Czar brzmienia pełnego

Po filharmonicznym koncercie lubelskich bardów

Dla tych, którzy pamiętają sprzed równo dwóch lat zaprezentowny w filharmonii program Lubelskiej Federacji Bardów „Miłość mi wszystko wyjaśniła” do wierszy Karola Wojtyły, ten koncert nie był zaskoczeniem, jakkolwiek wówczas naszym artystom towarzyszył „tylko” kwartet smyczkowy (Grupa MoCarta), a obecnie instrumentarium poszerzyło się do Orkiestry Kameralnej pod dyrekcją Piotra Wijatkowskiego. Nie był też piątkowy koncert niespodzianką dla tych szczęśliwców, którzy słyszeli naszych bardow wzmocnionych brzmieniowo smyczkami filharmoników na dwóch imprezach zamkniętych, które pospołu mają na swoim koncie.

Jednak wszyscy inni – a sala naszej filhrmonii nadspodziwanie jak na ceny biletów wypełniła się 1 lutego po brzegi – dopiero teraz się przekonali jaka siła tkwi w utworach konfederatów i mogli się poddać czarowi brzmienia pełnego, wzbogaconego o rozliczne smyki, wyrastającego ponad kanoniczny sposób prezentacji piosenki autorskiej do jakiego przyzwycziły nas zastępy bardów wędrujacych przez krajowe estrady. Przekonali się też tutejsi melomani jaki nie eksplorowany dotychczas potencjał tkwi jeszcze w Lubelskiej Federacji Bardów. Aż trzech jej członków, Paweł Odorowicz, Piotr Selim Vidas Svagzdys to muzycy zawodowi, dwaj pierwsi z doświadczeniem filharmonicznym (Paweł grał swego czasu w orkiestrze Krzysztofa Pendereckiego, Piotr stale współprcuje z placówką, w której teraz wystąpił z kolegami). To im zawdzięczamy zinstrumentowanie na orkiestrę kameralną utworów sfederownych artystów i to uczynione z wyczuciem jakim dysponować mogą jedynie ich kompozytorzy i stali wykonawcy.

Najdonioślejsze forte – te symboliczne oczywiście, bo mowa o wydobyciu całego uroku orkiestracji i jej spójności z melodyką i treścią pieśni – osiągnęli pod batutą Piotra Wijatkowskiego w „Atamanie” i „Miłość mi wszystko wyjaśniła” (Wojtyła) w mocnej, niezawodnej interpretacji Jana Kondraka, w piosence „Tania” do słów Hanny Lewandowskiej wyśpiewanej przez Piotra Selima, w „Jak listy” i w hymnie Mgnificat „Tyś jest najcudowniejszy wszechmocny świątkarz” z programu papieskiego w wykonaniu Marka Andrzejewskiego i w zaimportowanym, dramatycznym „Niech żyje bal” Osieckiej i Krajewskiego, songu, który Jola Sip zaśpiewał swym nieprzeciętnym, czystyma i matowym jednocześnie głosem bodaj lepiej, bardziej przekonująco niż jego pierwsza wykonawczyni Maryla Rodowicz (druga z obcych, niefederacyjnych piosenek „Chcę cię obronić” starym wielbicielom naszych bardów wydała się rzeczywiście nieco obca w tym towarzystwie).

Jednak dwa utwory wyrastały i nad to nasze symboliczne forte i to je będzie się pamiętać jeszcz długo, dlugo po koncercie. Myślę o finałowej „Piosence w samą porę” mistrza słowa i głosu największego Jana Kondraka i o „W rytmie bolera” Piotra Selima (ponownie słowa Hani), z którego fachowcy muzycznie – on sam, dyrygent, orkiestra i dostrojeni do nich bardowie z gościnnie występującym z nimi i odgrywającym tu ogromna rolę perkusistą Tomaszem Deutrykiem – zrobili symfoniczną perłę na miarę samego przywoływanego w tekście maestro Ravela. Nic dziwnego, że o ten utwór proszono z widowni przed drugim z trzech bisów, gdy rozentuzjazmowana, zaczarowana publiczność bardzo długo, czując rangę wydarzenia, nie chciała dopuścić myśli, że już mogłaby być pozbawiona dalszych uniesień, dalszych nietuzinkowych przeżyć.

Jeśli można zgłaszać jakiekolwiek uwagi do wieczoru, który bez wątpienia przejdzie do historii lubelskiej muzyki, życia artystycznego naszego miasta, także dzięki efektownej świetlnej oprawie, bez zarzutu działającemu nagłośnieniu i temu, że dwa współpracujące ze sobą ciała muzyvczne sorganizowały go wyłącznie własnymi siłami, to dotyczy ona braku jednego wykonawcy. Do nieobecności Igora Jaszczuka zdążyliśmy się już od wakacji przyzwyczaić, ale brak anonsownego Marcina Różyckiego był tym bardziej bolesny, że nawet zaśpiewanie przez takiego fachowca jak Kondrak interpretowanej stale przez Marcina knajackiej pieśni „Lola Madonna” (z programu poświęconego Grześkowiakowi do tekstu anonima) nie mogło zastąpić jego ochrypłego basującego głosu tak w niej nieodzownego. Przykro to mówić, ale Różycki, który twierdził, że tym koncertem oficjalnie pożegna się z Lubelską Federacją Bardów postąpił niezrozumiale nieodpowiedzialnie, co może budzić obawy o dalszy rozwój jego talentu i tylko dlatego publicznie powracam do tej smutnej rejterady młodego wciąż barda.

Oczywiście ta nieobecność nie zaważyła na odbiorze całości. W filharmonii w miniony piątek zdarzyło się coś bardzo ważnego i bardzo pięknego. To – trzeba koniecznie wyrazić taka nadzieję – pierwszy (no, drugi) krok w oby jak najbardziej owocnej współpracy LFB i naszych filharmoników. Urodziła się nowa jakość artystyczna, z którą możemy się pokazać wszędzie i zaskoczyć nią publicznośc w filharmoniach całego kraju. A Lubelska Federacja Bardów póki co jedzie za kilka dni na podbój Albionu, albo co najmniej Polonii w legendarnej sali londyńskiego POSK. Powodzenia!

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / / / / / /

Rok: