Kurier Przyspieszony

(odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy)

* Mam dziś małe prywatne święto. Pisząc kolejne Przyspieszone na domowym komputerze, sygnujemy teksty numerkami i okazało się, że dojeżdża oto do Państwa skład nr ku250. Nie oznacza to jednak, że obchodzimy jakiś piękny jubileusz. Nie oznacza nawet, że 250 tygodni temu z małym dodatkiem (trzeba doliczyć nasze nieobecności urlopowe i takie nieszczęsne przypadki jak Boże Ciało, gdy gazeta się nie ukazuje, więc i KP także) popełniliśmy ten coczwartkowy misz-maszowy felieton po raz pierwszy, bo data poczęcia kryje się gdzieś w pomrokach historii i my jaj kompletnie nie pamiętamy (trzeba by to – kurcze – kiedyś sprawdzić w redakcyjnym archiwum). Numer ku250 oznacza jedynie, że około pięciu lat temu dokonaliśmy zakupu rzeczonego komputera i dla Przyspieszonego rozpoczęła się epoka trakcji eletry(oni)cznej.

* Jednakowoż dla nas jest to święto o pewnym znaczenie, bowiem możemy szybko zajrzeć do pamięci zmyślnego urządzenia i sprawdzić, o czym to bzdurzyliśmy przed pięciu laty (szkoda tylko – mądry Polak po szkodzie – że nie pisaliśmy dat wypuszczania poszczególnych składów). W komputerowych bebechach nie odnaleźliśmy wprawdzie Przyspieszonego nr 1, ale jest numerek 2. Nie zaskoczył nas. Z obrzydzeniem stwierdziliśmy, że większa jego część poświęcona była… Naszym Drogim Drogowcom. Dlaczego? Otóż zima 1997/1998, a o niej jak wyliczyliśmy rzecz traktowała, był równie mroźna i śnieżna jak obecna i rzecz jasna (czegóż innego można by się spodziewać?) Naszych Drogich Drogowców kompletnie zaskoczyła, a nawet położyła na łopatki, bo nastąpiła po kilku kolejnych łagodnych, gdy nie musieli z zimowymi przeciwnościami się zmagać. Pieśń nasza o Naszych D.D. jest więc stara, a może – czy wręcz na pewno – i jeszcze starsza.

* Skonstatowawszy powyższe, postanowiliśmy, że przy dzisiejszej prywatnie świątecznej okazji nie będziemy już ani przez moment zajmować się naszym konikiem i wejdziemy na poletko, na którym – owszem – czujemy się jak ryba w wodzie, ale które akurat w tym miejscu bardzo rzadko uprawiamy. Mowa o kulturze nie zawsze się potrafiącej przebić na łamy gazety matki, co wzbudza w nas pewną żałość. W grudniu byliśmy na przykład na całym ciągu rewelacyjnych koncertów i nie pozostawiło to żadnego drukowanego śladu, bowiem napór innej materii był wielki i dobrowolnie odpuszczaliśmy sobie pisanie. A chyba szkoda. Dlatego powrócimy do kilku.

* Zdarzyła się taka końcówka tygodnia pomiędzy 6 a 9 grudnia, że codziennie mieliśmy jakieś wielkie przeżycie muzyczne, a niekiedy podwójne. W czwartek na Świdnik Jazz Festivalu rewelacyjnie wystąpił amerykański wokalista i gitarzysta Hiram Bullock i od tej pory uważamy, że zanalazł się wreszcie ktoś, kto potrafi zagrać „Hey Joe” równie genialnie jak Jimmy Hendrix. Nas ta gra wyciągnęła aż na estradę, wprost do solisty, a prosimy uwierzyć, że do młodzieniaszków gotowych na takie zrywy nie należymy. W piątek z największa przyjemnością słuchaliśmy w filharmonii Dominiki Falger, koncertmistrza Wiener Fiharmoniker (bodaj druga kobieta w tej roli w zacnej wiedeńskiej placówce) i mogliśmy z całym przekonaniem stwierdzić, że znakomita skrzypaczka swego wielkiego talentu na drobne nie rozmieniła. Później tego wieczoru przemieściliśmy się na Mikołajki Folkowe, by przeżyć największe wydarzenie tegorocznej edycji tego festiwalu, koncert Bułgara Theodosii Spassova, wirtuoza gry na kavalu. Było to przeżycie porażające, wtłaczające w fotel, a solówka towarzyszącego mu perkusisty grającego na jednym (!) bębenku, blachach i przeszkadzajkach mogłaby być żywcem przeniesiona na Jazz Jamboree, a i tam publiczności szczęki by z wrażenia poopadały. W niedzielę, znowu w filharmonii, wysłuchałem Adama Makowicza i – cóż tu gadać – to nam szczęka opadła, bo to prawdziwy mistrz fortepianowej improwizacji a dopełnienie Kwartetem Wilanów tylko piękna koncertowi przydało. Wreszcie tegoż niedzielnego wieczoru znawu skaczyliśmy na Mikołajki do Chatki Żaka, bo grał tam zespół Voo Voo i udowadniał wszystkim skutecznie, że wciąż jest w samym czubie muzycznej ekstraklasy. I niech nam ktoś teraz powie, że w Lublinie się nic nie dzieje (dodajmy, że w sobotę tylko inne obowiązki nie pozwoliły nam uczestniczyć w głównym koncercie Mikołajków Folkowych), to my go wezwiemy na ubity grunt. Proponowana broń pojedynkowa: szabelki.

* A w Przyspieszonym nr.2 cytowaliśmy napis z muru sklepu na rogu Niepodległości i Koryznowej, pod którym okoliczni menele pociągają wino marki wino. Treść: PRZESTAŃCIE PIĆ! ZORRO. Nie poskutkowało. Piją nadal a napis chyba (krzaki dziś zasłaniają) widnieje do dziś.

Polecam się

Starszy Wajchowy

Kategorie: /

Tagi:

Rok: