Dwójka ze sternikiem i brat

Igor Jaszczuk od lat szuka formuły koncertów, które najlepiej odpowiadałyby jego temperamentowi artysty osobnego, ceniącego sobie występy solowe, ale i ujawniającego pewne społecznikowskie inklinacje polegające na naturalnej chyba potrzebie wspomagania młodych adeptów sztuki estradowej. Najbardziej znanym przejawem takiej indywidualnej działalności członka Lubelskiej Federacji Bardów są Festiwalowe Varietes, cykl imprez towarzyszących Międzynarodowemu Festiwalowi Teatralnemu Konfrontacje Teatralne, gdy przez scenkę w Kawiarni Artystycznej HADES w ciągu czterech dni przewija się liczne grono nie tylko bardów tak znanych, jak Dzidka Muzolf, Jagoda Naja, Bazia Szot, Sambor Dudziński czy Marek Dyjak, ale i artyści jeszcze nieopierzeni, których Igor prezentuje w podgrupie Lubelskie debiuty.

Nie jest ta aktywna, daleka od samouwielbienia postawa Jaszczuka kwestią ostatniego okresu jego działalności artystycznej (i – jak sie okazuje – menadżerskiej). Już nie wspominajac o czasach prowadzonego przez niego zespołu rockowego BBK, a także o organizowanych przezeń studenckich imprezach klubowych, należy pamiętać, że to „na jego piersi”, często występując obok niego, wychowała się Bazia Szot (nawet jeśli dziś spróbuje się w tej kwestii buntować, to nia zaprzeczy, że Igor napisał dla niej szereg utworów, które otwarły jej drogę do sukcesów na przeglądach i festiwalach piosenki literackiej). Trzeba mieć także w pamięci epokę tuż przed powstaniem federacji, gdy barda wręcz rozpierała energia i powoływał kolejne imprezy także poza HADESEM (np. w Apollo), mające a to charakter konkursów dla młodych talentów a to występów wyselekcjonowanej wcześniej grupki stawiających pierwsze kroki twórców piosenki artystycznej.

Przy tym wszystkim i przy całym lojalnym identyfikowaniu się z Lubelską Federacją Bardów, Igor Jaszczuk jest ostatnio, jak nie trudno zauważyć, najbardziej mobilnym jej członkiem pod względem występów indywidualnych. Mieli i miewają swoje recitale Marek Andrzejewski, Jan Kondrak, Marcin Różycki i Piotr Selim (tylko Jola Sip stanowi tu wyjątek), jednak nikt z nich nie śpiewa solo tak często jak autor Czarnego bardaŚpiewaka literata. Wynika to zapewne z faktu, że artysta wszędzie gdzie tylo można – od ogólnopolskiej telewizji poczynając (program Kawa czy herbata), na koncertach w Warszawie, Olsztynie czy na Dolnym Śląsku kończąc – próbuje promować swą autorską, pozafederacyjną płytę Bard Rock Cafe. Zresztą ona sama stanowi owoc postawy, którą ongiś żartobliwie definiowana była formułką: „wyindywidualizował się z rozentuzjazmowanego tłumu”, bo w aranżach, w klimacie, w doborze środków ekspresji bardzo różni się od stylu, który Igor uprawia razem z kolegami – tu żaglując konsekwentnie w stronę pop, w okolice muzyki środka. Że nie wzbudza to zbytnio mego entuzjazmu, w tym akurat momencie nie ma znaczenia.

Ruchliwość menadżerska (to nie nowość wśród muzyków, taką rolę na przykład spełnia w Budce Suflera Tomek Zeliszewski, wszak przede wszystkim perkusista zespołu) i indywidualistyczne ciągoty Igora zaowocowały najnowszą jego inicjatywą. Wprawdzie prezentowany przed tygodniem (13.02.2001) w Kawiarni Artystycznej program O miłości lirykomicznie był produkcją okolicznościową, przygotowaną pod świętowane następnego dnia Walentynki, wszystko wskazuje, że był równocześnie zaczątkiem nowego cyklu spotkań z piosenką, co zresztą zostało przez jego animatora wyartykułowane przed koncertu finałem.

Sternik Igor Jaszczuk zaprosił do niego dwójkę młodych artystów po pierwszych sukcesach estradowych, warszawiankę Beatę Osytek i lublinianina Marcina Wójcika, którego, jak się z czasem okazało, wspierał brat Michał Wójcik. Beata jest rasową bardotką (copyright Igora), która sama pisze teksty swych piosenek i komponuje do nich muzykę a wykonuje je grając na gitarze na tyle dobrze, że nie musiał jej wspomagać jeszcze jeden sternik tego koncertu, konfederat Vidas Svagzdys. Igor lubi Beatę zapewne z tego powodu, że wykazuje podobne ciągoty muzyczne jakie posiadał młody Jaszczuk – lubi rocka.

Ostre aranże jej utworów zdają sie kłócić z ich poetyckim wydźwiękiem. Ale to tylko pierwsze wrażenie. Kiedy śpiewa: Zapalona świeca za ciebie/za siebie zapalam nadzieję, lub: Tobą zamykam nocne myślenie/ranek przynosi rozkojarzenie/wciąż mnie zabijasz wartością słowa/po których staję na wszystko gotowa, albo wręcz lirycznie prosi: Napijmy się kawy/tak cudnie ją parzysz/ usiądźmy przy stole/żadnych zbędnych rozstań, czuje się, że ta dziewczyna wiele już w życiu doświadczyła i muzyczna ekspresja podkreśla skrywaną w słowie gorycz miłosnych porażek, krzywd doznanych od świata. W tych tekstach jest coś z atmosfery Igorowego Niespełnienia, chociaż tą piękną, mądrą piosenkę nasz bard śpiewa na wyciszeniu, intymnie wyznając słuchaczom swe refleksje. Najlepsze utwory Beata Osytek pozostawiła na drugie swoje wejście. Ja to wiem a szczególnie piosenka, w ktorej pije za marzenia, za pragnienia i opowiada, że czeka w kącie niespełnione /dobrych myśli odkupienie, mają wszelkie znamiona przebojów i to tych, które się zapamiętuje na długo.

Marcina Wójcika znamy lepiej, bo to główna podpora Kabaretu Ani Mru-Mru, który startował w HADESIE a ostatnio, po rozłamie w zespole (drugi człon to Kabaret (PO)…KRZYWY działający nadal w tym klubie) zadomowił się w staromiejskiej Winiarni U Dyszona, wcześniej zdobywając sporo laurów na III Ogólnopolskim Festiwalu Kabaretów Studenckich w Gańsku. Marcin dostał tam nagrodę indywidualną za najlepsze aktorstwo, a na Igorowym wieczorze udowodnił, że słusznie mu się ona należała. W lirykomicznym koncercie dbał o spełnianie obietnicy zawartej w drugim członie jego nazwy. Sytuację miał o tyle ułatwioną, że miłością (pamiętajmy, że była to wigilia Walentynek) na tym świecie można pałać do wszystkiego.

W pierwszym skeczu Marcin Wójcik mówił o miłości ptaszków, w drugim o miłości do sztuki i parodią programu telewizyjnego niejakiego Zina profesora podgotował publiczność do popisu najpyszniejszego, do jakże aktualnego sprawozdania ze skoku sportowego idola początku XXI wieku nie tylko w Polsce, Małysza Adama. Tu niepoślednia rola przypadła innemu członkowi Ani Mru-Mru, bratu Marcina – Michałowi. To on, ku uciesze płaczącej ze szczęścia widowni zjeżdżał ze skoczni, wybijał się na progu i leciał, zataczał kręgi nad zeskokiem, by po trwajacym dobre kilka minut locie, wylądować z prawidłowym telemarkiem. W tym momencie większość hadesowej publiczności leżała już pod stolikami z bokami pozrywanymi od śmiechu. Po takim szczytowaniu dowcipu, parodia Randki w ciemno nie zrobiła takiego wrażenia jak mogła, tym bardziej, że postać debilnego wybarńca panny Justyny (- Ja nie jestem z tego kabaretu – zaznaczyła rezolutnie na wstępie dziewczyna wezwana na scenę z widowni) była – nawet jak na kabaretową konwencję – stanowczo przerysowana. Ale ja będę pamiętał przede wszystkim Michała – Małysza i Marcina wcialającego się w rolę sprawozdawcy telewizyjnego Jerzego Mrzygłoda. Bomba!

Sam Igor Jaszczuk nie próbował dominować nad zaproszonymi gośćmi. Porcjował swe występy partnersko, od jednego utworu, Piosenki barowej na wstępie, poprzez „czwórkę” w środku (m.in. Czarny bard, Nie płacz żono według Marleya i starej pieśni Senegal – Mazowsze), po podobną dawkę na finał. Pisałem nie tak dawno o recitalu Igora w jednym z warszawskich klubów a także o jego wkładzie w ostatni program LFB Brylantyna, więc nie będę już poddawał jego utworów analizie. Powiem tylko, że zaśpiewał tą piękną nowość Karnawał dni powszednich a także Śpiewaka literata, Jestem spragniony, wspominane, rozdzierające mi zawsze serce Niespełnienie i rytmiczne Nie musisz mnie kochać. Z towarzyszeniem wyłącznie gitar – swojej i Vidasa Svagzdysa (w opracowanej przez barda formułce konferansjerskiej wygląda to tak: – Ja, moja gitara i mój Vidas), brzmiał bardzo dobitnie, to i nic dziwnego, ze zmuszony został do bisowania, wykonując jeszcze Wisła się pali Kazimierza Grześkowiaka z własną muzyką i swój reklamowy utwór Igor, Igor według słynnej dziś pieśni z opery Aleksandra Borodina Kniaź Igor.

W sumie lirykomiczny wieczór okazał się bardziej niż udany i zadziwiajaco, jak na taki misz-masz, spójny. Zapowiedź kontynuowania koncertów w takiej formule zatem nie dziwi i ja osobiście czekam z zainteresowaniem na kolejne ruchy Igora Jaszczuka idące w kierunku rozszerzenia bardowskich prezentacji w HADESIE, z tym, że wolałbym, żeby programy takie pokazywane były w weekendy, bo w środku tygodnia naprawdę trudno zebrać odpowiednią ilość słuchaczy nawet w tak kameralnym wnętrzu jak Kawiarnia Artystyczna H.

Ale Igor nie poprzestaje w aktywności i nie ogranicza się w niej do HADESU. W tym tygodniu szykuje come back zadomowionych kiedyś w Jazz Pizzy, animowanych przez niego cyklicznych imprez Sami z gitarami. Słuchaczami tych koncertów byli przed pięciu laty dzisiejsi właściciele lokalu przy Krakowskim Przedmieściu, który ostanio zmienił nazwę na Klub Rejs (nie trudno się domyślić, o jaki Rejs chodzi). Retrospektywa wieczorów z połowy lat 90. ubiegłego wieku (jak to, kurcze, pięknie brzmi!) rozpoczyna się już pojutrze, w najbliższy czwartek. Na początek idą solowe popisy członków Lubelskiej Feseracj Bardów. Oto program:

* 22 lutego (czwartek), godz.19 – Jan Kondrak;

* 23 lutego (piątek), godz.19 – Marek Andrzejewski;

* 24 lutego (sobota), godz.19 – Igor Jaszczuk.

Szczerze polecam!

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: