Hades Astoria: rozkołysanie

Nastał nam nowy piątek a ja wracam do tego poprzedniego, gdy lubelscy miłośnicy sztuki i muzyki mieli potężny orzech do zgryzienia. Stawali przed dubeltowym trylematem, co wybrać z przebogatej oferty kulturalnej – wydarzeń rozpoczynających się w ciągu godziny. Na 18.00 i 19.00 przewidziano start co najmniej trzech koncertów i wernisaże trzech wystaw, z których, na szczęśćie dla gap, jedna okazała się projekcją filmu i można było szybko zmienić marszrutę (a wernisaż nowej ekspozycji – a chodzi o Galerię Białą, także o godz. 18 i pokaz rzeźb Holendra Hanka Vischa będzie się tak naprawdę dziś). Wybór był na tyle bolesny, że ostateczny. Nijak nie dało się połączyć oglądania „krzesłotronów” Tadeusza Mysłowskiego na Zamku i słuchania muzyki irlandzkiej z okazj Dnia św. Patryka w Teatrze Muzycznym czy tej z rytmami kreolskimi w pobliskim wprawdzie, ale proponującym je dokładnie równolegle ze stepem z Zielonej Wyspy Hadesie Astorii.

Wytłuszczam nazwę, bo w przypadku rozdarcia bywalca skończyło się ono w działającym na II piętrze kompleksu gastronomicznego na rogu Racławickich i Lipowej Klubie Muzycznym tego lokalu. Wylądowałem na organizowanym przez Alliance Francaise UMCS w ramach dorocznych Dni Franofonii koncercie uroczej Melissy Laveaux, przyrównywane już, co nieco na wyrost, przez niektórych krytyków do Cesarii Evorii (to będzie wydarzenie! – w czerwcu dzięki Kawiarni Artystycznej Hades zaśpiewa w Lublinie na Globusie!!!).

Wybrałem i nie żałuję. Melissa, urodzona w Kanadzie, ale w rodzinie z Haiti, okazała się czarodziejką bardzo bogatej mieszanki World Music z ingrediencjami karaibskimi, brazylijskimi, afrykańskimi, północnoamerykańskimi od bluesa i hip hopu po kanadyjski folk oraz kulturowymi przyprawami z innych regionów, podrasowaną paryskim szarmem (przeniosła się nad Sekwanę i tam wydała w 2008 pierwszą płytę). W jej przypadku okazało się także, że nie warto słuchać zapowiedzi, że śpiewa głosem „lekko chrapliwym” czy też „zachrapniętym o specyficznej barwie” (swoją drogą należy wrócić do dziennikarskiego ścigania słowa „specyficzne”, typowej rozpaczliwej podpórki językowej redaktorów, którzy nie potrafią znaleźć lepszego określenia). Wręcz przeciwnie, głos wciąż młodej, 27-letniej artystki brzmi chwilami wręcz dziecinnie, ale w tym najlepszym (dojrzałym?) znaczeniu powabnego wdzięku i anielskiej barwy. Taki głos, taka muzyka sprzyjały delikatnemu a znacznemu rozkołysaniu gości wieczoru w Hadesie Astorii, Stymulowały je więzią z estradą, fluidy płynące w obie strony pomiędzy wokalistką i odbiorcami jej muzycznego kunsztu. Dołączała się do tego subtelna gra na gitarze Laveaux, która jest muzycznym samoukiem, ale potrafi prześcignąć o kilka długości przynajmniej niektórych grajków ze swego zespołu (dla porządku wymienię ich: Gautiet Vizioz – gitara, Mathieu Nogues – foh, Jereme Coke – gitara basowa i Thibaut Brandalise – perkusja). Po prostu wspaniałe przeżycie, za które dziękuję także Kazimierzowi Deryle, szefowi UMCS-owskiego Alliance’u, zawsze potrafiącemu zaproponować coś fantastycznego – kiedyś w Kawiarni Artystycznej Hades a teraz w tym miejscu hadesowego wygnania.

PENDANT

Śmiesznostka. Po zapowiedzeniu koncertu przez jego gospodarzy, Elę Cwalinę i Kazia Deryłę doszło do zabawnego, qui pro quo w stylu komedii slapstickowych. Słowa padły a artyści na estradzie nie pojawiali się. W tym czasie znalazłem się w drugiej części lokalu, gdzie za kotarą, w dalszej sali wydzielono dla artystów miejsce na garderobę. Piłem tam kawę, podglądając niechcący jak Melissa kładzie jakiś puder (żart ponury) na swe głęboko hebanowe oblicze. Po jakimś czasie gwiazda i muzycy byli gotowi i zaczęli oglądać wnętrze sali z przeniesionymi z podziemi na Peowiaków półkami pełnymi przetworów Eli, ale i to ich znudziło. Zadałem więc pytania, co tu robią, skoro widzowie czekają na nich na sali. Trzeba było widzieć, jak piątka artystów zerwała się do galopu i wkrótce zza kurtyny zabrzmiały pierwsze dźwięki. W ten sposób Wasz sługa uratował koncert, alebo przynajmniej doprowadził do jego niezbyt skandalicznie opóźnionego startu.

Ciekawostka 1. Na tymże zapleczu zawiadujący Hadesem Astorią i jego Sceną Muzyczną Leszek Cwalina opowiedział mi anegdotkę o Melissie. Ponoć jak miała13 lat rodzice w Montrealu wysupłali pieniądze na jej naukę gry na fortepianie. Kiedy jednak szła z pokaźną sumą na pierwszą lekcję, została okradziona. Nie mamy świadectw, czy rodzina się bardzo zdenerwowała, ale tata kupił jej gitarę i musiała się gry uczyć sama. Ku naszej radości.

Ciekawostka 2. Chociaż Melissa ma korzenie rodzinne na frankofońskim Haiti, urodziła się i wychowała w dwujęzycznej Kanadzie, a działa artystycznie w Paryżu, jakoś nie dotarło do niej, że na widowni zgromadziło się w większości towarzystwo romanistów i język francusi potraktowała per nogam. Przeżyłem wiele wydarzeń z Alliance Francaise, ale podle mojej pamięci było to pierwsze, w którym w zapowiedziach artystki obowiązywał wyłącznie angielski. A co to, romaniści nie mogą być poliglotami? A może to delikatna zemsta na ksenofobicznych Francuzach, którzy uparcie (idźcie tam do supermarketu i spróbujcie odezwać się nie w mowie Moliera, Napoleona i Sarkozego!) nie uznają innych języków oprócz swojego?!

Ciekawostka 3. Scenę Muzyczną Hadesu Astorii zainaugurował pod koniec ub. roku recital Marcina Różyckiego. Rychło się okazało, że lokal się sprawdza jako miejsce koncertowe. Kiedy w styczni przy okazji pewnej uroczystości prowadzącego ten blog oraz poprzedzającego go występu Czerwonego Tulipana artyści z Olsztyna (a także inni moi goście-wykonawcy) zaczęli chwalić akustykę pomieszczenia, państwo Cwalinowie byli już pewni, że można tam na stałee organizować koncerty zdecydowanie większe niż w kameralnej restauracji staromiejskiej Hades Szeroka. Przed występem Melissy et consortes, odbył się vis-a-vis wejścia do Ogrodu Saskiego bardzo udany koncert na rzecz chorej Małgosi Zwierzchowskiej z udziałem zgromadzonych po raz pierwszy od lat razem prawie wszystkich bardów z naszego bogatego w nich zagłębia – Magdy Celińskiej, Jagody Nai, Bazi Szot, Jacka Musiatowicza, Marcina Różyckiego, i Lubelskiej Federacji Bardów, czyli Joli Sip, Marka Andrzejewskiego, Jana Kondraka i Piotra Selima. Sprawa dodatkowa. Na początu tego wpisu napisałem w pełni świadomie, że HA i jego Scena Muzyczna działają w obrębie kompleksu gastronomicznego. Świadomie i z niezakłamaną frajdą. Kiedy zmuszony do emigracji z podziemi remontowanego gmachu Centrum Kultury przy Peowiaków Hades przenosił się prawie przed rokiem w te miejsce, a nawet jeszcze jak startowała tam nasza scena, na I pierwszym piętrze budynku nadal pozostawały resztki z wieloletnicj epoki postkomunistycznych rządów nowego zawiadowcy kompleksu, o których złośliwi mówili „ciuchland Jakubasa”. Chodzi o Zbigniewa Jakubasa, do niedawna właściciela „mojego” Kuriera Lubelskiego, biznesmena różnych losów, dla którego i sprzedaż taniej odzieży na piętrach stała się nieopłacalna. Bez wątpienia nie powrócą czasy pierwszej Astorii, konsumenckiego cudu z ery – ni w ząb nie mogę sobie przypomnieć, ale chyba to pierwsze – schyłkowego Gomułki lub wczesnego Gierka. Nie wrócą – i na szczęście – szybkie obiady stawiane przez załogę pod podtrzymującymi ciepło (i niemiłosiernie je wysuszającymi) lampami soluxowymi, entuzjastycznie przyjmowane przez lud Peerelu. Wiemy jednak dobrze, że w miejscu tego baru na parterze gospodarują od lat amerykańskie fast foody, a tu nagle się w tym roku okazało, że ciuchy z I piętra też zniknęły i w miejsce kawiarni lub restauracji (galopująca amnezja nie pozwala i tu na dokładne ustalenia) objawiła się elegancka kafejka. Ciekawostka dodatkowa. Prowadzi ją poniekąd wychowanek Hadesu, wieloletni b. kierownik Klubu Towarzyskiego H. Kompleks wrócił do gastronomiczno-rozrywkowych źródeł. Już nie usłyszymy tzw. klezmerów (jakiś złośliwy wymysł socjalizmu) grających na dancingu w knajpie, tylko dźwięki dyskoteki w HA, ale i coś z onej półki rozkołysanego II piętra – od bardów po Melissę. Mając tego świadomość, jakos łatwiej się pogodzić z tym, że już na parterze nie zjemy schabowego z ziemniakami i buraczkami, tylko fast badziewie spod wielogwieździstego sztandaru posiadaczy złego smaku.

Smutek. Zostawiłem tą hiobową wieść na koniec, chociaż wolałbym, żeby ten wpis finalizowały uśmiech i radość. Ale takie jest życie.. Dochodzą mnie słuchy, że rząd Francji zaczął rewidować swą polityka wobec zagarniającego cały świat systemu Aliance Francaise i radykalnie ograniczać dotowanie organizacji (stowarzyszenia?). Oznacza to prawdopodobnie – oby nie!!!! –również upadek tak zasłużonego dla krzewienia kultury frankofońskiej w Lublinie Allianceee’u działającego przy UMCS Trudno mi sobie wyobrazić kolejną wiosnę bez artystycznych propozycji znad Sekwany Kazia Deryło. Dlatego będę tę myśl wyganiał precz i modlił się – po swojemu – żeby do takiej strasznej ewentualności nigdy, a przynajmniej za mego żywota, zanurzonego w piosenkach Piaf i Brssonsa, sztuce nazbyt wielu artystów, żeby ich tu wymienić, filamach ciemna vérité, książkach Remarque’a, Saganki i le Clezia, sztukach zadomowionych pod paryskim niebem Becketta i Ionesco, nie doszło.

Kategorie: / /

Tagi: / / /

Rok: