Dulle Anto

Nie poznałem osobiście Marii Anto, nie byłem na wernisażu jej wystawy w Galerii Domu Michalaków w Kazimierzu, bo zaproszenie gdzieś zawiruszyło się w redakcyjnej poczcie i nigdy do adresata nie dotarło. Podobno powinienem żałować. Animująca galerię jej gospodarz Wanda Michalak twierdzi, że ta niemłoda przecież już artystka (dyplom w Warszawskiej ASP w 1962 roku) jest uroczą damą, która zachowała rozliczne ślady wielkiej urody zawsze przyciągającej całe rzesze wielbicieli i która promieniuje klasą pojawiając się nie tylko wśrod wernisażowych gości, ale dosłownie w każdym towarzystwie.

Jakieś potwierdzenie tych słów można znaleźć wgłębiając się w lekturę małego katalogu towarzyszącego kazimierskiej ekspozycji. Gustaw Zemła nie bez egzaltacji zwraca się do malarki: Dziękuję ci, że obdarzasz nas swoim ŚWIATŁEM, kolorem, poezją, wrażliwością, czułością i przyjaźnią. To wszystko jest w Twoich obrazach – bo jest po prostu w Tobie. Wtóruje mu Jan Wołek: Maria Anto nie uprawia sztuki. Ona JEST SZTUKĄ. Przełożenie Marysia – obraz jest tak pełne i oczywiste, że Marysia powinna chodzić po ulicach w ramach. Albo wisieć obok swoich obrazów w Sevres pod Paryżem. Jako wzorzec „nadwrażliwca”.

To robi wrażenie, ale – jak się rzekło – nie miałem szczęścia spotać się z artystkę osobiście. Wszelako artystę poznaje się przede wszystkim, a według niektórych bardziej radykalnych krytyków wyłącznie poprzez jego dzieło. Przeczytawszy u Wołka o nadwrażliwości Marii Anto a u Joanny Mansfield (jej wypowiedź została wyeksponowana na wystawie) o tym, jak w latach 60. wywoływała zazdrość śmigając po Warszawie jaguarem i łącząc to z licznymi obowiązkami, obejrzawszy wreszcie niezwykłe obrazy artystki zgromadzone w Domu Michalaków, stwierdziłem nagle, że jej postać z kimś mi się kojarzy. Pomyślałem, że jeśli ktoś kazałby mi powiedzieć, jaki bohater z kręgu sztuki najlepiej by ją określił, miałbym takie wskazanie.

Gdy w minione wakacje zawędrowałem do Belgii i rozpoczęłem kwerendę po flamandzkich muzeach, realizowałem jedno ze swych odwiecznych marzeń. Tropiłem gdzie mogę zobaczyć obrazy Boscha i Brueghela i dołączyć je do noszonej pod powiekami kolekcji ułożonej dzięki wizytom w wiedeńskim Kunsthistorische Museum, w madryckim Prado, w paryskim Luwrze, londyńskiej National Gallery… Udało się odnaleźć sporo. A w Antwerpii odnalazłem nawet małe, mieszczące się jakby w mieszkaniu zajmującem dwa piętra wąskiej kamienicy przy Lange Gasthuisstraat 19 Museum Mayer Van Den Bergh. Najwiekszą ozdobą gromadzącego wszelakie różności muzeum jest obraz, który chciałem zobaczyć od zawsze – Dulle Griet, Szalona Greta Petera Brueghela Starszego. I ta Greta w jakiś dziwny sposób kojarzy mi się z Panią Anto.

Nie chodzi tu oczywiście o proste odniesienia do arcydzieła wielkiego Flamanda a już na pewno nie do tego, że pędząca do wrót piekieł Greta jest symbolem chciwości i skąpstwa a nawet zuchwalstwa. Chodzi o zwariowanie nie obciążone pejoratywną konotacją. W obrazach Marii Anto zawarte jest piękne, wręcz fascynujące szaleństwo. Dulle Maria, Dulle Anto też pędzi, ale jest to pęd w stronę własnej, niepowtarzalnej sztuki i pęd do asocjacji, skojarzeń tak nieprawdopodobnych, że komuś, kto nie jest „nadwrażliwcem” nigdy nie będzie dane je posiadać, nimi operować i żywić się w swej twórczości. Odniesienia są tym mocniejsze, że świat malarstwa artystki z Żoliborza bywa równie surrealny jak słynne stwory zaludniajace te i inne dzieła najstarszego z malarskiego rodu Bruegheli a także jego wielkiego poprzednika Hieronima Boscha.

Zresztą nieco ironiczne (autoironiczne?), po kobiecemu przekorne nawiazanie do dzieła tego ostatniego także znajdziemy na kazimierskiej wystawie. W kącie drugiej z sal ekspozycyjnych natrafimy na Głupca ewidentnie odwołującego się do Syna marnotrawnego Boscha a może nawet bardziej do innej wersji tego tematu, Drogi życia z zewnętrznych skrzydeł przechowywanego w Prado tryptyku Woza z sianem. Przekora polskiej artystki polega na tym, że jej głupiec po drodze życia wędruje też z charakterystycznym kosturem, ale swój sak niesie na wielkiej drewnianej łyżce (- Pożywić ja się potrafię – zda się obwieszczać) a jego łydki kryją kuglarskie, zdobne w wielobarwne romby galoty i przez to wyglada, jakby kpił z całego dookolnego świata i mówił: – Mam was w nosie, ja wiem swoje! Czy to alter ego artystki? Czy to też przejaw cudownego, natchnionego szaleństwa? Śmiem sądzić, że tak!

Odwołań do spuścizny światowej sztuki znajdziemy więcej. Dla mnie obraz Gruba jest trzecim piętrem budowli postawionej przez dwóch wielkich poprzedników malarki. Gustaw David Friedrich w ten sposób, od tyłu ujętą, wspartą o parapet, sportretował 1822 roku swoją żonę Karolinę w Kobiecie w oknie, dziele ujmującym prostotą, ale i pełnym tajemniczości. Po swojemu z niemieckim romantykiem dyskutował po latach Salvador Dali, który na zadziwiająco jak na niego realistycznym, ale i nie pozbawionym surrealistycznych kontekstów obrazie w identycznej pozie przedstwił swą wieloletnią muzę Galę. Kiedy stanęłem przed płótnem Daliego w madryckim Centro de Arte Reina Sofia, myśl natychmiast pofrunęła do Berlina, do obrazu Friedricha wiszącego pośród wielu jego dzieł w Zamku Charlottenburg. Teraz w Kazimierzu, przed Grubą, błyskawicznie pod powiekami odnalazły się tamte prace, chociaż fakt, że bohaterka obrazu Anto nie stoi ujęta w ramy okienne, tylko tkwi przy barierce balkonu w przestrzeni ograniczonej jedynie ramami płotna, powinien nasuwać skojarzenia z Deszczem Edwarda Muncha, tyle, że u niego damy są dwie.

Te wszystkie dialogi prowadzone przez Marię Anto z wielkimi malarzami, dowodzą jej ogromnej wiedzy na temat sztuki a ujawniany w niektórych obrazach (Pożegnanie, Za rzekę, most i niebo, Przy stole) możliwości techniczne pokazują, że dysponuje znakomitym warsztatem. Zadziwiające więc może się wydawać, że artystka skłania się w stronę prymitywizacji, że przyjęta estetyka oscyluje w okolicach kiczu. Nie dajmy się zwieść! To kicz udawany, przyjęty jako środek wyrazu, forma zaprzęgnięta w śłużbę nieposkromionej, rozbujałej wyobraźni.

Szaleństwo tego malarstwa widać najlepiej w ostatniej z wystawowych sal, też zagarniętej przez „Marysię”, chociaż na codzień mieści się tam stała ekspozycja malarstwa Antoniego Michalaka, ojca i teścia gospodarzy domu. Arystka prezentuje tu swoje wariacje na temat kart tarota. Obrazy znamionowane są znakami i wizerunkami zwanymi arkanami i przepełnione związaną z wiedzą ezoteryczną symboliką. Stając w tej salce można samemu zwariować od natłoku wrażeń. W Sądzie Ostatecznym zegar nie ma wskazówek (Dali się znów kłania), w Wieży z tytułowej budowli spadają dwie tajemnicze postacie, Księżyc jest taki, że – jak słusznie zauważa Wanda Michalak – ze wzruszenia można się w nim zakochać. Walą w nasze zmysły Gwiazda, Słońce, Świat, Wisielec, Rydwan, Demon, Mag, Śmierć, Koło Fortuny (oczywiście łamie ludzi), Cesarzowa, Moc, Kochankowie, Sprawiedliwość, Papieżyca, Umiarkowanie, Eremita… Istny szał skojarzeń. Chciałoby się znać symbolikę tarota, żeby więcej pojąć z tego kolorowego świata, który jest połączeniem świątyni i jarmarku, modlitwy i żartu. Ale ja przede wszystkim dałbym grosik, żeby się chociaż troszkę dowiedzieć, co się roi w głowie Dulle Anto, jaka siła tajemna kieruje jej ręką zbrojną w pędzel, gdy tworzy te fantasmagorie.

Jest na tej fantastycznej (także dosłownie) wystawie kilka obrazów, które wydają się dowcipem jedynie. Mogą sugerować to barokizujące tytuły: Przebywają między liście złote ptaki zupełnie nowe dla kompozycji, którą żywcem można przenieść na makatkę czy poduszkę zdobiącą kanapę w nowobogackim salonie, Portret z jednorożcem (na polanie białowieskiej) łączący fowistyczne plamy barwne z prymitywistycznym cyzelunkiem w stylu Nikifora na obrzeżach płótna. Jednak i są dzieła takie, które zapadną na długo w pamięć. Na przykład Pejzaż dla R., w którym Ona, zapewne artystka, klęcząc trzyma w landszaft, którego echa znajdziemy i gdzie indziej na wystawie. Ale przede wszystki pozostanie w kolekcji pod powiekami Ten, obraz niemal otwierajacy ekspozycję. I tu mamy autorkę z trzymanym nad głową własnym, sygnownym płótnem, który widzimy od strony blejtramu. Strona licowa z obrazem skierowana jest w przestrzeń i przesłania niebiański blask bijący z dali, nad którą unosi się purpurowy jak krwawiące serce znak nieskończoności. Ten, którego symbolem jest nieskończoność, ma odpowiedzieć na najważniejsze pytanie artystki: – Czy tak mam malować?

Jeśli nawet Maria Anto nie otrzymała bezpośredniej odpowiedzi, znalazła ją w sobie. Maluje tak, jak jej sece nakazuje i dlatego trudno w malarstwie Delle anto się zakochać. Ja tam się już w nim zadurzyłem.

Andrzej Molik

Dulle Anto

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: