Czas na „be”?

Powiedziało się „a” – pomyślałem – czas na „b”. Be, to mówią dzieci na brzydkie rzeczy, więc i tu mógłby ktoś mieć złe skojarzenia, że po pięknych aktach zajmę się brzydszymi. I zaiste tak by to dla poniektórych odbiorców wyglądało, bowiem po ubiegłotygodniowych „Trzech Gracjach” z „Primavery” Boticellego, żeby dopełnić temat i przedstawić skrajne jego zobrazowania, miałem szczery zamiar zająć się tymi samymi trzema boginkami z madryckiego płótna Petera Paula Rubensa (1577-1640), a wiadomo przecież, że dla wielu ludzi jego akty – jak to formułowane jest delikatnie – dalekie są od obecnych kanonów piękna, lub wręcz, że to – tak mówią już tylko zazdrośni o talent malarza złośliwcy – „góry flamandzkiego mięsa”.

Jednak, gdy przywołałem z pamięci ten cytat autorstwa nieznanego mi kretyna, olśniło mnie, że przecież musiałem go już kiedyś przytaczać. Powstawanie tego sex-serialu dalekie jest metodycznej, mrówczej pracy jakiegoś historyka sztuki. Odcinki felitonów o aktach tworzę ad hoc, z tygodnia na tydzień, często – doprowadzając tym do białej gorączki redagującą „Sobotę w fotelu” koleżankę – w ostatniej chwili, wcale ich nie wycinama i nie przechowuję i nie mam żadnych fiszek, do których mógłbym sięgnąć, iżby sobie przypomnieć, o czym to już pisałem, a że starczy skleroz dopada mnie w sposób galopujący, muszę mozolnie przeglądać zachowane w komputerze teksty i sprawdzać, czy się nie powtarzam.

Tym razem byłem o krok od gafy. Ku memu ogromnemu zdziwieniu okazało się, że o Rubensowych „Trzech Gracjach” tekst już popełniłem gdzieś z 18 odcinków temu (skleroza ma rozmiar ponad czteromiesięczny), a przecież tydzień temu się mizdrzyłem, że zabieram się wreszcie za temat tak obszernie w europejskiej sztuce zilustrowany. „Be” okazało się więc „a”, ja zaś poczułem się jak niepyszny i, żeby nikt nie sądził, że źle myślę o „rubensowskich kształtach” (to też tytuł tamtego odcinka) w akcie desperacji sięgnęłem po „ce”. Nazywa się „Portret Heleny Fourment w futrze” i jest pięknym hołdem malarza złożonym swojej drugiej żonie a dla mnie najbardziej podniecajacym zetknięciem nagiego kobiecego ciała ze zwierzęcym (przecież) futrem jakie kiedykolwiek namalowano. Cacy, a nie be!

Andrzej Molik

Peter Paul Rubens „Portret Heleny Fourment w futrze” (ok.1636-1638),
olej na desce 176-83 cm.
Kunshistorisches Museum, Wiedeń.

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: