InVitro: wyprawa najważniejsza

O godz. 5 rano część ekipy mieszcząca się w małym aucie, spotyka się w tymczasowej siedzibie Centrum Kultury przy Narutowicza, by zaraz, pod dowództwem twórcy teatru i reżysera przedstawienia Łukasza Witt-Michałowskiego wyjechać do Warszawy. O 5.45 pociągiem do stolicy rusza druga część ekipy niezbędnej przy prezentowaniu spektaklu. Z Łodzi nocą wyjeżdżają: Ewa Pająk, z Kalisza – Remigiusz Jankowski, z Wrocławia –Arkadiusz Cyran, bodaj z Olsztyna – Łukasz Pruchniewicz. A Maria Daiskler, dopełniająca ekipę aktorską (Dariusz Jeż i Tomasz Bazan docierają z Lublina) nie musi gnać z Zielonej Góry – zadomowiła się niedawno w metropolitalnej Wawie. Na 9.30 – tak, tak, proszę Państwa, chodzi o dzień dzisiejszy, 25 czerwca! – ustalono zbiórkę na Okęciu. Niebawem odlecą do Frankfurtu. Z wyjątkiem małego Maćka Kondrasiuka, który na zachód Niemiec, w posmoleńskiej traumie, woli podróżować z mamą lądem i dawno podążają nad Ren, do stolicy Hesji pociągiem. Tak, czy owak, całkiem duże przedsięwzięcie logistyczne o cechach – przy naszych zdolnościach organizacyjnych – monstrum. Jednako cieszące, budujące wszystkich uczestników eskapady. Nie mogą nie zauważyć, nie radować, że w krótkiej, tak naprawdę liczonej od stycznia 2008 historii Sceny Prapremier InVitro, to – przy całym wspaniałym skarbczyku najczęściej od tej pory nagradzanego lubelskiego teatru – wyprawa najważniejsza, nobilitująca niezwykle samym faktem, że Scena InVitro ze spektaklem Ostatni taki ojciec została zakwalifikowana na odbywającesię w Wiesbaden Biennale Nowej Europejskiej Dramaturgii – Theaterbiennale Neue Stücke aus Europa.

Wprost trudno mi uwierzyć, że o wyjeździe na tak znaczącą w skali Starego Kontynentu, czyli, jeśli chodzi o teatr, w skali świata, imprezę, lubelskie media milczą! Że nie potrafią docenić skali wydarzenia. W Polsce po prostu od lat pokutuje przekonanie, że najważniejsze europejskie festiwale teatralne odbywają się w Edynburgu i Awinionie. Na pierwszy, można dostać się, wnosząc odpowiedni trybut, lub korzystając z zaproszeń dbających bardziej o swoje interesy niż o sztukę, niezwykle wpływowych właścicieli scen (eufemizm!), exemplum słynny Richard Demarco (de Marco?), robiący dwie dekady temu karierę na grzbiecie naszych lubelskich teatrów Provisorium, Gardzienic, Grupy Chwilowej… Do stolicy ekskomunikowanych papieży i urwanego mostu na Rodanie z piosenki Ewy Demarczyk wchodzi się przeważnie na fali mody i sukcesów odniesionych w otmętach aż boleśnie mieszczańskiego gustu odbiorców paryskich propozycji teatralnych (Peter Brook odniósł prawdziwy sukces w Pałacu Papieskim w Awinionie, gdy to nad Sekwaną doznał aktu zaślubin z Melpomeną i uświęcenia tego związku). Tymczasem, w zastępach teatralnych festiwali o skali europejskiej (takich ewenementów jak nasi Sąsiedzi, w ogóle nie wspominamy), są takie, które przez profesjonalistów, a przede wszystkim prszez samych artystów są cenione bardziej – i to absolutnie! – niż wspomniane giganty ze Szkocji i południa Francji. My w swym świetnym samopoczuciu i – tyleż słowiańskim, co nacjonalistycznym przekonaniu o wyższości nad prymitywną sztuką germańską – nie potrafimy docenić niemieckich inicjatyw festiwalowych. A powinniśmy!

Przedstawienie według sztuki Artura Pałygi, opromienine w ub. roku wszelkimi (pięcioma!) możliwymi laurami w ministerialnym konkursię na realizację polskiego dramatu współczesnego, trafia w  Wiesbaden na już 10. edycję Nowych sztuk z Europy„. Trwa od połowy czerwca a wystąpią teatry z 20 krajów. W tym ten nasz z Polski. Lublina. „To festiwal autorów dla autorów” – mówi jego dyrektor Manfred Beilharz. Przegląd, że poposiłkuję się wiedzą z centralnej GW, powstał w 1992 r., odbywa się raz na dwa lata. Najpierw organizowany był w Bonn, od ośmiu lat w Wiesbaden koło Frankfurtu. „Jest sejsmografem nowych nurtów w dramacie, miejscem dyskusji o współczesnym teatrze i nowej Europie”. Spektakle z poszczególnych krajów wybiera 41 krajowych „patronów”, m.in. Biljana Srbjlanović z Serbii, Christo Bojczew z Bułgarii, Tankred Dorst z Niemiec i Mark Ravenhill z Wielkiej Brytanii. Polskim patronem jest obecnie Janusz Głowacki. Patron Ostatniego takiego ojca nie widział. Obejrzał go natomiast Dorst. Starszy pan, leciwy już iniemiecki dramaturg o ugruntowanej pozycji, musi cenić dokonane przez Witt-Michałowskiego przeniesienia na scenę jego dramatów, skoro w roku ubiegłym pofatygował się do Warsztatów Kultury, by zachwycić się realizacją dokonaną pod firmą InVitro. Za chwilę, ok.11, nasi przeżyją tego skutki. Wzniosą się w lot w stronę wiesbadeńskiej imprezy.


Znajdą się w znakomitym towarzystwie. Tegoroczną edycję – że wesprę się znowu wiedzą z GW – otworzył włoski spektakl
Dziwki. Operetka amoralna Emmy Dante, feministycznej reżyserki z Sycylii, o życiu włoskich transseksualistów i transwestytów. Z Łotwy przywieziono przedstawienie Marta z Niebieskiego Wzgórza Alvisa Hermanisa, zwycięzcy tegorocznego festiwalu Kontakt w Toruniu – rzecz o słynnej uzdrowicielce, której życie obrosło na Łotwie wieloma mitami. Z Chorwacji – Zagrzebski pentagram – jednoaktówki pięciu autorów połączone w wielką panoramę miasta, które boleśnie doświadczyło zmian w ostatnich trzydziestu latach. Z Belgii – sztuka inspirowana losami Sebastiana Bosse, 18-latka, który zaatakował z bronią w ręku uczniów i nauczycieli szkoły w niemieckim Emsdetten, i Nataschy Kampusch, Austriaczki więzionej przez porywacza osiem lat w piwnicy domu pod Wiedniem. Z Francji trafiał nad Ren nowa sztuką dramaturga i reżysera Joëla Pommerata Kręgi/Fikcje zrealizowana w paryskim Teatrze Bouffes du Nord Petera Brooka.

Kiedy mamy trzymć kciuki za naszych? W sobotę 26 czerwca o godz. 21.30, a w niedzielę o 18.00. Zagrają w Staatstheater Wiesbaden – Malersaal. Niechaj łamią tam nogi!

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: