Humor odrębny?

Dwa różne impresariaty sprowadziły na początku tygodnia do Lublina dwie różne imprezy artystyczne, które obejrzała diametralnie różna publiczność. Obie jednak prezentowane były w jednym miejscu, w Chatce Żaka. W poniedziałek wystąpili tam artyści krakowscy – Andrzej Mikołaj Grabowscy oraz Jan Peszek – chwilowo sfederowani pod skrzydłami Galerii Teatru STU w Scenariuszu dla trzech aktorów autorstwa Bogusława Schaeffera. We wtorek swój jednoosobowy kabaret (wspierany wszakże przez dwóch muzyków) przedstawił tam Krzysztof Daukszewicz. Drugim – oprócz miejsca występu – elementem łączącym obie imprezy, był niepochamowany śmiech, który dało się słyszeć na widowni. Czy na tym wyczerpuje się ich podobieństwo?

Chociaż – zważywszy, że na jednej szali kładzie się reprezentanta tak zwanej wyższej kultury (teatr), a na drugiej przedstawiciela kultury popularnej (kabaret) -może to brzmieć obrazoburczo, zaryzykuje twierdzenie, iż nie tylko. Najpierw – o zdecydowanych różnicach. Aczkolwiek nie wszystkie sztuki Schaeffera traktowane są jako stricte dramaty teatralne, operują w sferze, którą włada Melpomena. Posiadają teatralną konstrukcję, pisane są dla aktorów i to dysponujących znakomitym warsztatem (widziałem sporo spektakli nie interpretowanych przez wspaniały krakowski tercet i to wystarczyło żeby stały się porażką inscenizatorów), częstokroć odwołują się do problemów aktorstwa i reżyserii, stając się metagrą na zasadzie teatru w teatrze.

Kabaret, nawet jednoosobowy, oprócz innego adresata, ma inne środki wyrazu a o przekazywanych treściach decyduje w nim – nie zawsze, ale tak jest w tym wypadku – doraźność, aktualność. Nawet najlepszy kabareciarz (twórca a nie odtwórca), nie wygra na estradzie tych wszystkich niuansów, które potrafi wydobyć z tekstu aktor prowadzonny przez dobrego reżysera. I to są te różnice, których nie trudno nie zauważyć. Jednak mamy jeszcze konkretny przypadek Schaeffera i Daukszewicza.

Sam Scenariusz dla trzech aktorów jest pysznym dopełnieniem słynnego szkicu sprzed lat, dobrze znanego studentom polonistyki i, zapewne, teatrologii, którego autora niestety nie pamiętam. Szkic nosił tytuł „Pan reżyser ma pomysły” i – tak jak sztuczka Schaeffera, która dodatkowo przewraca na nice mentalność artystów – kpił z twórców, ktorzy braki wiedzy pokrywają karkołomnymi zamysłami inscenizacyjnymi. – Pan jest dobra publiczność, bo pan nic nie rozumie – mówi w pewnym momencie spektaklu reżyser (notabene ta sama osoba – Mikołaj Grabowski – wyreżyserowała go rzeczywiście) i to jest clou Schaefferowskiej ironii.

Humor Daukszewicza budowany jest też z ironii i kpiny. Dworuje sobie pan Krzysztof z głupoty polityków, ale i z naszych przywar – naiwności, pazerności, chciejstwa, pychy, nacjonalistycznych przechyłów, ideologicznego oszołomstwa, itd, itp. Tak jak Schaeffer stawia lustro przed nosem tych, których najlepiej zna – artystów, tak zwierciadło Daukszewicza jest jeszcze większe – podsuwa je przed oblicze nas wszystkich, żebyśmy ujrzeli co uczyniły z nas transformacje dziejowe i zastanowili się czy nie wstyd przypadkiem zajrzeć w oczy temu facetowi po drugiej stronie szklanej tafli.

I nie upierałbym się pewnie przy dowodzeniu jak bliskie jest poczucie humoru obu twórców, gdyby nie było tak ewidentne, że posiłkują się w budowaniu swych odrębnych sposobów ekspresji tą samą metodą. Czerpią garściami ze współczesnej polszczyzny, z tej ultranowomowy, która zdominowuje nie tylko media ale i życie. Kiedy reżyser ze Scenariusza… wydziera się: „Pan jasno da do zrozumienia, że pan nie rozumie. Rozumie pan?”, to tekst ten żywcem można przeflancować do kabaretu Krzysztofa D., albowiem w jego programie na kopy takich cytatów z codzienności (exemlum tuż z brzegu: „Przyczyna śmierci była stosunkowo naturalna”).

Kiedy Schaeffer włożył w usta aktora stwierdzenie, że ten ma dupę pod kolanem, przypomniał mi sie wywiad sprzed lat przeprowadzony z krakowskim kompozytorem i dramaturgiem. Wywiadowca pytał się, skąd bierze tak kwieciste kwestie jakie potrafią się pojawiać w jego sztukach. A ten odpowiedział, że on tak słyszy dzisiejszą polszczyznę i opowiedział jak podsłuchał gdzieś na lotnisku wypowiedź osiłkowtego ochroniarza. Bodyguard skarżąc się na niedogodności swego zawodu, stwierdził na koniec: „Bo ja jestem, k…., taki delikatny”.

No i takie paradne bon moty trafiają żywcem, a ku uciesze widowni, do sztuk Schaeffera, czyniąc z nich krwiste i pulsujące aktualnością. Czy daleka od nich jest sztuka kabaretowa Daukszewicza, którego też przecież stać na ton refleksji? Też? Może bardziej niż krakowskiego mistrza. I jeśli ta konstatacja jest słuszna, nie oznacza nic pocieszającego dla przyszłości dramaturgii Bogusława Schaeffera. Symbolicznie mówiąc – Wielkiego Teatru nie podbije. Pozostanie dobrą rozrywką, ale i teatralną konfekcją.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: