Czy to przypadek?

FELIETON ZADOMOWIONY

Wędrujemy po swoim mieście i nad wyraz często popadamy w zadziwienie nad tym, jak to pokrętnie układają się pewne sytuacje, jakie interpretacje potrafią im przypisać osoby żywotnie zainteresowane ich generowaniem. Pamiętacie Państwo los małego zabytkowego budynku na rogu Narutowicza i Granicznej? Jego sprawa wybuchła przy budowie trasy przedłużającej Okopową w stronę Rusałki. O ceglany parterowy domek, którego nikt chyba z mieszkańców Lublina nie podejrzewał o zabytkowość upomnieli się konserwatorzy. Chociaż sprawa wygladała na śmieszną, swoją wagę jednak miała i ci uparli się, a trasę – zapewne sporym kosztem – trzeba był tak przeprojektować, żeby ruinka pozostała na swoim miejscu. Punkt to bardzo kuszący, śródmiejski, więc szybko znaleźli się chętni na te miejsce. Otrzymali zezwolenie na inwestycję pod warunkiem zachowania zabytkowej substancji i wkomponowania czerwonych ceglanych murów w strukturę nowego budynku. I tu pierwszy raz zadamy nasze pytanie. Może jesteśmy starej daty (chociaż, gdy się ktoś stwierdza: – Jesteś staroświecki!, odpowiadamy słowami Marlowa od Chandlera: – Tak, od pasa w górę!), ale nam, z naszym myśleniem nie z tych czasów nasuwa się ono natychmiast. Więc trochę naiwnie zapytowywujemy: czy to rzeczywiście był przypadek, że w trakcie robót budowlanych stary mur się zawlił i koniecznie trzeba go było rozebrać? Wprawdzie inwestor obiecał odbudować go cegła po cegle, to można sobie dziś gotowe dzieło obejrzeć, by się przekonać, że ktoś służbom konserwatorskim, a w skutkach nam wszystkim pięknie zagrał na nosie. My w każdym razie nie tak sobie wyobrażamy zachowywanie dla przyszłych pokoleń zabytków, nawet gdyby ktoś twierdził, że to szkoła warszawska, czyli ta, dzięki której zbudowano na nowo tamtejszą Starówkę.

Sprawa ceglanej chałupy jest dosyć zamierzchła, dziecko wylano z kąpielą i zapewne nikt konsekwencji nie poniósł. Mamy jednak na podorędziu inną, nowszą. Nasza męska latorośl chodziła przez dłuższy czas do szkoły języka angielskiego Junior mieszczącej się w niewielkim, nomen omen ceglanym domku na początku – jeśli liczyć od rogu Koryznowej – ul. Ponikwoda. To uliczka wyawansowana na wielkomiejską wraz z powstawaniem okolicznych osiedli. Sama od przeszłej epoki jest na tyle wąska, że z trudem mijają się jadące z naprzeciwka autobusy kursujące tu na linii nr 5. Jej jedyny zakręt jest na tyle nibezpieczny, że już kiedyś postulowaliśmy w Kurierze postawienia tu zupełnie zaniechanego w miastach znaku go zapowiadajacego, bo widzieliśmy już kilka samochodów, które tuż za nim kończyły jazdę na drzewie. I stare drzewa flankujące gęsto ul. Ponikwoda stały się solą w oku dla tych, którzy tędy jeżdżą i nie daj Boże próbują auta zaparkować, jako że jedyne nadające sie do tego miejsca to wjazdy do posesji czy garaży. Wiemy coś o tym, bo chociaż szkoła angielskiego nie jest tak odległa od naszego domu, żeby się nie przespacerować, pośpiech i różne życiowe sytuacje zmuszały nas często gęsto do odwożenia i odbierania syna. Te kilka lata temu, gdu szkółka startowała, tłok w niej był mały i samochód jakoś dało się tam postawić. Z czasem się rozbudowała, zajmuje też budynek naprzeciwko i widzimy ile pojazdów potrafi tam parkować. No i teraz artykułujemy nasze pytanie. Czy to zupełny, ale to kompletny przypadek, że z Ponikwody w tym miejscu zniknęły co najmniej trzy piękne drzewa? Że waliły w nie pioruny i auta, dopadały je starcze choroby i wszelkie nieszczęścia pozwalające na wycinkę. Jeśli tak, to dlaczego wzdłuż ulicy rosną nadal inne drzewa, włącznie z tym od wypadków, z którym nikt – bo kto, ich ofiary? – nie walczy z taką determinacją. Musimy się przyznać, że już bardzo często nie mamy siły na te wszystkie nowoczasowe szalbierstwa i mamy ochotę zachowywać się jak ten ”Zajonc”, który podpisał się pod napisem na murze – tego stanowczo nie pochwalamy, tym bardziej, że uczynił to w zabytkowej Bramie Grodzkiej – z wyznaniem: ”Siedze sobie sam w pokoju bez okien i ścian”. Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: