Dziady satelitarne

Będzie – wybaczcie! – dosadnie. Jakkolwiek nie z tradycyjnej działki. Z okolic kultury telewizyjnej. Satelitarnej. Tej, która – jak się boleśnie coraz częściej okazuje – z kulturą wysoką, tu głównie komentowaną, nie ma nic wspólnego. Pewno, dlatego, że transmisyjne tv-przekaźniki, do owoców których zmierzam, latają w kosmosie, w niedostępnych dla niej obszarach.

Starsze osoby, które niestety są już na wymarciu, wychowane w czasach braku mass media of communications, potrafią być innymi, akurat cudownymi przekaźnikami. Nosicielami słownej tradycji ludu polskiego, która tak naprawdę ma dla nas dziś podłoże literackie. Bo chociaż na ogół tego nie wiedzą lub nie potrafią nazwać, operują błyskotliwymi frazeologizmami lub tym, co nazywamy mądrością narodów – przysłowiami. Moja babcie, którą pamiętam jak przez mgłę, o nudnej, przydługiej przemowie mówiła – a trzeba znać „strukturę” tego zaprzeszłego rolniczego narzędzia żeńców (no, dobrze, żniwiarzy) z zadziornymi ząbkami na jego półksiężycu, żeby docenić okrutny urok powiedzonka – że „ciągnie się jak sierp z dupy”. Kolejny przekaźnik, nieodrodne dziecię swej rodzicielki, czyli rzeczonej babki mej, na co dzień zasypywała piszącego te słowa potokiem podobnych bajeczności i tylko ma młodzieńcza głupota spowodowała, że nie spisałem tych delicji śp. mamy. Ale wiele pamiętam. Należy do nich wyrażenie „dziady kalwaryjskie” (owszem, pogooglujcie sobie i sprawdźcie znaczenie).

To było pierwsze skojarzenie po tym, gdy już chyba miesiąc temu, na półtora przed samym wydarzeniem, zobaczyłem pierwszy raz w Polsacie News i Polsacie Sport News informacje, że lada chwila będą się bić po gębach panowie Gołota i Saleta. I dobrze! Mam pewien sentyment do obu – pierwszy był medalistą olimpijskim, a to dla mnie zawsze najważniejsze, drugi pozostawał gwiazdą chyba pierwszego w tym kraju wieczoru kick-boxingu, lata temu zorganizowanego przez również śp. Ankę Skupieńską w lubelskiej hali MOSiR. Żałość w tym, że dumny ze swych niedawnych jubileuszy Polsat pana milionera Zygmunta Solarza, zastosował w propagowaniu spotkania chwyt, który już z daleka śmierdział jego nieznośną powtarzalnością. Słowo stało się ciałem!

Przy całym zrozumieniu dla potrzeb zarabiania przez stacje komercyjne (polsatowi włodarze, rzecz jasna nie używają tego paskudnego słowa), uważam, i już do końca żywota będę uważał, że gdzieś są granice przyzwoitości. Tymczasem… Co robi organizator, Cyfrowy Polsat? Nie dosyć, że zaplanowaną za – licząc od dziś – 2 tygodnie w Trójmieście, a jakże, z kuszącą polskich kibiców nazwą, Polsat Boxing Night sprzedaje w drenującym kieszenie i portfele systemie Pay-Per-View, to bezkarnie (dziury w medialnym prawie?) stosuje metody po prostu nie przystające uchodzącej za ambitną, obsypywanej nagrodami sieci. Stacji, niestety, metod dziadów kalwaryjskich, a jak kto woli, satelitarnych.

Żeby inwektywa nie pozostała gołosłowna, wróćmy do powtarzalności komunikatu. Nasze stacje informacyjne, potem także sportowe, szybko nauczyły się od BBC, CNN, Euronews, etc stosowania biegnących na dole ekranu pasków z esencją przekazywanych wiadomości. U podstaw tego tworu (wynalazku?) leżało założenie ich aktualności. Dla stacyjnych – obok życiodajnych reklam – potrzeb służyła najwyraźniej, jak one, rozliczna przez odpowiednie służby kontrolne działka Autopromocja, na której widz znajduje info o najbliższych pokazywanych meczach, biegach, mitingach, mistrzostwach i ponurych galach obijania czaszek i wątrób. Polsat wycwanił wszystkich. Przeniósł swą promocję nocy boksu na te bezkarne, uciekające literze prawa paski. Mistrzostwo świata! Ale wciąż o dziadowskiej podszewce, chociaż, muszę przyznać, totalność ataku ma z beznadziejnej pozycji widza cechy – proszę wybaczyć, chodzi jedynie o obrazowość – obrony Grecji pod Termopilami, Reduty Ordona czy – nie przymierzając z nadchodzącą quasisportową aferą w pobliskim Trójmieście – Westerplatte. Nawet po miesiącu wyczulenia na temat, uporczywych próbach nie spoglądania na fragmenty wędrujących pasków (swoją drogą, redagowanych w innych przypadkach straszliwie niechlujnie) poświęconych nocnym mordobiciom na granicy Gdańska i Gdyni, zaraza wchodzi w oczy. I bodzie! I wkurza!

Tym bardziej, że nie dotyczy to wyłącznie napisików. Na żywca, na pełnym ekranie dzieją się też cuda. Któregoś poniedziałku, bodaj dwa tygodnie temu, po zdecydowanie przedwczesnym przebudzeniu, korzystając z nawyku ostatnich lat, ukształtowanego w celu pozyskania wieści ze świata (oraz o mistrzu Palikocie) włączyłem o poranku telewizor na Polsat News. Nawet się ucieszyłem. Zaczynała się cząstka pt. Sport, którą – dosłownie! – wypełniała zażywna informatorka, bo nie komentatorka. Było tuż po weekendzie, można się było spodziewać wieści o dziesiątkach wydarzeń sportowych. Nic z tych rzeczy! Całe wejście o godz. 6.18 (uwierzcie!) poświęciła panom Gołocie i Salecie i wydawała się z tego faktu tak zadowolona, że prowadzącą poranek zatkało aż do startu reklam.

Podsumujmy. Bez mała 6 tygodni takiego drenażu kibicowskich mózgów, że będą najświęciej przekonani, iż nie sprawdzą się w swej roli, jeśli nie wpłacą haraczu za transmisję P-P-V. Albo gorzej – nie pojadą na Polsat Boxing Night nad Zatokę Pucką. Stworzenie wrażeniowej wizji, że – w sumie kalwaryjsko żebrząca o jałmużnę – firma Polsat Cyfrowy jest mężem opatrznościowym polskiego sportu (że przyprawiającą gębę panom Andrzejowi i Przemkowi? – a cóż to za problem?, ci wszak swoją kasę odbiorą). I złamanie wydawałoby się już dobrze ustalonych w Polsce zasad autopromocyjnych dla wszelkich tv-kanałów…

Czego tu jeszcze do szczęścia brakuje? Przepraszam, ale wiem. Mam kolegę, który o sportowych stacjach, które w czasie transmisji propagują nieustająco „konkursy”, polegające na wysyłaniu sms-ów z odpowiedziami na kretyńskie pytania, a nawet przy ich braku, mówi zdecydowanie mało elegancko: – Gównozjady! Ale – wielkie sorry nie jest bez racji. To biznes napędzający nieprawdopodobne stosy banknotów. Setki, tysiące, dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy odbiorców przekazu walczą – jak niedawno w naszej ulubionej stacji – o jeden (sic!) tablet w cenie, wobec tej expansji, ciężko żartobliwiej.

Mało kto to pamięta, ala Wasz sługa jest taką zarazą, że podobne numery w pamięci nosi. Minionego lata na polsko-ukraińskich Mistrzostwach Europy w piłkę kopaną, Polsat Sport, podobnie jak wiele stacji, oprócz TVP, nie pokazywał sprawozdań z meczów, tylko je komentował post factum wieczorową porą. Ale za to jako jedyny handlował by sms niebotycznie cennymi koszulkami reprezentantów naszego przegranego sportowo kraju, z ich autografami (trzeba było jeszcze kilka miesięcy czasu, żeby biedna, abonamentowa TVP zdobyła się również na ten krok)

Proponuję, żeby do ściągania haraczu za oglądanie transmisji Cyfrowy Polsat (pod maską Polsatu Sport) dołączył sms-owe kupczenie. np. wyjściowym szlafrokiem czterokrotnie niespełnionego pretendenta do tytułu mistrza świata w bokserskiej wadze ciężkiej i maj…, no bokserkami jego mniej na świecie znanego konkurenta. I to dopiero będzie kasa!

A mister Zygmunt S., rechocząc sardonicznie, będzie zacierał biznesowe ręce.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: