Kurier Przyspieszony

Śmiesznostkowy aneks

Andrzej Molik

Doszliśmy do wniosku, że pełnia kanikuły i upał za oknem rozgotowujący mózg upoważniają do kontynuowania podjętego trzy tygodnie temu tematu śmiesznostek powszednich. Relaksujący on. Mózgowych zwojów nie nadużywający. Akuratny na lato, a bywa, że pouczający.

Idziemy sobie na Stare Miasto i zasiadamy pod parasolami knajpki o typowo wyżynno lubelskiej nazwie Pueblo Desperados. Wypijamy pewien napój chłodzący wieńczący kufel wianuszkiem piany i otrzymujemy rachunek. Jego maestria zrzuca nas z krzesła. Cały jest usiany kwadracikami i kółeczkami umiejscowionymi obok nazw zamawianych dań i napitków. To w nich stawiany jest krzyżyk, co to też zamawialiśmy. Takie ułatwienie w ciężkiej pracy kelnera. Tyle, że treść też zadziwia.

Już przy pierwszym kwadraciku w rozdziale Zupy brakuje nazwy i tylko wykropkowano na nią miejsce. Niespodzianka? Jeszcze większa obok. Do zup zaliczona została tortilla, czyli hiszpański jajejczny placek z ziemniakami. Inna zupa nosi po prostu nazwę Ziemniak. Wśród kaw jest taka: cap. Miejsca wiele, cała cappuccino (chyba o nią chodzi?) by się zmieściła. Rozrzutność natomiast panuje w rozdziale Soki. Każdy od pomarań. do winogron. poprzedzony jest literką s. A może chodzi o soki „s pomarańczy” i „s winogron”? – dumamy. Rozdzialik z kwadracikami obok których stoją napisy: Żywiec, Tyskie, Warka Str. itd. nie ma w ogóle nazwy. Dlatego i my nie ujawniliśmy powyżej, co to za napój z pianką wypiliśmy w Pueblo kompletnie zdesperowani.

Uciekamy chyłkiem, żeby dzielna załoga nie widziała w jakie konwulsje śmiechu nas wprowadzono. Przypadek kieruje nas na Nadbystrzycką. Na sklepiku wywieszka: „Wysprzedaż obuwia męskiego”. Niby forma pierwszego wyrazu dopuszczalna, ale wciąż w takich przypadkach mamy wrażenie, że się „sprzedaż” przez „wy” do nas wypięła.

To już wolimy szyld na sklepie w Parczewie. Wprawdzie zestaw określeń tego co oferuje jest wielce imponujący, bo się okazuje, że to sklep metalowo – ogrodniczo – rolniczy (a więc ktoś zakłada, że sprzęt rolniczy nie będzie broń Boże metalowy), ale nazwa urocza: Jasny Gwint. Swoją drogą, chyba widzialiśmy kiedyś taką i w Lublinie. Tu naśladownictwo wskazane.

Nie wiedzieć czemu, przypomniała się nam lapsusowa wpadka z własnego redakcyjnego poletka. Kiedyś kolega w najlepszej wierze napisał (i zostało to wydrukowane w gazecie!), że „wszyscy mieszkańcy Lublina zostali podłączeni do kanalizacji”. I to jest też śmiesznostka powszednia. Przynajmniej dla nas, szperacza poszukującego takich kwiatków.

Zakończymy tradycyjne kwiatkiem, pardon, napisem z muru (nie chwaląc). Na dzisiejszą wokołoabsurdalną okoliczność wybraliśmy taki: „Każdy kij ma dwa końce, ale proca ma trzy”. Zaiste!

Kategorie: /

Tagi:

Rok: