Federacja – 10 lat

Słyszę niekiedy na koncertach czy po nich opinie, że to już nie ta sama Federacja co ta z czasów gdy używała pełnej nazwy Lubelska Federacja Bardów. Że wykonawcy wchodzą na estradę bez uśmiechu, śpiewają bez dawnej radości i żywiołowości. Że pozostał obowiązek: wykonujesz robotę i spadasz. Nic bardziej mylnego!

Mogę samozwańczo nazwać się ojcem chrzestnym LFB, bo towarzyszę jej od początku a nawet wcześniej (nazwa była już używana na wieczorach „Kotłownia biesiadna” w czasach przedhadesowych, czyli przed oficjalnym debiutem) i jako najwierniejszy wśród lubelskich krytyków jej admirator wiem co mówię. Owszem, mogę żałować, że nie ma już wśród Federatów bardów Igora Jaszczuka i Marcina Różyckiego, świetnego gitarzysty Vidasa Svagzdysa czy pierwszego gospodarza federacyjnych programów – kogoś więcej niż konferansjer – Piotra du Chateau oraz, że już tylko wyjątkowo pojawia się w składzie mistrz altówki Paweł Odorowicz, ale są to typowe sentymenty, tęsknota za idealizowanymi dziś dawnymi laty. Trzeźwe spojrzenie na dziesięciolatka nakazuje dostrzec jego świetną kondycję. Charakteruzuję się ona przede wszystkim skończonym profesjonalizmem Federacji. Jakikolwiek program przedstawia, własny czy bazujący na utworach magów gatunku – Cohena, Wysockiego, Stachury, będź posiłkujący się wierszami innych autorów z własnymi kompozycjami, jest on skomponowny nie tylko atrakcyjnie, ale i niezwykle… logicznie, wyważony w szczegółach i dawkach piosenek poszczególnych członków grupy. To jest obecnie symfonia, kompozycja spójna a przy tym wielosmakowa. Tak różni w swych stylach wypowiedzi bardowie, Marek Andrzejewski, Jan Kondrak i Piotr Selim (wspierany w części literackiej przez Hannę Lewandowską) oraz niezawodna interpretacyjnie Jola Sip, dla której utwory tworzą głównie ci trzej, wiedzą wyśmienicie jak stworzyć miksturę porywającą odbiorców. A że poszerzyło się spektrum muzyczne przez bas Krzysztofa Nowaka, perkusję Tomasza Deutryka, często gitarę Piotra Bogutyna (a przy tym na świetnego gitarzystę wyrósł Marek), od niedawna skrzypce Katarzyny Wasilewskiej, a także innych zapraszanych do niektórych projektów instrumentalistów i piosenkarzy, to koktajl tymże odbiorcom smakuje jeszcze bardziej.

Przy tym wszystkim Federacja pozostaje cały czas absolutnym ewnementem na polskiej estradzie, bo nie ma drugiego ansamblu – a nie liczmy tworów okazjonalnych – z taką liczbą prawdziwych bardów i ich własnej twórczości. I tylko z jednym musimy się pogodzić. Federacja nigdy nie będzie gwiazdą z list przebojów, jej utwory nie będą grane na okrągło przez stacje radiowe i prezentowane w rozlicznych telewizjach. Nie będzie ozdobą star systemu pop kultury, jak nie jest nim np. inna znakomitość gatunku, złożony na odrębnych zasadach Czerwony Tulipan. Zapraszam co roku olsztynian do Lublina i za każdym razem muszę tłumaczyć wielu gościom, kto zacz, a potem wszyscy bez wyjątku Tulipanami się zachwycają. I tak jest z Federatami. Chociażby na najważniejszym w tem kręgu Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, ale i na innych przeglądach piosenki artystycznej, gdzie już dawno osiągnęli statut gwiazd (czy jak kto woli – bo mówimy o jedni złożonej z wielu podmiotów wykonawczych – gwiazdy). Owocuje to koncertami, na które Federacja jest zapraszana jako gość specjalny, artystycznymi cenzusami i wielokrotnymi bisami rozanielonej publiczności, rozsmakowanej w uprawianej przez naszych bardów najszlachetniejszej odmianie piosenki.

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / / / / /

Rok: