Dziś są nasze narodziny

Nie zostało to explicite wyartukułowane, żadna z bardotek nie wykrzyczała tej wieści z estrady, ale właśnie tak: – Dziś są nasze narodziny – miały prawo powiedzieć artystki występujące we wspólnym przedsięwzięciu, koncercie zatytułownym Baby z wozu…, który zaprezentowały w niedzielę 5 marca w Kawiarni Artystycznej HADES. Narodziła się nowa jakość w kręgu lubelskich wykonawców piosenki literackiej, objawiła się żeńska grupa sfederowna – miejmy nadzieję, że nie tylko incydentalnie, ale i z perspektywą na przyszłość – na podobnych zasadach jak Lubelska Federacja Bardów. Choć porównania z nią nasuwają się samoistnie i natychmiastowo, sprawa wbrew pozorom jest dużo bardziej skomplikowana. Jednak o tym za moment.

Kim są bardotki? Wdzięczny termin powstał na łonie federacji, gdy trzeba było znaleźć skrótową nazwę dla barda płci pięknej, dla wykonawczyń, które z LFB związane są nieformalnie, ale pozostają w kręgu jej oddziaływnia chociażby przez korzystanie z tekstów i kompozycji stworzonych przez lubelskich bardów czy z pomocy federacyjnych muzyków akompaniujących im na koncertach. Bardotek jest cztery. Każda z nich ma za sobą liczne sukcesy na różnych ogólnopolskich przeglądach i festiwalach poezji śpiewanej, piosenki artystycznej czy jak ją tam jeszcze zwać.

Najmniej znana w naszym mieście jest przybyła do Lublina po studiach w Krakowie, pochodząca ze Śląska Opolskiego Dzidka Muzolf, ktora w żeńskim towarzystwie śpiewaczym (pardon, dziewczyny!) pozostaje jedynym prawdziwym bardem, bo sama pisze sobie (i innym) teksty i muzykę. To ona była pomysłodawcą wspólnego koncertu, ona nadała mu jego kształt i wzięła w swoje ręce reżyserię całości. Trzy pozostałe artystki znamy lepiej z licznych (no, bez przesady, że licznych, ale zawszeć) występów w Lublinie. Wydobyta z niebytu po kilkuletniej nieobecności na estradach Jagoda Naja, chyba najpóźniej w tym gronie startująca do kariery piosenkarskiej Bazia Szot Jola Sip, koncertująca najczęściej, bo jest jedynaczką formalnie związaną z Lubelską Federacją Bardów.

Dzidka, Bazia i Jola śpiewały już razem jesienią ubiegłego roku na Konfrontacjach Teatralnych w ramach prowadzonego przez Igora Jaszczuka Festiwalowego Varietes. Obecnie doszlusowała do nich Jagoda zachęcona przyjęciem publiczności podczas zamkniętej imprezy w HADESIE w styczniu tego roku i po namowach przyjaciół – pozostałych dziewczyn, ale i Marka Andrzejewskiego, z którym kilka lat temu zdobyła ex equo Grand Prix Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie, z którym ongiś śpiewała w duetach i który niedawno nakłonił ją do wspólnego występu w Radyniu Podlaskim.

W koncercie Baby z wozu… (tytuł poniekąd symboliczny, zważywszy na dotychczasową rolę bardotek w federacji) dziewczynom towarzyszyli zaprzyjaźnieni muzycy: Bartłomiej Abramowicz (instrumenty klawiszowe), Robert Brzozowski (kontrabas) i dwaj członkowie LFB – Paweł Odorowicz (altówka) i Piotr Selim (także klawisze). Rolę konferansjera a w zasadzie jescze jednego podmiotu artystycznego pełnił były konfederat Piotr du Chateau. Na estradzie zaaranżowano coś w rodzaju kawiarenki, do której, po muzykach, wkraczały kolejne wykonawczynie, zdejmowały wierzchnie ubranie, wieszały je na wieszaku (- Oszczędzają na szatni – zażartował jeden z właścicieli HADESU), śpiewały pierwsze ze swych piosenek i zasiadały przy stoliku oczekując na występ nastepnej.

Pomysł prezentacji w kawiarence artystycznej (zresztą wewnątrz Kawiarni Artystycznej H.) jest na tyle pojemny, że zmieścić można w nim każdą formułę koncertu, ale i kryje on pewne pułapki. Wstępna prezentacja układał się w pewien logicznie spójny ciąg. Ballada niecierpliwa z muzyką Abramowicza do słów Jana Kondraka w wykonaniu Jagody Naii kończyła się słowami o wietrze. Dzidka Muzolf śpiewnie zaraz stwierdziła w swojej piosence, że Ten wiatr wie o mnie wszystko. Jej utwór przesiaknięty był atmosferą barową, wiec nic dziwnego, że Jola Sip następnie zaśpiewała Barmaniolę (słowa i muzyka Kondraka). Tu dominowało oczekiwanie a spełnienie czy jego prowokowanie zabrzmiało u Bazi Szot pytającej: – A ty co okularniku? (autorstwo Jaszczuka).

Kawiarniany klimat został wywołany, panie się przedstawiły, ale tu się skończyła logika i nastąpiło złamanie konwencji. Piotr du Chateau próbował przybliżyć panie wybranymi przez nie ulubionymi cytatami ze słynnego, podobno wielbionego przez płeć piękną poradnika Mężczyźni są z Marsa, kobiet z Wenus, ale nie było to broń Boże szczytowe osiągnięcie konferansjerskie jedynego solisty w tym towarzystwie. Dużo lepiej Piotr wypadł w zabawie słownej o tym, jak należy rozumieć słowa kobiety (kiedy mówi – Rób jak chcesz, znaczy: – Kiedyś mi za to zapłacisz!, kiedy powie: – Tak, znaczy, że cię nie słuchała, itd, itp – pyszności!).

Wstępnie narzuconą konwencję złamały też same bardotki. Od tego momentu śpiewały w blokach. Jola wykonała kołysankę starowinki, Ja jestem intel Nie opuszczaj mnie Brela. Jagoda zaprezentowała Przypominanie dotyku, Dziewczynę z plakatu, Kobrę (Janek uświadomił nas przy stoliku, że Naia naja to łacińska nazwa tego węża) i Tancerkę (tytułów jak zwykle nie jestem pewien, ale ich zapowiadanie jest problemem koncertów zarówno bardów jak i – jak się okazuje – bardotek; czas na dawno obiecywane programy rozłożone na stolikach). Bazia zaśpiewała Czy twój ojciec pali fajkę, Ja nie lubię feministek i piosenkę o miłości, której brak psuje krew. Wreszcie sprawczyni wieczoru, Dzidka proponowała: Nim samotny zbudzisz się o świcie/pomyśl czy kochałeś nad życie, w drugim utworze: Nie pukaj/serce mam otwarte/możesz wejśc bez słowa a w trzecim pytała: Kto weźmie ten dzień/jeśli nie ty, nie ja?

Po kolejnym wejściu Piotra, którego bodaj najwiekszym plusem jest wspaniała umiejętnośś dialogowania z publicznością i odpowiadania ad hoc na uwagi z sali, dziewczyny zaśpiewały po jeszcze jedny swym przeboju: Jagoda drapieżną Klamkę, Jola roztańczone Mój nie mój, Dzidka o swym stosunku do biznesu a Bazia Jak one te ludzie wstydu nie mają. Na finał zabrzmiała wspólnie zaśpiewana własna wersja dobranockowego przeboju, tu z konstatacją: Chłopy lubią baby/baby lubią ciuchy. Bo jeśli głębszy ideowy wyraz całości pozostanie tajemnicą występujących artystek, jedna idea była widoczna – nad koncertem, co Piotr na wstępie zaznaczył, unosił się duch Dnia Kobiet, który miał nadejść za trzy dni. Unosił się nie tylko z racji gwiazd koncertu, którymi były damy, ale i treści piosenek, w wiekszośći – niestety – pisanych przez chłopów a więc i ich optyką naznaczonych.

Wszelako podstawowego waloru koncertu Baby z wozu… nikt nie zdoła przecenić. Chociaż bloki, w których prezentowały się poszczególne wykonawczynie były bardzo różne – od filuternej, nasyconej humorem ale i sarkazmem „trójki” Bazi Szot po kompletnie refleksyjną niekiedy ziejacą rozpaczą cząstkę Dzidki Muzolf, chociaż dziewczyny przesadziły z ilością zaplanowanych utworów i pod koniec programu niebezpiecznie zaczęło wiać nudą (dużo bardziej doświadczeni bardowie zaczynali swe programy od zaśpiewania 15-16 piosenek a dopiero ostatnio, w kompletnie przemyślnym koncercie szykowanym na Wrocław doszli do liczby 20 a z tylu właśnie piosenek składał się zestaw bardotek), więc chociaż można mieć uwagi do całości, przedsięwzięcie ma wartość kapitalną. Tym walorem jest śmiałe ujawnienie się kolejnej grupy lubelskich wykonawców (tu: wykonawczyń) piosenki artystycznej, grupy, która może stać się naszym następnym kulturalnym produktem eksportowym.

Wspólne działanie pań może im jedynie pomóc, tak jak pomoglo sfederowanym bardom, ktorzy już zaczęli podbijac Polskę. Jagoda Naja wypadła na koncercie rewelacyjnie i zrobiła tym sobie samej wbrew, bo pokazała Jagodzie mamie i żonie i Jagodzie angażującej się w pracę pedagogiczną, że nie wolno jej, artystce co się zowie, zasklepiać się w rodzinno-zawodowym kręgu. Dzidka Muzolf to nie tylko niezwykle ciekawa wykonawczyni z ciepłym głosem o jazzowej barwie, ale i twórca dysponujący niepospolitą wyobraźnią literacką i muzyczną, bard – wybacz Dzidziu sformułowanie – pełną gębą (znany muzyk Jerzy Malt, ongiś podpora Kabaretu Czart, prosił mnie, żebym napisał, iż jest pod absolutnym urokiem jej występu, który ocenia bardzo wysoko). Bazia Szot ma taką potencję wykonawczą, takie naturalne vis comica, takie mozliwości ekspresyjne i aktorskie, że lada dzień może stać się prawdziwą ozdobą star systemu polskiej piosenki artystycznej. No, a Jola Sip? Walorów Joli nie trzeba specjalnie wyłuszczać, bo każdy, kto słucha koncertów Lubelskiej Federacji Bardów, doskonale wie jakie one są, chociaż wydaje się, że czuła się najmniej zintegrowana z poczynaniami koleżanek.

I tu, na koniec, czas wrócić do tego, co zapowiadałem na początku, do federacji właśnie. Bardotki na bardów – dziś sfederowanych i bardzo, ale to bardzo zajętych – są niejako skazane. Nie wiem czy nie przesadzam, ale wydaje mi się, że dziewczyny nie poradzą sobie bez nich, bo trudno sobie wyobrazić, że Dzidka Muzolf zacznie pisać piosenki dla wszystkich. Wspierać zaczęłą ją własnymi tekstami Bazia Szot, może jeszcze – co gorąco popieram – dołączyć się ze swoja poezją Hanna Lewandowska, na codzień tworząca dla Piotr Selima, jednak zaraz potem zaczynają się schody. Jola, Jagoda i Bazia śpiewają – co tylko częściowo zaznaczyłem powyżej – utwory Marka Andrzejewskiego, Igora Jaszczuka, Jana Kondraka i gdyby ci panowie – a powody mogą być przecież najróżniejsze – zarzucili tą twórczość, bardotki wpadną w kłopoty. Bo ileż można śpiewać – tak jak Jagoda – przeboje sprzed lat? Bo jak tworzyć kolejne po Babach z wozu… programy bez dopływu życiodajnych soków w postaci bardzo różnorodnego materiału, tak różnorodnego jak różni są poszczególni bardowie piszący do tej pory dla śpiewających dam? Bo jak poradzić sobie bez wsparcia federacyjnych muzyków?

Modlić się zatem trzeba, żeby bardom staczyło sił i na twórczość dla siebie i na tą przeznaczaną dla bardotek. Mieć też trzeba nadzieje, że nikogo nie poniosą ambicje, bezinteresowna zawiść czy zwyczajna zazdrość. Że konfederaci dostrzegą w występach grupy bardotek nie konkurencję a dopełnienie ich propozycji programowych i ich występów. Że będą wspomagać je radą i dobrym słowem a nie kąśliwymi uwagami. Że – wreszcie – ucieszą się na ową deklarację Dziś są nasze narodziny i razem z paniami zjedzą (na)urodzinowy tort. Chuchajmy na te nowe objawienie, dopieszczajmy je dla podtrzymania wizerunku Lublina jako zagłębia piosenki literackiej, artystycznej. Bardotki to także naturalne dobro Lubelszczyzny, tak – co sformułował Artur Andrus – jak bardowie.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / / / / / /

Rok: