Kurier Przyśpieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Z szybkością większą niż – jakby nazwa rubryki sugerowała – zaledwie przyśpieszona, a co najmniej z ochotą ogromną powodowaną tęsknotą do Państwa, naszych (?) wiernych (?) Czytelników, wracamy oto na swoje tradycyjne tory niecnie opuszczone przez minione dwa tygodnie z racji wyprawy zapirenejskiej. Bawiliśmy tam, gdzie Castilla y Leon, Ribera del Duarte i jej bodegi, Teatro Calderon de la Barca i jego festiwalowa publiczność, dom Cervantesa i pałac, w którym się urodził Filip II, słowem – w Valladolid. Wracamy oczywiście z hiszpańskimi refleksjami, którymi tradycyjnie pragniemy się podzielić. A że eskapady takie odbywamy każdej jesieni od dobrych kilku lat i już niejednokrotnie w tym miejscu udowadnialiśmy, iż wspomniane miasto nad rzeką Pisuergą oraz miasto nasze nad modrym nurtem Bystrzycy mają ze sobą bardzo wiele wspólnego, tym razem prosimy jedynie, żeby nam na słowo uwierzono, że tak jest rzeczywiście.

* Podobieństw jest tak wiele, że już chyba dwa czy trzy lata temu proponowaliśmy władzom naszego miasta, iżby zainteresowały się Valladolid, stolicą rolniczo pasterskiej prowincji, jako wspaniałym kandydatem na miasto partnerskie Lublina. Z tego co wiemy, w Hiszpanii nie mamy jeszcze tego typu partnera, chociaż zdobyliśmy już takiego w sąsiedniej Portugalii. Martwi nas poza tym, że potrafimy w naszym grodzie uprawiać w tym względzie przedziwną politykę. My na przykład nigdy nie pojmiemy, jak można utrzymać partnerską równowagę w kontaktach Lublina z co najmniej dziesięciokrotnie mniejszym niemieckim Delmenhorst. A tu, parytet byłby utrzymany, 400-tysięcznik rozmawiałby z 400-tysięcznikiem, miasto fabryk samochochodów z producentem aut (fakt, że innych), dwukrotna stolica swego kraju z metropolią o podobnej przeszłości historycznej… Prawdziwe partnerstwo polega poza wszystkim na dzieleniu się własnymi doświadczeniami a naszym ogromnym marzeniem jest to, żeby Hiszpanie udzielili lubelskim rajcom i urzędnikom kilku lekcji gospodarności, zapobiegliwości i myślenia perspektywicznego. Ponieważ – póki co – tego nie uczynią, przyjmujemy na siebie rolę przekaźnika kilku informacji o tym, jak to się robi w Valladolid.

* Centrm stolicy prowincjii Kastylia i Leon nie jest może w całości tak wiekowe jak nasze Stare Miasto, chociaż poprzetykane zabytkami i z XIV i z XVIII stulecia, ale jest niewątpliwie większe niźli nasza enklawa za Bramą Krakowską. Pierwsze, co zadziwia podczas spaceru po tej części Valladolid jest to, że panuje tu normalny ruch samochodowy. Po ulicach wąskich jak nasza Grodzka (ani słowa przesady) gnają samochody a chodnikami wędruje tłum przechodniów. Jak oni to robią? – zastanawiamy się. Dowcip polega na utworzeniu systemu ulic jednokierunkowych splecionych w tak misterny sposób, że przemiaszczenie się z jednego punktu śródmieścia do drugiego jest istnym rozwiązywaniem szarady. Trudno tu zazdrościć kierowcom, osobliwie przyjezdnym, ale gdy się to wszystko rozgryzie, staje się klarownie jasne, tym bardziej, że na każdym większym skrzyżowaniu drogowskazy wskazuję nie tylko kierunki pozamiejskie, ale i określone punkty miasta – place, kościoły, zabytki, nawet instytucje. Z ruchu wyłączony jest w zasadzie tylko centralny Plaza Mayor, ale i tu wyznaczono chowanymi w razie potrzeby pod chodnik pachołkami wjazd i wyjazd z podziemnego parkingu oraz „uliczkę” dla autobusów miejskich (dwie czy trzy linie, więc nie zakłócają za często spokoju), która dostępna jest też dla taxi. Nie ma natomiast mowy, żeby na tą tymczasową dróżkę wjechał jakikolwiek inny pojazd. Przez dziesięc dni pobytu nigdy takiego w tym miejscu nie zobaczyliśmy, bo zakaz jest egzekwowany z całą bezwzględnością a zaopatrzenie dociera jedynie bladym świtem, gdy zdrowy Hiszpan śpi po nocnych hulkach (oj, bawić się nocą to oni potrafią!). I tylko tyle! Nikt jakoś nie narzeka na korki i zatkanie centrum, bo każdy, kto się tam pcha samochodem, wie co go czeka a systemy parkometrów z drogimi jak piorun biletami odstraszają od nadużywania aut.

* Wspomniany Plaza Mayor jest jednym z czterech placów w środmieściu, które w ciągu sześciu lat naszych pobytów w Valladolid zmieniły zupełnie oblicze. Na nie tak odległym Plaza de Espana wspaniała fontanna poruszajaca wodą model kuli ziemskiej jest ozdobą wiaty, pod ktorą odbywa się przebarwny targ owocowo – warzywny. Z boków tę elegancką wiatę flankuję dwie inne nowczesne rzeźby – fontanny i chociaż obok biegnie ruchliwa i tu akurat szeroka ulica, przebywanie w tym miejscu jest rozkoszą. Oba place całkowicie modernizowano (podziemne parkingi!) po najwyżej dwa lata – wszystko za naszej pamięci.

* Na pryncypalnym placu z Casa Consistorial czyli Ratuszem, kolejna partia starych budynków została prawie całkowicie wyburzona by powstała ich dokładna rekonstrukcja. Na rusztowaniach wiszą lekko przezroczyste tkaniny, na ktorych wymalowano frontony tych kamienic. Wchodząc na Plaza Mayor, w pierwszej chwili nie widzi się uszczerbku w strukturze, bo trudno zauważyć, że w przeciwległej pierzei mami nas odmalowana fałszywka. W pobliżu naszej ulubionej knajpki Colombo wyburzono cały kwartał budynków, chociaż, jedynie od tyłu kamienic; ich frontowe ściany zachowano. Jesteśmy pewni, że za dwa lata znajdziemy tam całkiem świeże „zabytki”.

* Skąd ta pewność? Festiwal, na ktory jeździmy do Valladolid znowu odbył się w imponującym gmachu Teatro Calderon. Zapewne Adam Natanek, ktory przed laty był szefem artystycznym valladolidzkiej orkiestry symfonicznej występującej właśnie w tym teatrze, ucieszy się na wiadomość, że po zaledwie czterech latach całkowitej rekonstrukcji (i tu wyburzono wszystko oprócz zewnętrznych ścian), te cacko na 700 miejc z widownią otoczoną pięcioma piętrami balkonów, odnowiono w sposób cudowny. Plusze się czerwienią, złoto kapie, żyrandole szklą się diamentowo a orkiestron na czas filmowej imprezy przykryły cztery rzędy parteru wzbogaconego w ten sposób o dodatkowe miejsca, rzecz jasna w każdej chwili dajace się zdemontować. Dla jasnosci dodajmy, że melomani, miłośnicy Melpomeny i X Muzy nie odczuli zbytnio remontu Teatro Calderon de la Barca, bo przez te lata korzystali z sali Teatro Lope de Vega. Na 550 miejsc! Więc chociażby z powodu tego renowacyjnego cudu teatralnego, lubelskie władze samorządowe winny jechać do Valladolid po naukę i wreszcie znaleźć sposób na dokończenie siedziby dla naszego biednego, tułającego się od 50 lat Teatru Muzycznego.

* Mogą też jak zwykle udać się tam szefowie Biura Promocji Miasta i dowiedzieć się, jak się wydaje albumy o swym grodzie. Chociaż, po nowy piękny przewodnik (270 stron, setki map i fotografi) po hiszpańskim mieście i okolicach wydany przez Diputacion de Valladolid -Patronato Provincial de Turismo, nie muszą się fatygować. Mamy go w dyspozycji i możemy udostępnić. Tradycyjnie!

* Napisów na murach w partnerskim mieście in spe, nie znaleźliśmy.

Polecamy się

Starszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: