Ja, komediant

Rozmowa z Ignacym Gogolewskim, wybitnym aktorem odtwórcą roli Senatora w Dziadach Mickiewicza na scenie Teatru im. Juliusza Osterwy

Andrzej Molik: * Pozwolę sobie pogratulować wyróżnienia ze strony krytyka Rzeczpospolitej, który role Pana i Jacka Króla w Dziadach na deskach Teatru Osterwy umieścił pośród najlepszych kreacji aktorskich ubiegłego roku w Polsce. Gratuluję i od razu pytam, czy coś takiego jeszcze na Pana działa? Jak Pan reaguje na takie laury?

Ignacy Gogolewski: – Tego rodzaju wyróżnienia sprawiają aktorowi ogromną przyjemność. Jego praca jest zauważona i cieszę się, że właśnie w towarzystwie młodego aktora, który zdobywa laury tutaj, na scenie Teatru im. Osterwy. Rzeczywiście jego rola absolutnie zasługiwała na wyróżnienie, otrzymał wspaniałe recenzje, a teraz będziemy zdawali egzamin na festiwalu Klasyka Polska w Opolu. Potem, w dniu 26 kwietnia Dziady będą prezentowane w Teatrze Polskim w Warszawie.

* Na Pana scenie przez wiele lat, prawda?

– No tam, powiedziałbym, wylatywałem, nie wiem czy przez okno czy wychodziłem przez drzwi, bo to tak się mówi: – O, pan to przez okno nie wyfrunie. Tak mówił profesor Szletyński do Friedmana, ale kiedy Szletyński wychodził z sesji, to Friedman się zaczaił i mówi: – A pan profesor też przez drzwi… Tam wypuścili mnie spod swojej opieki profesorowie, którzy tutaj również występowali: Jan Kreczmer, Jan Świderski – oni grali w Lublinie w pierwszym powojennym Weselu. I tam na Scenie Kameralnej debiutowałem w Molierze, potem był Turgieniew, potem przyszły Dziady. No więc jest to jakaś podróż sentymentalna w przeszłość. W 1955 roku na tej scenie grałem Gustawa – Kondrada, a 26 kwietnia będę prezentował Senatora w tej samej sztuce, w reżyserii Krzysztofa Babickiego – niesłychanie przemyślanej, powiedziałbym takiej bardzo szlachetnej, nie efekciarskiej. Nie wypada mi tutaj oceniać twórcy tego teatru, teatru który rzeczywiście zwyżkuje. Ten tandem Krzysztof Torończyk i dyrektor Babicki jakoś się udał. Oby to było kontynuowane. Ale ja sądze, że to są panowie już w sile wieku, mają swoje doświadczenia, w głowach im się nie poprzewraca.

* Wracał Pan, ongiś dyrektor tego teatru, po dłuższej przerwie już w roli aktora. Czy wtedy, po rozmowach z Krzysztofem Babickim miał Pan jakieś przeczucie, że to się skończy sukcesem, że te Dziady będą tak udane?

– Przed każdą premierą człowiek ma wątpliwości. Właściwie gdyby ich nie miał, to nie byłoby motoru do działania. Człowiek chce pokonywać pewnego rodzaju bariery. Czy to się uda? Czy to będzie nazwane sukcesem?… To nie. Właściwie dopiero opinia prasy, opinia publiczności uspokaja. Choć przyznam się, że gdzieś już na próbach generalnych zaczęłem przysłuchiwać się Improwizacji Jacka Króla, słuchać jego świetnych naprawdę egzorcyzmów – to było wspaniałe. I ta druga część, gdzie prowadzącą rolą jest Senator… Tak wydawało mi się, że to idzie w dobrym kierunku. Ale, wie pan, odczucia aktora, będącego w środku tej zawieruchy, jaką zawsze jest okres przedpremierowy, mogą być mylące. Czasem mi się to już zdarzało.

* Ma Pan w wieku, który możemy tu pominąć milczeniem wspaniały okres w swojej karierze. Przecież ten ubiegły rok, to także wyróżniony przez Rzeczpospolitą Laurenty w Na czworakach Różewicza w Teatrze Narodowym i inne jeszcze role, a słyszę, że uczestniczy Pan w próbach kolejnego spektaklu na narodowej scenie…

– Rzeczywiście sytuacja jest zastanawiająca. Mieć pięć pozycji w repertuarze a szósta przygotowywać, to dawno mi się to nie zdarzało. I to są nieźli autorzy!

* Wiem o dwóch, Mickiewiczu i Różewiczu.

– A jeszcze: Aleksander Fredro – Rejent w Zemście, Stanisław Wyspiański – trzy role w Akropolis, Hrabia Szarm w Operetce Witolda Gombrowicza. A teraz Żaby Arystofanesa – będę grał Eurypidesa. Reżyserują młodzi koledzy, no, już w sile wieku, mający swoje znakomite laury, osiągnięcia – Zbigniwe Zamachowski i Wojciech Malajkat. Zapowiada się bardzo interesująco. Reżyserscy debiutanci zaprosili starszych kolegów. To jest przyjemność. Może nie muszę tak zupełnie liczyć się z zatrzymaniem mojej działalności w związku z perturbacjami emerytalnymi. Ja rozumiem, niech kolega, który skończy szkołę teatralną gra tak, jak Jacek Król Gustawa – Konrada, ale z Senatorem podejrzewam miałby pewne trudności, z Rejentem też, a już z Laurentym, który chodzi na czworakach i jest starzejącym się artystom największe, chyba, że byłaby to studencka etiuda. A wracając do Rzeczpospolitej, to byłem wyróżniony przez nią po raz drugi, wręczono mi bardzo ładny portret, oba zostały zawieszone na ścianie. No i okazuje się, że człowiek dorasta, dojrzewa. Jak stuknie siedemdziesiątka…

* Jednak Pan zdradził swój wiek.

– Tak, ja się tego nie wstydzę. Ale w ogóle to czuję się na taką dobrą pięćdziesiątkę.

* Czy to oznacza, że może Pan dzielić bez żadnego bólu pracę pomiędzy Lublinem, Warszawą, a także, z tego co wiem, łączyć to z działaniami społecznymi?

– No tak, ale nie powiedziałbym, że to przychodzi tak bez bólu. Jednak wyrywam się z mojego normalnego rytmu w Warszawie, przyjeżdżam i tutaj jestem przez tydzień w hotelu. No nie jest to katorga, nie przesadzajmy! Warunki w hotelu Huzar są znakomite, obsługa jest rzeczywiście – chapeau bas! – bardzo na poziomie, ale to jest jednak takie życie wędrowne, tułacze. Więc ja po prostu spłacam pewnego rodzaju powinność jaka jest przypisana temu zawodowi. To jest zawód wędrowny, tak wędrowali nasi poprzednicy. Jak czytam teraz biografię Junoszy Stępowskiego, który musiał jeździć z tymi wszystkimi swoimi znakomitymi sztukami i rolami po Lwowie, Stanisławowie, Kołomyi, Kaliszach, Poznaniu i okolicach, to myślę sobie, że obejrzało go prawdopodobnie dziesięć procent tej publiczności, która ogląda na przykład Teatr Telewizji. Teraz za jednym zamachem jest to gdzieś w granicach miliona, półtora, dwóch milionów widzów. Tak, że tu jest niebywały postęp jeżeli chodzi o zasięg widowni teatralnej. Ale teraz upatruję ogromną przyjemność właśnie w tym, że gram dla określonej publiczności w Lublinie, w Opolu czy w Warszawie. W Warszawie będę miał dodatkową przyjemność wystąpić w tej sztuce, od której zaczęła się tam moja – pragnę uniknąć słowa kariera – wędrówka teatralna.

* Poszerzając skalę, można powiedzieć, że wędrowanie, to także pewne signum temporis, bo aktor dziś musi szukać pracy, żeby się w pełni zrealizowć. Stąd te słynne dyskusje. W ostatnim Dialogu znowu powraca pytanie, czy wybitni aktorzy powinni grać w reklamach czy w telenowelach. Nowe czasy odbijają się na tym zawodzie…

­- Proszę pana, ostatnio byłem na bardzo wzruszającym spotkaniu Ireny Jezierskiej. To jest znana publiczności odwiedzającej opery artystka, która zagrała wiele wspaniałych ról. Obchodziła czterdziestolecie swojej pracy, zaprosiła kwiat wokalistyki polskiej do Studia Lutosławskiego w Polskim Radio. Ja tam reprezentowałem Związek Artystów Scen Polskich. I w pewnym momencie przeniosłem się w jakiś inny świat, tak dalece nierealny, że pomyślałem sobie: czy to prawda? Zaczęłem się zastanawiać, kogo zainteresuje transmisja z takiego wydarzenia, czy ta wysoka kultura będzie miała swoich odbiorców. Ja byłem tak dalece usatysfakcjonowany, że zapomniałem o swoich powinnościach, słuchałem wspaniałego głosu Węgrzyna, Wróblewskiego, wielu innych i pomyślałem sobie, że relacje z tego powinny być natychmiast zamieszczone na czołowych stronach Super Expresu, bo to bardzo znamienne wydarzenie. Ale, proszę pana, teraz w Super Expresie informuje się o tym, jak ktoś, że tak powiem, korzysta z wanny pełnej piany i dokonuje bardzo intymnych zabiegów męsko-damskich. Czyli szalenie się te sprawy przewartościowały. Widocznie to zaczyna być tak dalece fascynujące, że się ogląda ludzi z ulicy. Wprawdzie oni są tam dobierani, ale nie domyślam się, że oni mają coś ciekawego do powiedzenia tej publiczności, która ich podgląda.

* Big Brother i inne tego typu programy?

– Nie chcę tego komentować, tylko zastanawiam się, dlaczego to wszystko tak szybko zostało zmienione na gorsze. I właściwie to potwierdza moją wielokrotną wypowiedż – pewno i panu się z tego zwierzałem – że właściwie, proszę Państwa, wszyscy to aktorzy! Wszyscy jesteśmy aktorami. Politycy – jak oni grają! Ich wypowiedzi w Jedynce, w Sejmie… To po prostu jest kwiat aktorstwa! W Big Brotherze są aktorzy. To jest racja: wszyscy jesteśmy aktorami, tylko z wyjątkiem paru dobrych komediantów. Ja już teraz przechodzę na pozycje, które swego czasu ładnie podkreślił mój profesor Aleksander Zelwerowicz w Zwierzeniach starego komedianta. Tadeusz Łomnicki to potwierdził. Tak, że raczej będę się zawężał do tego grona tych komediantów. U niektórych będzie to znaczyło pejoratywnie, a u niektórych, z czym się bardzo często spotykam, chyba będę oczekiwał jakiegoś ukłonu, jakiegoś podziękowania. Wiele osób z mojego pokolenia i z młodszego daje mi odczuć, że nie zmarnowałem mojej predyspozycji – chciałem powiedzieć aktorskiej, ale trzeba być konsekwentnym – predyspozycji komedianta.

* Powrócę jeszcze do kwestii grania przez aktorów w reklamach i telenowelach. Wspomniał pan, że w Studiu Lutosławskiego reprezentował Pan ZASP. Czy taka organizacja, takie ciało podejmuje tę tematykę, czy wy się także tym kłopoczecie?

– Tak, niewątpliwie, pilnie to obserwujemy. Mamy szczególny miesiąc. Poza tym, że zbliża się nasze święto, święto teatru 27 marca, to 28 i 29 marca będzie 47 zjazd Związku Artystów Scen Polskich. Jesteśmy w okresie, kiedy część bardzo utalentowanych aktorów średniego pokolenia zapowiada, że chciałaby założyć nowe stowarzyszenie, Stowarzyszenie Aktorów Filmowych i Telewizyjnych. To wszystko nas niepokoi, dlatego, że mamy doświadczenia wielu stowarzyszeń, które się podzieliły i w ten sposób osłabiły swoją pozycję, chociażby dziennikarze, plastycy…

* Litraci…

– I oni też. A teraz to w pewien sposób grozi nam. Ale może będzie jakaś możliwość wspólnego porozumienia, bo to stowarzyszenie ma znakomitych wykonawców. Jest jedno niebezpieczeństwo, że podobno do tego stowarzyszenia będą mogli również należeć amatorzy, a to już rzeczywistów członków ZASP nie interesuje, bo jednak czy lekarze, czy adwokaci, czy dziennikarze mają swój określony status. Również w naszej rzeczywistości mamy status aktora, ale okazuje się, że aktorem może być każdy, który przejdzie przed kamerą. Proszę bardzo, niech oni wykonują ten zawód, przecież cały włoski neorelizm w filmie oparty był na naturszczykach, ale oni mogą zgrać raz, bo samego siebie można zagrać raz. Natomiast zawodowi aktorzy muszą dać setki różnych portretów i to należy doceniać. Nie chcielibyśmy, żeby doszło do zubożania tego zawodu. Wolałbym i na zjeździe i na spotkanich ZASP duskutować o estetyce. Ona jest zmieniona, ona poprzez działania telewizyjne i filmowe ulega pewnej metamorfozie. Ale teraz bardzo często rozmawia się o repartycjach, to znaczy, kto ile dostanie za powtórzenie, bo ZASP ściąga 18 procent, nowy związek mówi, że będzie ściągał 10 procent. To tak jakby nie było innych tematów. Wiem, że to jest pewien nasz dorobek i tu trzeba podkrslić rolę obecnego prezesa Kazimierza Kaczora, który rzeczywiście ukochał sobie te repartycje, ale bez przesady.

* Zmierzając ku końcowi, pytanie podwójne. Gdyby się Panu zdarzyło na zjeździe otrzymać jakąś dużą, może główną rolę w ZASP, to po pierwsze, czy by Pan temu podołał przy rozlicznych swych obowiązkach, a po drugie, w jakim kierunku szedłby wówczas związek, czy w stronę spraw, które ukochał pan Kazimierz Kaczor, czy jednak optował ku kwestiom estetycznym?

– Będę starał się za wszelką cenę inspirować, aby zaistniał Rada Artystyczna przy nowym Zarządzie Głównym. Natomiast jeżeli chodzi o podjęcie się jakiejś wysoce odpowiedzialnej funkcji, to przyznam się panu, że pociąga mnie to niesłychanie, bo wydaje mi się, że miałbym jeżeli nie bardzo dużo, to wiele do powiedzenia. Wie pan, tutaj przeszkadza tylko jedna prozaiczna sytuacja, a mianowicie, że na przykład gabinet prezesa i sala konfrencyjna mieszczą się na drugim piętrze. Musiałbym postawić warunek, żeby to przeszło na parter, a tam w naszym budynku przy Al. Ujazdowskich jest knajpa. Nigdy do tego nie dojdzie, bo użytkownik płaci nam za to pieniądze. Tak, że w tym wypadku mam spokój, ale sadzę, że raz na jakiś czas będzie mi dane odwiedzać to stowarzyszenie, w którym jestem od 1954 roku.

* Proponuję raczej postulować, żeby zainstalowano tam windę.

– Podobno pani dyrektor obiecuje, że będzie winda, ale z tymi windami to bywa tak, że zamysł pewnie się zrealizuje w dziesięcioleciu, w którym ja raczej już będę obcował z moimi profesorami. Bo trzeba zdawać sobie sprawę, że zakres życia człowieka jest ograniczony. I w tym wypadku będę usatysfakcjonowany, jeżeli znajdę się wśród doświadczonych kolegów, którzy będą chcieli rozmawiać o sztuce teatru. Tego bym sobie i przyszłej Radzie Artystycznej gorąco życzył z okazji zarówno Dnia Teatru jak i zbliżającego się zjazdu ZASP.

* I ja tego szczerze życzę. Dziękuję za rozmowę.

Andrzej Molik

Ignacy Gogolewski

Wrodzony 17.O6.1931 r. w Ciechanowie. Absolwent PWST w Warszawie – 1953. Debiut sceniczny: Teatr Polski – Mizantrop Moliera – 1954. Sławę zdobył rok później rolą Gustawa-KonradaDziadach w reżyserii Aleksandra Bardiniego. Ponad 100 ról teatralnych. Ok. 50 kreacji w Teatrze Telewizji. Wyreżyserował dwa filmy fabularne: Romans Teresy Hennert i Dom św. Kazimierza. Dyrekcje w Teatrze Śląskim w Katowicach (71-74), Teatrze Osterwy w Lublinie (80-84) i warszawskich Rozmaitościach (85-90). Obecnie aktor Teatru Narodowego.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: