu konstrukcyjnym księgi, zachwianiu wagi w dychotomicznym wręcz jej układzie. Dychotomicznym, a więc nie tylko dwudzielnym, ale z częściami (grupami) ex definitione przeciwstawnymi sobie, nawet się wyłączającymi. Autor takiej pracy (odbiorca, owszem, także!) musi mieć w sobie zakodowane dwie odrębne, jeśli nie wykluczające się pasje: śledczą, tropicielską, „kwerendową”, popartą błyskotliwością pożenioną z sumiennością i analityczno-krytyczną, o ponadspecjalistycznych, tu literackich horyzontach. A okazuje się, że po świetnej w zasadzie części pierwszej, wkracza na pole minowe. „Winny” jest, rzecz jasna, Norwid, patron tych kroków, który swoimi omawianymi w rozdziale czterema różnymi gatunkowo utworami, już u zarania pośmiertnej legendy Chopina, wszystkim próbującym po nim pisać o geniuszu, który potrafił tworzyć muzykę przemawiającą w zupełnie nowy sposób do słuchaczy, postawił poprzeczkę na niebotycznej, nieosiągalnej już dla nikogo do tych pór wysokości. Tę absolutną wyjątkowość Norwidowego dzieła podkreśla się w rozprawie wielokrotnie, użyte na początku rozdziału sformułowanie, że te cztery utwory „czwartego wieszcza” należą do najwybitniejszych dzieł literackich inspirowanych twórczością Chopina należą do najmniej czołobitnych. Niekiedy ma się uczucie, że do autora legendowego dzieła w tym jego miejscu, tym rozdziale, pasowałyby słynne (bez wątpienia też legendowe, dlatego znane w różnych wersjach) słowa Chrystusa do malarza Styki: – Ty mnie nie maluj na klęczkach, ty mnie maluj dobrze! Doprowadza to do absurdu. Nie można się oprzeć wrażeniu, że autor nam maluczkim, zaczadzonym nowymi mediami, odbiorcom z amputowanym rozumem, tłumaczy z polskiego na polski straszliwie hermetyczny, wysublimowany do bolesnych szczytów język Norwida. Przykład? Choćby fragment Promethidiona:

Pieśn ta – o Polsko! – przeszła już ciemniejsze

I na świeczniku staje ze skrzydłami

Złotymi…także d ź w i ę k, co gra harfami

I polonezem przechodzi Europę –

I tylko k s z t a ł t u nie masz dla wnętrzności

Jasne? Nie? No, to Maciąg nas oświetli: Poeta jest więc przekonany o obiektywnej wartości polskiej sztuki, która przeszła już swój „mroczny” okres. To, co jest jej obecnie potrzebne, to zewnętrzny kształt, który pozwoliłby ukazać jej wewnętrzne piękno, równe idealnej i wzorcowej sztuce Chopina. Takich „translacji” jest więcej, np. godne gimnazjalisty odkrycie w wierszu Fortepian Chopina, że podmiot liryczny jest w z a s a d z i e (podkr. AM) tożsamy z jego autorem. Naukowiec-pisarz próbuje również dowieść, że i tę część swego dzieła traktuje z pasją . Okazja nadarza przy „kłoptach polonistów” z trzema ostatnimi słowami poematu (Ideał – sięgnął bruku —). Dworuje sobie z krytyka, któremu przydarza się efektowna puenta maskująca literaturoznawczą bezradność, wyraża współczucie badaczowi wielkiej klasy, który nic nie rozstrzyga. A okazuje się, że o n w i e! I sens odczytuje!

Szczęściem, kiedy Kazimierz Maciąg schodzi z Norwidowego piedestału jest już znacznie lepiej. Autor odzyskuje wigor i – nie bez ciętych uwag, ale i z oddaniem wielu twórcom sprawiedliwości – omawia owoce trudu całych ich zastępów. Kogóż tu nie ma! Lenartowicz i Przerwa-Tetmajer (nadal poezja po zgonie Chopina). Tomaszewski i Ujejski (poetycke „tłumaczenia” muzyki Ch.). „Stańczyk” Tarnowski i krytyk Jellenta (varia z II połowy XIX w.). Modernistyczni dramaturdzy Gawalewicz oraz Łupina i Stępkowski (wytropienie mikstu kuriozów zawartych w sztuce tej pary pt. Szopen, najwyraźniej ucieszyło Maciąga, który z ochotą rzucił się na dzieło, które jest osobliwym pomieszanie niemal wszystkich możliwych i niemożliwych wydarzeń. Sam Przybyszewski ze swym koszmarnym, niestrawnym dziś „przesytem stylu”, jak się okazuje, genialny erudyta zdradzający niekompetencję. Zaskakujący dekadencją Reymont. Lechoń i Wierzyński (autor pracy ubolewa, że ten unika chopinowskiej legendy biograficznej). Przedwojenny specjalista od kryminałów, niejaki Wotowski i śledząca kochliwość Chopina Kłosińska. Skłonny do polemik Nowaczyński, autor b. znaczącej w tym temacie Młodości Chopina i nasza Maria Kuncewiczowa, zadziwiająca Maciąga podejściem do Chopina przede wszystkim jak człowieka w dramatyczny sposób przezywającego swoją egzystencję. Jankowski ze złowrogą wizją George Sand i Kaden-Bandrowski z uznanym dziś za esej Życiem Chopina. Iwaszkiewicz z najwybitniejszym dramatem o tematyce chopinowskiej, wciąż scenicznie niezwapniałym Latem w Nohant (Maciąg dzielnie wypatrzył jednak liczne niezgodności z faktami). I niezawodny Słonimski, który przewietrzył temat i w szopce wniósł zupełnie inny ton do międzywojennych konterfektów kompozytora. A po wojnie? Roszkiewicz chwalony z to, że w Kształcie miłości nie jest biografem „plotki i alkowy”, ale krytykowany przez Maciąga za to, że ważna rola przyznana została w powieści adresatce jego rzekomych listów, Delfinie Potockej, co nie znajduje potwierdzenia w dokumentach z epoki oraz że można dostrzec rozmijanie się z faktami i…wyraźne przemilczenia (rzecz pochodzi z epoki stalinowskiej i nasz autor dostrzegł w Chopinie Roszkiewicza prekursora Polski Ludowej!) . Legendowy Łopalewski, werystycznie bolesny Kazimierz Brandys i Hadyna z nader prawdopodobną fikcją. Faworyci autora rozprawy, doceniona za artyzm w swych stylizacjach Janina Siwkowska i eseista Ryszard Przybylski, którego najciekawsza książka o Chopinie napisana w ostatnich latach pt. Cień jaskółki to praca bardzo osobista, z „zaskakująco nowym” portretem kompozytora opartym na jego korespondencji. Do zestawu dochodzą dramaty Czuchnowskiego, Hemara, Krasińskiego, Pytlaka (takich jak on „autorów drugorzędnych” Maciąg traktuje z lekką wzgardą i – jak mawia{ła?} młodzież – wali po oczach z grubej rury z zadziwiającą satysfakcją. Kompleksy?). Mamy jeszcze poezję Staffa, Balińskiego, Hemara całe cykle poetyckie Hordyńskiego (23 wiersze) i Brandstaettera (37!) oraz inspiracje chopinowskie w wierszach Miłosza, Grochowiaka i Twardowskiego (to zadziwiający króciutki podrozdział – nie dosyć, że omawia się wyciągnięte z niebytu juwenilia poetów, do których chyba z czasem się nie przyznawali, to nagle mieści się w nim ów wspominany wyżej popis grafomański jakiegoś jegomościa z Wrześni).Całość kończy smakowite dziś, chyba powstałe odrębnie studium o Chopinie socrealistów (niekiedy wieje grozą!) oraz rozdział o Chopinie w literaturze dla młodych (proza, m.in. Zofii Kossak!, poezja świetnej Wandy chotomskiej i podręczniki szkolne).

Kazimierz Maciąg wykonał kawał wielkiej (chciałoby się rzec, tytanicznej, ale tytan pracy bywa mylony z tyranem) roboty. Się okaże, czy komukolwiek potrzebnej, skoro sam ma pełną świadomość, że ogromna większość tekstów podejmujących temat chopinowski (zwłaszcza utworów poetyckich) to literatura w najlepszym razie drugorzędna. Litościwie powstrzymajmy się od cisnących się w związku z tym na usta pytań.

I jeszcze coś pro domo sua. Naszego. Lubelskiego. W przypisach można odnaleźć nazwiska dokładających się do tematu polonistów związanych kiedyś i dziś z KUL – Stefana Sawickiego, Czesława Zgorzelskiego, Ireneusza Opackiego. Ale że, jak wiadomo, Chopin przebywał w lipcu 1830 w podhrubieszowskim Poturzynie, autor pracy odnalazł i omówił opowiadanie lubelskiej literatki Heleny Platty Abecadło Chopina, książkowo wydane w 1970, a pierwotnie opublikowane w Kamenie już w 1953. Autorka nawiązała w nim również do jednej z legend związanych z tym wyjazdem artysty – możliwość jego koncertu w Lublinie u budowniczego instrumentów Kalasantego Wierka (żył, był takowy?). Odnotowana jest również reportaż Zofii Dulewicz Wieczne trwanie z tejże Kameny tylko, z 1967 r. , tekst wart zauważenia ze względu na podjętą przez autorkę próbę określenia współczesnej recepcji legendy Chopina w tej „zapomnianej przez Boga i ludzi miejscowości w latach sześćdziesiątych XX wieku. Autorka jedzie tam szukać jeśli nie miejsca kultu artysty, to przynajmniej szkoły jego imienia. Nie znajduje żadnych śladów pamięci o pobycie Chopina, a reportaż kończy się wręcz groteskowo (dobra robota dwóch dam, które niżej podpisany śmie pamiętać) . No i ślad najmłodszy: jak to bywa w jubileuszowych zwyczajach, na 150-lecie śmierci kompozytora ogłoszono konkurs dla dzieci szkół podstawowych woj. lubelskiego. Wyróżnienie uzyskała praca uczennicy V klasy (nazwisko, numer szkoły i miejscowość zmilczano) pt. Rapowa piosenka o Fryderyku Chopinie. Autor księgi, któremu należy się medal za odnalezienie tej perełki, chwali młodą autorkę, która wykazuje znajomość podstawowych faktów z biografii Chopina, zdaje sobie również sprawę z wyjątkowego znaczenia artysty dla kultury światowej. A czy ktoś – czas wrócić do legend współczesnych – zdaje sobie sprawę, że w 1999 r., bo wtedy bodajże przypadał jubileusz – nikt w Lublinie nie wykonywał rapu? Pierwszy taki przypadek odnotowano bodaj w 2001 w kręgu Lubelskiej Federacji Bardów.

Kazimierz Maciąg: Naczelnym u nas jest artystą”. O legendzie Fryderyka Chopina w literaturze polskiej. Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego, Rzeszów 2010, ss. 455 + wkładka zdjęciowa.

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: