Gwiazdkowo

Kolejny program Lubelskiej Federacji Bardów

W przedświąteczną niedzielę 19 grudnia Lubelska Federacja Bardów przedstawiła w Kawiarni Artystycznej HADES swój nowy program nazwany *) czyli Gwiazdka. To już piąta premiera wyprodukowana przez sfederowane bardowskie siły od inauguracyjnego, majowego programu Na żywo w Hadesie. Od końca września do progu Bożego Narodzenia nasi bardowie zaprezentowali aż cztery kolejne: LFB Kazimierzowi Grześkowiakowi, Miłość mi wszystko wyjaśni (tzw. program papieski), Gwiezdne dzieci (zaduszkowy) i Nie ma twardzieli (andrzejkowy).

Jak widać, tempo twórczych poczynań jest godne najlepszych sprinterów (taka – w wolnym skojarzeniu – jesienna sztafeta 4×100). Widać też, że każdemu programowi przyświcała jakaś idea, szczególna dedykacja tematyczna. Podobnie było z najnowszą premierą federacji. Gwiazdka to, jak nie tak trudno się domyślić, program stworzony na okoliczność najsympatyczniejszych świąt w kalendarzu (liturgicznym i tym zwyczajnym, ludzkim), które nieodłącznie przecież związane są ze śpiewaniem kolęd. Myliłby się jadnak ktoś, kto by sądził, że Lubelska Federacja Bardów pójdzie w ślad całych zastępów piosenkarzy, którzy w okolicach grudnia czują nagle zew twórczej weny i prezentują wyłącznie własną, „niepowtarzalną” interpretacją kolędowych i pastorałkowych tematów. Tak samo jak to było w przypadku czterech poprzednich jesiennych programów i tym razem scenariusz koncertu polegał na wymieszaniu, że tak powiem klasyki z – jak przystało na prawdziwych bardów – własnym, autorskim spojrzeniem na śpiewaną świąteczną tradycję.

Pośród szesnastu piosenek Gwiazdki (na bis zaśpiewano utwór nr 17) tylko pięć (no, może sześć) to – jeśli można się tak wyrazić – wigilijne evergreeny w rodzaju Lulajże JezuniuPrzybieżeli do Betlejem. Rzecz jasna, otrzymały one bardowską oprawę, która nie szła jednak w żadnym rewolucjonizującym kierunku. Kolędy przygotowane zostały kanonicznie, z należną pokorą, z uszanowaniem tradycji, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Pierwszą z wymienionych śpiewała Jola Sip a bardowska innowacja polegała jedynie na tym, że do wtórownia drugim głosem w refrenach po kolejnych zwrotkach wychodzili Paweł Odorowicz, Marcin Różycki Igor Jaszczuk. Przybieżeli… prowadził na finał Marcin a pozostali tworzyli dyskretnie chórki, żartobliwie dodając porykiwania zwierząt zgromadzonych „przy żłobku”. Z narodzenia Pana w interpretacji Marka Andrzejewskiego i chóru (z rewelacyjnie brzmiącym drugim głosem Joli) przypominało – dzięki użyciu przeszkadzajek – występ jakiegoś zespołu skiflowego typu – pardon za skojarzenie – No To Co a Pójdźmy wszyscy do stajenki Piotra Selima niewiele odbiegało od tego żywiołowego stylu. Pojawiła się też piękna pastorałka Nie było dla ciebie miejsca w Betlejem, znana z recitali Hanny Banaszak, i trzeba powiedzieć, że wykonanie Joli Sip poziomem w niczym nie ustępowało tamtej mistrzowskiej interpretacji.

Tradycji został zatem złożony pokłon, ale jak to już jest w zwyczaju i do czego zdążyliśmy się – nomen omen – przyzwyczaić obcując z propozycjami Lubelskiej Federacji Bardów, główny trzon programu stanowią ich autorskie utwory. Nie są one wyrwane z założonego kontekstu, tylko stanowią dopełnienie wiodącej temtyki, dodanie doń własnych przysłowiowych trzech groszy. Taka była już pierwsza, otwierająca Gwiazdkę piosenka Poszły pary w tany Igora Jaszczuka, na tle której nastąpiła prezentacja programu. W tym typowo bardowskim ciągu znalazły się m.in. Obrazek rodzajowy z polacu defilad Jana Kondraka, stare przeboje – Niespełnienie Igora, Obrazek z podlubelskiej wsi Marka i Brzozo! Janka, nowości (chyba?) – Marcina Nadeszła zimy pora już, Piotra – Taką nocą, nocą świętą idzie.

Pośród piosenek z autorską pieczęcią, szczególnie należy wróżnić dwie. Pierwszą – ze względów sentymentalnych i – jak to ujął Janek – profetycznych. To utwór Igora Jaszczuka Ojciec i syn, którego napisanie antycypowało bardzo ważne wydarzenie w życiu barda o rockowej przeszłości. Kilka dni wcześniej, we wtorek 14 grudnia o godz.18.15 Igor rzeczywiście (serdeczne gratulacje!) został ojcem. Pierworodny syn otrzymał imiona Olaf Bożydar a adresowny doń tekst Marynarkę włóż i krawat/siądź przy stole ze mną synu, nie mógł nie podziałać emocjonalnie na odbiorców. Drugiemu utworowi należy się te wyróżnienie z powodu wartości artystycznych. Zaśpiewana przez Jana Kondraka pastorałka z jego własnym tekstem rozpoczynającym się od słów Jest taka gwiazda/istajenka też jest, ma coś z ducha Stachury a refren O goryczy i żalu niech mówią żurawie/a ja żebrem się z tobą przełamię, nabrał waloru symbolu i hasła tego wieczoru. Janek zaśpiewał ją solo, ale tak, że pokazał wszystkim niedowiarkom, co znaczy potęga jego głosu (jeszcze dobitniej słychać było to w bisie o miłości, która wszystko wyjaśniła, zaczerpniętym z programu papieskiego) i siła jego poezji a także, jakie jest znaczenie jego talentu w federacyjnych poczynaniach. Grom z jasnego, bożonarodzeniowego nieba.

Federacja – co podkreślają sami bardowie – nie jest typowym zespołem. Jest ex definitione związkiem twórczych indywidualności. Spoiwem jest wspólna praca, występy i zamierzenia, plany. To z założenia. Jednak dla odbiorców pozostaje nim muzyka a dokładniej – muzyczne combo złożone z – kolejnych – wybitnych indywidualności. Dziś, po pięciu programach, trudno sobie wyobrazić, żeby piosenki Sip i Andrzejewskiego, Jaszczuka, Różyckiego i Kondraka obyły się bez towarzyszenia gitary Vidasa Svagzdysa, altówki Pawła Odorowicza, klawiszy Piotra Selima. Każdy program przynosi nowe rozwiązania muzyczne, nowe aranże, poszukiwania brzmieniowe i Gwiazdka była kolejnym pokonanym szczeblem na ustawionej sobie drabinie, drabinie rozwoju bardów sfederownych, zgrupowanych w formację, która ma im otworzyć drogę kariery nie tylko w lokalnym, lubelskim kontekście. Oczywiście, jeszcze nie raz zapewne usłyszymy kogoś z tej grupy śpiewającego tylko przy gitarze czy z jakimś innym zespołem, ale coraz trudniej będzie można to sobie wyobrazić i to zaakceptować. To także pewna cena sfederowania, chociaż – niby – każdy z bardów wciąż wystepuje pod swoim osobistym firmowym sztandarem i pozostaje integralnym, niezawisłym podmiotem LFB.

Tak jak trudno sobie wyobrazić inny kontekst muzyczny sfederowanych, tak – okazało się – wciąż trudno sobie wyobrazić, że mogą oni występować bez konferansjerki Piotra du Chateau. Nie chciałbym, żeby wyglądało to na obronę starych pozycji i sentymentów a tym bardziej, na mój niereformowalny upór, ale w Gwieździe, przy całych dobrych chęciach (i zespołu i odbiorców), tę absencję się czuło. Pewne sprawy, o które upominają się nawet najwytrwalsi adoratorzy federacji, da się szybko ułożyć. Chodzi o to, że nie wszyscy słuchacze wiedzą, z czyją piosenką mają do czynienia, czyj tekst z czyją muzyką jest w danym momencie śpiewany. I to – jak sugeruje Jan Kondrak – powinny załatwić drukowane programy, które dostarczane by były publiczności przed koncertem. Ale pozostaje kwestia atmosfery, błyskotliwego blackoutu, zwieschenrufu służącego do odśmiania, do zmiany nastroju, do rozluźnienia widowni lub wprowadzenia jej w stan skupienia. Lubelska Federacja Bardów na gwałt potrzebuje inteligentnego gospodarza, enterprenera, który będzie potrafił powodować zebranym na sali towarzystwem. I wcale się nie upieram, że koniecznie musi to być Piotr, bo rozstanie z du Chateau wygląda na definitywne. Upieram się natomiast, że jest problem. Tym razem objawił się on tym, że w pewnym momencie gwiazdkowego programu siadło napięcie a ktoś z widzów mógł mi później zameldować, że po raz pierwszy na koncercie bardów poczuł znużenie i to, że jest on za długi.

Nie był za długi. Miał te same co zwykle rozmiary a może nawet był krótszy niż poniektóre wcześniejsze, sczególnie koncert inauguracyjny. Miał swoje niepodważalne, wyłuszczone powyżej zalety. Ale i miał wspomnianą drobną skazę. Nie wolno jej pomijać milczeniem i nie wolno jej lekceważyć, tym bardziej jeśli życzy się Lubelskiej Federacji Bardów samych sukcesów i w ogóle wszystkiego najlepszego w nowym roku, A.D. 2000.

Andrzej Molik

P.S. Co poniżej, proszę potraktować jako suplement do tekstu o Suplemencie a dokładnie o tym, co w tym krakowskim miesięczniku kulturalnym o Janie Kondraku pisał Jan Poprawa. Kiedy przygotowywałem felieton, który ukazał się na kolumnie kulturalnej Kuriera 21 grudnia, nie przyszła mi do głowy pewna oczywistość. Otóż, żeby zilustrować tezę krakowskiego krytyka, że Kondrak wyrósł na mistrza pomagającego w estradowej karierze młodszym od siebie artystom, powinno się po prostu przytoczyć fakty. Niekiedy mało kto o tym wie a niekiedy nie chce pamiętać, że Jagoda Naja wygrała Studencki Festiwal Piosenki w Krakowie śpiewając teksty Janka. Że z jego tekstami i kompozycjami wygrał FAMĘ Marek Dyjak a w Krakowie był drugi. Że podobne miejsce z utworami Kondraka zdobyła tam Jola Sip a laureaci studenckiego festiwalu, Marek Andrzejewski (wyśpiewał – przypomnijmy – Grand Prix razem z Jagodą) i Jacek Musiatowicz pobierali u niego na warsztatach naukę pisania tekstów. Że – wreszcie – za opiekę nad śpiewającą młodzieżą Jan Kondrak był wzywany przez jury wspomnianych festiwali do odbioru specjalnych (państwowych?) nagród. A tym, którzy rozprawiają o korzeniach Lubelskiej Federacji Bardów, wypada przypomnieć jeszcze, że równo dwa lata temu, w Wigilię’97, Kondrakowi udało się po raz pierwszy zebrać na Kotłowni Biesiadnej wszystkich (z wyjątkiem odwróconej tyłem od federacyjnych pomysłów Jagody Nai) lubelskich lauretów krakowskiego festiwalu. To tyle. Aż tyle! Zresztą, kto wie, czy tego nie jest więcej.

A.M.

Kategorie: /

Tagi: / / / / / / /

Rok: