Elegia o sztetł

SCHULZOWSKIE AKWARELE MICHAŁOWSKIEGO

Bartłomiej Michałowski, artysta, który doświadczenie zdobywał na południu Francji i długo malował akwarele rozświetlone słońcem Prowansji, od ponad dwóch lat konsekwentnie zajmuje się światem odeszłych w niebyt miasteczek żydowskich. W sobotę w swojej otwartej przed miesiącem galerii autorskiej na Grodzkiej zaprezentował najnowsze prace na wystawie „Sztetł III – nauczycielowie z Drohobycza”, rozpoczynając tym samym lubelskie obchody 110. rocznicy urodzin i 60. rocznicy śmierci Brunona Schulza.

Andrzej Molik

534 89 87

Otwarta w maju 2000 r w kazimierskiej Galerii Bohema wystawa „Sztetł” posiadała dopisek „Miasteczko Kazimierz”. Ubiegłoroczne „Sztetł II” dopełniały słowa „Zaginione w czasie”. Wszystkie akwarele pomieszczone na tych ekspozycjach miały niemal jednolity charakter. Dominująca barwa sepii tylko przydawała nostalgicznego tonu tym – jak pisał ongiś Waldemar Odorowski – „próbom otwarcia zasłony przed nieistniejącym”. Nieistniejące, to drewniana przeważnie architektura, ta zachowana śladowo i ta odtwarzana ze starych fotografii, wydobyta z archetypów, z – to określenie Władysława Panasa – powidoków. Ludzie stanowili wyłącznie jej dopełnienie – anonimowi przechodnie w dzielnicy żydowskiej pod lubelskim Zamkiem, jarmarczny tłum na Rynku w Kazimierzu, wyjątkowo tylko jakiś samotny skrzypek (fragmenty tych starych cykli można oglądać w głównej sali ekspozycyjnej galerii).

Michałowski mógłby po dwóch wystawach spocząć na laurach i tworzyć jedynie mutacje swych prac, bo wstrzelił się w gusta i zainteresowania odbiorców jak kiedyś – niech mi wybaczy porównanie – Jan Łazorek i akwarele sprzedają się tak, że na drugi dzień po wernisażu „Sztetł II” w zasadzie nie było co w Bohemie oglądać. A jednak – na szczęście! – nie zaczął odcinać kuponów od sukcesu (przynajmniej wyłącznie) i nową wystawą robi niezwyle interesujący i piękny krok do przodu w swych poszukiwaniach duchów przeszłości, bo wkracza w nią dramat ludzi. Złożona z 16 prac ekspozycja dzieli się na dwie części. Ważniejsza jest ta dedykowana mentorowi Bartka, nauczycielowi z Drohobycza, z którym niegdy nie mógł się ztetknąć osobiście, ale wystarczyły nauki czerpane z twórczości autora „Sklepów cynamonowych”. Ale i swobodnie, wręcz swawolnie potraktowana część dotykająca delikatnie i przewrotnie współczesności jest interesującym całości uzupełnieniem, wręcz smaczkiem towarzyskim, bo jestem pewien, że np. do sportretowanych w Szerokiej red. Józefczuka, podcharektaryzowanego na chasyda i prof. Panasa, spiritus (dosłowność nie musi tu być wykluczona) movens Schulzowskich obchodów, pielgrzymować będą rzesze ciekawskich.

Okazało się więc, że Bartłomiej Michałowski ma także zacięcie satyryczne i pożartować lubi, ale okazuje się też, że potrafi żarliwie zagłębiać się w założoną niegdyś tematykę i wiedziony geniuszem Schulza docierć i do metafizycznych głębi i do istoty tragedii tej drobiny narodu wygnanego jaką jest jednostka, osobliwie artysta, zawsze pozostający summą nadwrażliwości. Już wprowadzający w wystawę obraz „Ostatnie rozmowy” uderza jak wieść zapowiadająca zagładę lub ów dzień śmierci mistrza zaklęty w chłodne barwy akwareli „Czwartek 18 listopada 1942”. Realne ulega przy tym odrealnieniu, siedmiu rozmywających się chasydów w tałesach z obrazu „(…)” jest tego zapowiedzią, by w fascynującym „Przed (…)”, a szczególnie w „Ostatnich dniach” osiągnąć nieomal granice abstrakcji. Michałowski dotarł do jednego z postawionych sobie celów: znalazł najlepsze malarskie środki wyrazu na przedstawienie tego, co może już wyłącznie funkcjonować w pamięci ludzkiej. On się jej jedynie domyśla, ale w sposób frapująco pociągający, osięgając przy tym wyżyny napięcia dramaturgicznego. Mistrz Schulz musi na to spoglądać z uznaniem z oddalenia lepszej Ulicy Krokodyli. Jestem tego pewny.

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: