In Vitro, czyli niezależnie

ROZMOWA Z ŁUKASZEM WITT-MICHAŁOWSKIM, TWÓRCĄ NOWEJ LUBELSKIEJ SCENY TEATRALNEJ

Andrzej Molik: * Zaskoczyłeś już lubelską publiczność teatralną dwoma swoimi projektami, spektaklem „Kamienie w kieszeniach” zrealizowanym poza teatrem repertuarowym i Teatrem „Pod celą”, w którym „Lizystratę” Arystofanesa grali osadzeni ww Areszcie Śledczym. Teraz zaskakujesz nową formą…

Łukasz Witt-Michałowski: Treść pierwszego spektaklu też zaskoczy. Dotyczy naszych kompleksów, ksenofobii, uprzedzeń i szowinizmu.

* Chodzi mi póki co o formę działania nowej sceny powołanej do życia w Centrum Kultury, której jesteś pomysłodawcą i dyrektorem.

Nowa scena powstaje na takiej zasadzie jak kiedyś Provisorium, chociaż ono zostało przyjęte do CK z ruchu studenckiego, więc lepsze jest porównanie z Kompanią Teatr. Scena Prapremier In Vitro będzie sceną nowej i nieznanej dotąd dramaturgii, tekstów nie robionych dotąd w Polsce. Tworzymy nowe rzeczy, nowy repertuar, który powstanie nie ze stałym zespołem, ale z artystami zapraszanymi z zewnątrz. Powiedzmy, że we Włocławku jest teatr impresaryjny, ale oni zapraszają gotowe projekty z zewnątrz, czyli przyjeżdża Krystyna Janda z gotowym spektaklem i gra. Ożywiają oni więc Włocławek grając produkcje zaimportowane. My zapraszamy artystów do produkcji, które będą produkcjami lubelskimi, realizowanymi u nas, tu granymi. My mamy prawa autorskie, a nie Warszawa czy Zgierz. Będą to propozycje międzynarodowe, chcę zapraszać scenografów, muzyków z zewnątrz, zarówno z Zachodu jak i ze Wschodu, z Czech, Niemiec, Litwy. Specyfika moich studiów, to że studiowałem w Niemczech wskazuje na nacje, które będą z nami pracować. Naszą grupą docelową są studenci, którzy nie mają w mieście sceny, którą mogliby nazywać swoją, tak jak np. w Warszawie Teatr Rozmaitości. Chcemy właśnie, żeby nasza scena spełniała taką rolę jak Rozmaitości w stolicy. Nazwa teatru wzięła się od żywych komórek poza organizmem matki, w tym przypadku instytucji. Przenosząc to z języka biologicznego na sztukę, stworzymy sobie laboratorium pracy nie uwikłane w zależności od różnych sytuacji, od związków zawodowych, wieku przedemerytalnego, od konieczności pracowania z aktorami, którzy są na etacie, czyli wszystkich bolączek teatru instytucjonalnego.

* Czy to „Kamienie w kieszeniach” przyczyniły się do tego, że dostałeś propozycję pracy w strukturach Centrum Kultury? Bo przecież i poprzedni Twój projekt – „Teatr pod celą” – był współprodukowny przez firmowane przez CK „Konfrontacje Teatralne”

Nie! To fakt, że chciało nam się wyjechać do Szczecina na festiwal Kontrapunkt, wygrana tam. Nikt by w Lublinie bez tego nie usłyszał o nas do us… śmierci. Jest to dziwne miasto, że trzeba najpierw z niego wyjechać, żeby coś zacząć i dopiero po powrocie będzie o tym głośno. Jednocześnie miasto to ma wielki potencjał twórczy, ale przez brak odpowiedniej promocji twórców nie ma szans na zwrócenie na nich uwagi w Polsce. Dzięki obiecanym zwiększonym dotacjom na kulturę mamy nadzieję, że ta sytuacja ulegnie zmianie i wielu fantastycznych twórców działających w Lublinie będzie miało szanse – że powiem górnolotnie – rozpostrzeć skrzydła. Bo na przykład do tej pory nie ma tu squatu, kombo artystycznego, w którym mieszkają twórcy pragnący się wzajemnie inspirować, a stroniąc od luksusów, chcą posiadać własny kąt do efektywnej pracy. Zwraca na to uwagę np. Robert Kuśnierowski, wspaniały artysta, posiadacz Paszportu Polityki.

* W lipcu uczestniczyłeś w Nasutowie w warsztach „Sztuka Dialogu”,, zorganizaowanych przez znanego dramaturga Tadeusza Słobodzianka. To wtedy zrodził się pomysł sceny prapremier na wzór jego warszawskiego Laboratorium Dramatu?

– Na Słobodziankę pojechałem poznawać się wzajemnie z aktorami i reżyserami. Spędziłem 5-6 lat za granicą i nie wiedziałem kto tu w Polsce studiował reżyserię, kto robił tu spektakle. A Laboratorium Dramatu Słobodzianka, w przeciwieństwie do In Vitro, koncentruje się na dramaturgii polskiej. Dramat jest tam sprawą priorytetową, podczas gdy u nas aktor. Aktor jest początkiem historii, którą chcemy opowiedzieć, a nie historia, która w wypadku Laboratorium jest nadrzędna.

* Trwają już próby pierwszego spektaku Sceny In Vitro…

Rozpoczęły się 17 grudnia, a premierę i otwarcie sceny przewidzieliśmy 11 stycznia 2008. Jestem zobligowany pewnymi zobowiązaniami, więc nie mogę na razie mówić więcej o spektaklu. Zdradzę tylko, że dramaturgiem jest Artur Pałyga, reżyserują poszczególne sekwencje Paweł Passini, Piotr Ratajczak i ja, a u każdego gra piątka tych samych, na ogół dobrze znanych aktorów z całej Polski.

Fot. autor

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: