Czuję tremę

Rozmowa z Pawłem Sanakiewiczem, aktorem Teatru Osterwy, laureatem Nagrody Tomka

W środę wręczyliśmy Nagrodę Działu Kulturalnego Kuriera Lubelskiego za Wydarzenie Artystyczne Sezonu 2000/2001. Na scenie Teatru Osterwy po przedstawieniu Poskromienia złośnicy Williama Szekspira Nagrodę Tomka, jak popularnie nazywany jest nasz laur, odebrał Paweł Sanakiewicz grający w spektaklu role Okpisza i Petruchia a wyróżniony także za role Jurasica w Diabelskim nasieniu Ivo Bresana i Majora w Damach i huzarach Aleksandra Fredry. Po uroczystości przeprowadziliśmy z aktorem krótką rozmowę.

* Uznaliśmy Pana kreacje za najważniejsze wydarzenie minionego sezonu artystycznego w Lublinie. Zwyciężył Pan w ogromnej konkurencji, zebrał zasłużone oklaski od publiczności i od kolegów z teatru. Co teraz czuje laureat?

– Tremę czuję, bo ja nie przywykłem do nagród. Miałem ich w życiu niewiele. Bardzo dawno temu dostałem w Toruniu jakąś nagrodę za monodram, a w Lublinie – chociaż bardzo sobie je cenię – dostawałem raczej nagrody urzędowe, wojewoda raz drugi mi coś dał, wyróżnienie ostatnio otrzymałem, ładny dyplom… Natomiast to jest nagroda bardzo istotna, bo środowiskowa, w jakimś sensie – od kolegów. Uważam bowiem, że ludzie piszący o teatrze, profesjonalnie zajmujący się teatrem, choć nie na scenie, tak jak wy, dziennikarze przyznajacy tę nagrodę, to są koledzy ze środowiska. Te środowisko jest najbardziej surowe, chłodne – zna się na rzeczy. Czyli w momencie gdy uznano te trzy moje zadania aktorskie, które wykonałem w tym sezonie, tak wysoko je oceniono, że otrzymałem tak ważką nagrodę, wymyśloną i wykonaną przez taki autorytet jak pan Tomek Kawiak, no to – wiadomo – czuję tremę. Nie wiem, czy zasługuję do końca na nią, ale się bardzo z niej cieszę. Taka jest prawda.

* Czy spośród tych trzech, a w zasadzie czterech nagrodzonych ról wyróżnia Pan którąś?

– Wyróżniam Majora w Damach i huzarach, ale tylko dlatego, że zawsze myślałem o tym, że kiedy dorosnę do tego wieku, do tej postaci, to chciałbym ją grać.

* Cieszę się bardzo, że Pan to mówi, bo dla mnie jest to najważniejsza z tych wszystkich ról. Nie będę krył, że po prostu ją uwielbiam.

– I ja się w takim razie cieszę. Znowu miód na serce.

* Natomiast uważam, że zrobiono Panu krzywdę nie dostrzegając tej kreacji na festiwalu w Kaliszu.

– To nie to. Cały Kalisz był nastawiony na kilka nazwisk reżyserskich, był nastawiony na ciężki dramat. My byliśmy jedyną komedią w tym towarzystwie. Tu Król Lear, tu Wiśniowy sad, a nagle my – bedzie-bedzie- bedzie-Fredro. Więc nas nie zauważono. Faktem natomiast jest to, że było dla nas, dla teatru, wielkim zaszczytem samo znalezienie się w Kaliszu po latach nieobecności. Pomaniuniu! Wielu aktorów zasługuje na nagrody. Trzeba stanąć w kolejce.

* Niektórzy twierdzą, ze odnalazł się Pan jako aktor dopiero za nowej dyrekcji panów Krzysztofów – Torończyka i Babickiego…

– Nie chciałbym ruszać byłej dyrekcji. Nieładnie jest mówić źle o nieobecnych. Najdelikatniej powiem jedynie, że spradza się powiedzenie biblijne o siedmiu latach chudych i siedmiu tłustych, jakkolwiek niesprawiedliwością byłoby twierdzenie, że wszystkie tytuły były wówczas złe, bo mogę wymienić całą listę dobrych spektakli.

* Gratulując jeszcze raz Nagrody Tomka, życzę Panu, żeby te tłuste lata trwały jak najdłużej. Dziękuję za rozmowę.

Andrzej Molik

Fot. Emilia Szumowska

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: