Fanaberyjka Heroda

Oj nie ma u nas król Herod dobrych notowań. Wystarczy jedno hasło: rzeź niewiniątek i już wiemy wszystko jak niecnym był draniem. Dla wielu to wręcz apokaliptyczny demon i wyrażenie ”Ty Herodzie” do miłych nie należy. Ale prawda o tej postaci jest nieco inna.

Wystarczy wejść na stronę www.historycy.org i znaleźć zainicjowaną przez jednego z internautów dyskusję ”Herod Wielki – król Judei. Mądry władca, czy heretyk i morderca?”, żeby się przekonać, że nikt już dziś nie feruje łatwych wyroków na żydowskiego władcę. Nie wgłębiając się w szczegóły polityki króla, po wizycie w Izraelu można pod jednym względem mieć pewność: Herod był wybitnym budowniczym. Najświetniejsze dowody to druga Światynia w Jerozolimie, którą zaczął odbudowywać w 20 r. p.n.e. oraz port i antyczny kompleks Cezarei Nadmorskiej. Ale przecież jego dziełem jest też Masada, o której opowieść zaczęliśmy snuć w tym miejscu przed tygodniem.

Wędrówka po dachu góry

Masadą można nazwać fanaberią Heroda, wyrazem jego pychy. Można, zważywszy na to, że nigdy, do naturalnej śmierci w 4 r. p.n.e. w fortecy na skale nad Morzem Martwym nie zamieszkał. Można i dlatego, że według opinii historyków wojskowości nie miała ona znaczenia strategicznego. Każąc wznosić ok. 35 r. przed Chrystusem tę luksusową kryjówkę najprwdopodobniej kierował się obawami przed zemstą własnego narodu i powstaniem żydowskim lub śmiercią z rąk zdradzonego przezeń Marka Antoniusza. A fanaberyjka, sądząc po zachowanych śladach odkrywanych podczas wędrówki po swoistym dachu sciętej na płasko góry, musiała być cacuszkiem. Nie tylko cacuszkiem architektonicznym wybudowanym w stylu klasycznym wczesnego Imperium Rzymskiego, ale i technicznym, bo zastosowane tu inżynieryjne rozwiązania zapierają dech w piersiach.

Szczyt na… wodzie

W sercu Pustyni Judajskiej na szczycie klifu wznoszącego się 470 m. nad poziomem słonego jak nieszczęście Morza Martwego nie można się nie zastanawiać, jak radzono sobie tu z problemem pitnej wody. Już dojeżdżąjąc na górę kolejką linową czy docierając tam Wężową Scieżką można zobaczyć, że tuż pod wypłaszczeniem szczytu otacza go jak naszyjnik rynna zbierająca wodę w porze deszczowej i odprowadzająca ją do 12 cystern, którymi nafaszrowoany jest od zachodniej, niższej strony masyw góry, istnej – chociaż pejzaż tu księżycowy – góry na wodzie. Cysterny z górnego szeregu mieszczą się 80 metrów pod poziomem szczytu, dolnego aż 130 m pod nim. Wszystkie w sumie mieściły niewyobrażalną wręcz ilość 40 000 m$ wody nie tylko do picia, ale do basenów, łaźni, nawadniania upraw. Wiedząc o tym, już nie zaskakuje tak bardzo przepych głównej łaźni z czarno-czerwoną posadzką, kolumnami, przebieralnią z zachowanymi fragmentarycznie na ścianach i suficie freskami. Stępając po jej podłodze wykładanej biało-czarnymi płytkami, wchodzi się na płytki różowo-czarne łazienki letniej, a idać dalej obok basenu łazienki zimnej, wkracza na jeszcze inne, pięknie komponowane mozaiki łazienki gorącej. Tu zobaczymy kolejny popis technicznego kunsztu. W zrujnowanym wnętrzu widać, że podwójna podłoga opiera się na – jak się okazuje – 200 kolumienkach, a ściany kryją spłaszczone ceramiczne rurki. Gorące powietrze z ogniska rozpalanaego obok budynku łaźni mogło cyrkulować pod posadzką i w ścianach i ogrzewać je do pożądanej temperatury.

Spiżarnie, wille, pałace

Tuż obok łaźni można zajrzeć do szergu równolegle położonych 29 pomieszczeń, z których każde ma 27 m długości. To spiżarnie. Archeolodzy znaleźli w nich setki naczyń do przechowywania żywności, produktów rolnych, wina. Czyż należy się dziwić, że zeloci, o których było przed tygodniem mogli na koniec swej trzyletniej obrony twierdzy przed Rzymianami pokazać im – wystawiając przed samobójczą śmiercią zapasy na zewnątrz niebotycznych magazynów – że poddali się w 73 r.n.e. nie z powodu braku żywności? Wiek wcześniej te przechowalnie mogły obsługiwać mieszczące się na szczycie luksusowe budowle: willę – rezydencję rodziny królewskiej, willę południową, willę znaną jako budynek nr 11, dwa Herodowe pałace – zachodni, przeznaczony do ceremonii dworskich z salą tronową, komnatami, sypialniami i – oczywiście – łaźnią oraz pałac północny, najbardziej zadziwiający kompleks mieszczący się na trzech tarasach położonych w szeregu, jeden nad drugim, i przylepionych do skał zbocza góry jak jaskółcze gniazda. Dwa wyżej zawieszone budynki stanowiły prywatną rezydencję króla. Mógł – jeśli by tu był – schodzić z nich na taras najniższy i odpoczywać na dziedzińcu otoczonym podwójną kolumnadą. A przecież to nie wszystko co mieściło się na dachu świata Heroda Wielkiego. Są jeszcze podwójne mury otaczające macudę czyli fortecę, bramy, cytadele, budynek administracyjny (późnej zeloci zbudowali w nim łaźnię rytualną), a nawet… garbarnia.

Eldorado archeologów

Uroczy ptaszek tristramit (nazwę nadał mu anglikański pastor Tristram) przypominający skrzyżowanie naszego kosa z kawką, tyle że o kakaowym ubarwieniu przysiadł na jednej z długaśnych spiżarni, którą pozostawiono zasypaną, żeby zobrazować jak wyglądała Masada gdy wkroczyły na nią ekipy archeologów odnajdując dla siebie istne Eldorado. Po upadku powstania zelotów zamieszkiwli jeszcze górę w V i VI w.n.e. bizantyjscy mnisi, czego dowód m.in. w ruinach kościoła. A potem zapadła nad Masadą ciemność. Trzeba było wieków, żeby w 1807 r. dostrzeżono ją z łodzi na Morzu Martwym, a później, w 1838, z pobliskiej oazy Ein Gedi, z której za Heroda wożono osiołkami i noszono wodę gdy deszcze zawiodły. Wtedy dopiero nastąpiła identyfikacja twierdzy i cztery lata później na górę dotarli znowu ludzie. Ale musiało minąć dobrze ponad sto kolejnych lat nim rozpoczęły się badania archeologiczne. Nasz pilotka Shoshana twierdzi, że wielki wpływ miał na to znany i ceniony w Izraelu archeolog amator Szmaryachu Gutman, który jeździł po całym kraju i co i rusz odkrywał coś nieznanego fachowcom. Ale największym masadzkim fachowcą, guru tego miejsca pozostaje prof. Yigael Yadin prowadzący kompleksowe wykopaliska w latach 1963-65. Pozostawił robotę i innych, np. w 1989 wielkie badania były udziałem Ehuda Nazara i jego ekipy. Sądząc po dokonywanych wciąż odkryciach, Masada kryje w swych trzewiach jeszcze wiele tajemnic i każdy kolejny archeolog może tu liczyć na swoje Eldorado.

Nie skoczyli w przepaść

Kończymy wędrówkę pod litościwym jeszcze w marcu niebem, chociaż słońce grzeje już mocno. Słyszymy głośną modlitwę. Zaglądamy do ruin najstarszej zachowanej na świecie synagogi, jedynej, która pamięta czasy Światyni w Jerozolimie. Zza oceanu dotarła złożona w większośći z czarnoskórych mieszkańców USA grupa reprezentująca jakiś odłam judaizmu. Modlą się w iście amerykańskim stylu. Prowadzący czyta wersety Tory, akcentując bardziej dobitne fragmenty, a reszta pokrzykuje radośnie: ”Yeah! Yeah!”, podkreślając słuszność zawartych w Piśmie prawd. Sa tak nakręceni, tak rozgorączkowani, w takim transie, że ktoś z naszeej grupy woła za odchodzącymi kolegami: – Zaczekajcie, oni zaraz zaczną się rzucać w przepaść! Nie rzucili się. Zaraz spotkaliśmy ich w kolejce linowej zwożącej nas na doł. Ale miło ich zachować w pamięci jako jeszcze jeden magiczny element tego jednego z cudów świata, wpisanego przez UNESCO na listę jego dziedzictwa, tej fantasmagorycznej fanaberyjki Heroda Wielkiego.

Fanaberyjka Heroda

 

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: