Fortunnie

Właściwie za całą zachętę do odwiedzenia Piwnicy pod Fortuną mógłby służyć slogan wymyślony przez kolegę z konkurencji: Serwuje Tomasz Wójtowicz. Jednak przy całym uznaniu dla serwów (i zbić) mistrza olimpijskiego z Montrealu i jeszcze większej sympatii dla współgospodarzącej w lokalu na staromiejskim Rynku Anny Skupieńskiej, warto też był się przekonać, jakimi kulinarnymi walorami wabi otwarta zaledwie kilka tygodni temu piwnica patronowana z wyżyn XVI-wiecznego fresku przez upostaciowienie Fortuny, Venus Marinę.

Fortunnie złożyło się, że kuchnia dowodzona przez porwanego z Unii od samego maestro Klaczyńskiego Krzysztofa Korbusa (- Złodzieje! – krzyczał żartobliwie pan Lucjan na Gali Biesiadnej zobaczywszy Anię i Tomka) zupełnie zniewoliła lubującego się w niepospolitych smaczkach sybarytę. Już w przekąskach zaszalałem wybierając spośrod gorącących (choć i w zimnych kusiła Deska wędlin z KurozwękPółmisek ryb marynowanych). Dokładnie rzecz nazywając, porównałem czy Borowiki w śmietanie smakują równie dobrze jak u ich mistrza w Unii. Smakowały! Po takim grzybowym entre z żalem trzeba był zrezygnować z Borowikowej z łazankami tudzież Żuru z borowikami i z zup wybrać delikatny jak pieszczota narzeczonej Krem z brokułów.

Ale problemy pod tytułem „Osiołkowi w żłobie dano” zaczły się dopiero przy drugich daniach. Słusznie przypuszczałem, że Kurzy kotlet fasonowany po francusku to swojski kotlet de vollaile (w jadłospisie Pod Fortuną wyłuszcza się, jaką treść kryje efektowna nazwa i posiadającej zacięcie staropolskie restauracji chwała za to!). Oparłem się pokusie spróbowania nawiązującego nazwą do dawnego właściciela kamienicy Filetu a la Lubomelski (ze schabu w sosie grzybowym), Placka furmana (ziemniaczny z gulaszowym nadzieniem) oraz Karpia z karczmy po chłopsku (filet podsmażony, duszony z cebulką) i stanęło na Kaczce proboszczowskiej, bo zawsze wierzyłem, że gdzie jak gdzie, ale w probostwach to się jada! I znowu nie żałowałem. Była sprytnie wyluzowana, przesycona fantazyjnie zapachem podsmażanych jabłek i pławiła się w kopytkach jakie tylko mama (oraz gosposia ksiedza) potrafi robić.

Pyszności! Żeby to bezkarnie strawić, trzeba było wszystko podlać piwem. Ale i z tym w labiryntach Fortuny nie ma problemu. Na złocisty napój udaje się spacerkiem po schodach do głębszych partii piwnic i wychodzić stamtąd nie ma się już najmniejszej ochoty. Powiadają: „Fortunam rotat omne fatum”. Gdzie tam! Pod Fortuną można być szczęśliwym niezmiennie cały czas.

Molik

Kategorie:

Tagi: /

Rok: