Forum nadziei

FELIETON ZADOMOWIONY

Zapowiadałem kiedyś w tym miejscu, że Ośrodek Brama Grodzka – Teatr NN nie ma zamiaru poprzestać na wydawaniu tematycznych zeszytów Scriptores, poświęconych architekturze i urbanistyce Lublina, ale chce także powołać do życia skierowane na praktyczne działania Forum Kultury Przestrzeni. Stało się! Zaczęło już ono funkcjonować, ale niestety nie mogłem w nim uczestniczyć. Z relacji koleżanki redakcyjnej wiem jednak jak ciekawie potoczyła się druga forumowa dyskusja na temat placu miejskiego z prawdziwego zdarzenia. Dokładnie sformułowano temat: „Miejsce szczególne. Place w strukturze przestrzeni publicznych miasta Lublina”. Omówione urzędowo, bo przez szefową Miejskiej Pracowni Urbanistycznej założenia architektoniczne wybranych naszych placów dowodzą, jak bardzo brakuje nam takiego, którym można by się chwalić i na którym czulibyśmy się dobrze. Gdzie nie spojrzeć, od placu Po Farze po Litewski, od pl. Wolności po Zamkowy – to nie to, o co chodzi.

Osobliwie spodobała mi się postawa architekta Tomasza Stankiewicz, który przejął na siebię rolę rzecznika publiczności a po troszę także advocatusa diaboli. Jak nie zgodzić się z nim, że jedynie plac przed DT Centrum spełnia wszystkie warunki, dzięki którym można go nazwać placem miejskim. Zawsze – bulwersując ortodoksów i obrońców nawet koszmarnych zabytków – powtarzam, że mielibyśmy piękny staromiejski Rynek, gdyby wyburzyć tę kolubrynę jaka jest gmach Trybunału Koronnego, wiec nie mogłem się nie ucieszyć gdy Stankiewicz powiedział o tej przestrzeni: „To taki pokój, w którym na środku ustawiono szafę”.

Nie będę tu więcej powtarzał, co napisała Teresa Dras w relacji z forum, zainteresowanych odsyłam do jej artykułu „Twarze naszego miasta” sprzed tygodnia (KL, środa 15 marca, str. 9), ale rekapitulacja była potrzebna, by móc dorzucić własny kamyczek do tego ogródka. Powołam się tu na swą ulubioną Hiszpanię. Przewrotnie można rzec, że szkoda, iż nie mieliśmy w Polsce tak rozbudownej instytucji Inkwizycji, bo wtedy i w Lublinie byłby miejski plac co się zowie. Plaza Mayor w nawiedzanym przeze mnie od kilkunastu lat Valladolid służył za jej czasów, o czym zaświadcza obraz w miejscowym muzeum, do przeprowadzanie auto da fe. Nie wątpię że inkwizycyjne stosy płonęły też na pięknym Plaza Mayor w Madrycie. Obydwa są są podręcznikowymi przykładami kulturalnej wizytowki miasta. W centralnym miejscu jednego z boków prostokąta mieszczą ayuntamento, czyli ratusz, na środku stoją pomniki, ale otaczają je sklepiki i lokale tętniące życiem i anektujące przestrzeń placu letnimi ogródkami oraz punkty informacji turystycznej i kulturalnej. Wjeżdżać mogą na nie tylko autobusy (w Valladolid, ale poruszające się jedynie wzdłuż jednej pierzei) i taksówki oraz – znowu Valladolid – samochody zjeżdżające wąską ścieżką do podziemnego parkingu.

O takim placu w Lublinie możemy juz tylko marzyć, chyba, że zupełnie przewartościuje się myślenie o Litewskim. Ale jeszcze ciekawszy jest przypadek innego valladolidzkiego placu – Plaza Espa$a (na zdjęciu). Uwielbiam go! Rano idąc na projekcje festiwalowe przemieszczam się przez przepiękny owocowo-warzywno-kwiatowy targ aranżowany tam codziennie pod dachami dwóch wiat, a wieczorem, wracając do hotelu, gdy po targu nie ma już śladu, przysiadam na ławeczce pod fontanną w kształceioe obracającego się globu i przyglądam, jak spotykają się umówione w tym ulubionym miejscu młode hiszpańskie pary. I taki właśnie plac marzy mi się w Lublinie.

Andrzej Molik Fot. autor

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: