Europejski… Chwilami

W ostatni, niedzielny dzień Jarmarku św. Jacka, głównej kulinarnej atrakcji III Europejskiego Festiwalu Smaku w Lublinie dostępnej dla wszystkich, a nie dla wybrańców czy desperatów czekających w kolejkach na degustację przygotowywanych ad hoc potraw z konkursu Smaki Lubelszczyzny, buszowałem sobie pośród licznych straganów na Rynku. A tu człek uszczknął pieroga kybyn litewskich Karaimów z Trok. A tu przypomniał sobie smak żywicznej retsiny z Grecji. A tu porozkoszował belgijskim piwem Kriek czy obok winkiem z Austrii. A to przypomniał słodycz dzieciństwa w cukierkach ślazowych Benedyktynów z Tyńca…. Nagła erupcja wrześniowego upału sprawiła, że – w przeciwieństwie do dwóch poprzednich dni – nawiedzający imprezę przepełnili Stare Miasto do granic możliwości i przemieszczanie się w tłumie przypominało walkę osy przy próbach poruszania się po miodzie (np. jaśminowym) z któregoś z proponujących go klientem punktów… W ciżbie niemożebnej wokół Trybunału Koronnego dało się jednak jakoś spotkać znajomych i podzielić uwagami. Objawił się m.in. Bosman, piękny sybaryta o adekwatnej do tego terminu posturze, znany ze znakomitego pichcenia nie tylko pod żaglami, ale i popisów kulinarnych w Szwecji i – dla przyjaciół – w naszym mieście. Szybko zdiagnozował: – Europejskie, to są tu tylko ceny. Jak ja za kilo słoniny w papryce, która za komuny wypełniała puste haki w mięsnych, mam zapłacić 28 zł, to ja dziękuję. Sam sobie lepszą zrobię!

Recenzja dosyć okrutna, ale trzeba przyznać, że jest w niej coś na rzeczy, a nawet więcej niż coś. I nie chodzi tylko o to, że dwa lata temu, przy starcie imprezy można było smakować znakomite wędliny w cenie do 20 zł, a teraz 40-50 zł bywało normą. I że podobnie działo się ze wszystkim, m.in. z już nie tak atrakcyjnym dziś piwem niepasteryzowanym z małych browarów (Jagiełło z Chełma, Korab spod Łodzi), bo i jak można brać za plastik z browcem mniej niż 6 zł, skoro obok w ogródku „gorszy” w takiej samej cenie? Jarmark św. Jacka jest już naznaczony tym populistyczno-komercyjnym odium, które piętnuje też poprzedni –Jagielloński. Wtedy, w sierpniu, gospodarz jednego z kramów tłumaczył mi bezczelnie, iż po to przyjeżdża do nas, że w takiej rzeszy chętnych podreperuje biznes. Tu da się mu sprzedać wszystko, nawet podkręcając ceny do granic łupieżczych – chełpił się.

O naiwności (zaślepieniu) klientów nie da się dyskutować. Chodzi zaś o inne COŚ. O to, że Bosman w swej ocenie dotknął też sfery symbolicznej. Pewnego niewątpliwego nadużycia, jakim jest funkcjonujący w nazwie festiwalu przymiotnik. W przypadku pierwszej edycji, dopełniało ją miejsce i czas: Lublin 2009-2016, co tłumaczono: „Zapraszamy na festiwal, który wpisuje się w starania Lublina o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016”. Starania poszły wniwecz, ale szumnej nazwy nie zmodyfikowano, nie bacząc, że tytuł „Europejski” winien obligować do stosowania zasady noblesse oblige.

Jak tu mówić o jakimś zobowiązującym szlachectwie (tu: szlachetności działań), jeśli musiałem każdego dnia siadać do strony internetowej EFS w Lublinie (ktoś łaskawie – i chwała mu! – dodał ten nasz europejski adres) i przepisywać program wydarzeń, bo na Starówie nie dało się go zdobyć? Jak ponury żart wyglądały pod Trybunałem stoiska sponsorów ze własnymi materiałami promocyjnymi, wobec braku podobnego z informacjami o festiwalu. Na drwiący zgrzyt wobec dookolnych wydarzeń wyglądały zaś tam eleganckie pachołki z reklamami organizowanego w Warsztatach K. równolegle przez miejską agendę Festiwalu Fiesta Alegria. Dopiero w niedzielę na finał dostrzegłem rozlepione gdzieniegdzie plakaty z prawdziwym programem (szukałem „sceny mobilnej” pod Ratuszem, ale ktoś go pomylił na stronie z Trybunałem!). A akurat tydzień wcześniej odzyskałem wzrok i trudno było mi je w piątek czy sobotę przegapić.

Mimo, że pod EFS podpisują się nasz Urząd Marszałkowski i Miasto Lublin, mam wrażenie, że i tak wszystko pozostaje nadal na głowie dyr. artystycznego festiwalu Waldemara Sulisza, prezesa organizującego go – przede wszystkim! – Stowarzyszenia Kresowa Akademia Smaku. Wiem coś o tym. Byłem świadkiem z 3 miesiące temu, jak w Wierzchowiskach załatwiał ze Stanem Borysem benefis 70-letniego artysty, urosły do głównej atrakcji muzycznej (tłumy!!!, a bohater tylko ze dwa razy zafałszował) EFS, obok przepięknego koncertu Franki de Mille (nie ujmując nic popisom Michała Hochmana oraz zespołów Dwootho Dogadana, bo nad występem piątki zabytkowych, starszych ode mnie, jak wyjaśniał mi dowcipnie o. Tomasz Dostatni, a jednak anonimowych dla mi wykonawców Śpiewnika STS-u, wolę spuścić kurtynę milczenia). Nie zdołałem zamienić ze spiritus movens festiwalu ani słowa, bo fascynat kulinariów i nalewek, red. Dziennika Wschodniego był tak zaaferowany, że się nie dało. Przez fibry natomiast czuję, że to jego zasługa, iż w tej ludycznej wszak imprezie znalazły się takie smakołyki smaków dla koneserów, jak spotkanie z prof. Jarosławem Dumanowskim, autorem opracowania Compedium ferculorum i wyrosły z księgi konkurs. Jak oblężona przez słuchaczy katolicko-muzułmańska debata u Dominikanów Dwie ambony ks. prof. Andrzeja Szostka z tatarskim imamem Selimem Chazbijewiczem, nieco niestety „asymetryczna” przez obciążenie przypadającą na ten dzień rocznicą 11 września. Jak pokaz pięknego filmu Iwony Sadowskiej o Borysie Wolność jak płomień. Jak przypomnienie, że polscy Tatarzy, to nie tylko Kruszyniany czy podterespolskie Studzianki, ale i nasz Markuszów. Jak współpraca z niezawodnymi Elą Lechem Cwalinami, dziś z Hadesu Szerokiej, u których i wędzenie, i wędliny domowe, i bunc, i legenda pejsachówki, i nalewek moc oraz podtrzymanie wieloletniej tradycji z dawnych nalewkowych turniejów w postaci przezabawnej wystawy Śledź grodzki w Bramie Jego Imienia, lubo vice versa. Itd. Itp!

Policzyłem. Program III EFS w Lublinie liczył 52 punkty! Większość lubelskich festiwali to „pojemnościowo” przy nim wątły dowcip. Przy takim natłoku wydarzeń mają prawo ujawniać się pomyłki. Może – szczególnie w wykonaniu pełnych dobrej woli ośrodków gminnych – tchnąć amatorszczyzną (ale też to naturalne nośniki lokalnych tradycji). Jeśli zatem nie chcemy mówić, że festiwal zasługiwał na dodatek „Europejski” tylko chwilami, nie może być – na litość! – tak, że jego program kształtuje jeden człowiek, a inni z firmujących smakowitą imprezę organizatorów, zajmują się jedynie zbieraniem kąsków najsmaczniejszych.

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: