Kurier Przyspieszony

Sceny rodzajowe z Pojezierza

Andrzej Molik

Pojezierz Łęczyńsko – Włodawskie postrzegamy jako podręczny raj letniego wypoczynku. Raj to niezbyt rajski, ot, taki na miarę potrzeb tych, którzy albo nie mogą, albo nie chcą wyjeżdżać w wakacje na Karaiby, Riwierę czy Bali, ale uroków mu nie brakuje. Jednak ci, którym przychodzi prowadzić tam jakąś działalność, powiedzmy gastronomiczną, są jak najdalsi od rajskich asocjacji.

Po krótkim czasie zaczynają postrzegać rzeczy diabolicznie, bo raczej z piekłem im się kojarzą. Te piekielne okoliczności bywają bardzo zabawne, ale to humor czarny. Budzą śmiech doprawiony nutą grozy, że to wciąż ten sam kraj, w którym od 13 lat obowiązuje gospodarka rynkowa i kwitnie kapitalizm. Oto garść scen rodzajowych z Pojezierza – tego bliższego, za Łęczną – zebranych przez znajomych, którzy zdobyli się na próbę żywienia wczasowiczów pewnego ośrodka nad Piasecznem.

W kuchni zabrakło mleka potrzebnego do robienia cieszących się wielkim wzięciem naleśników. Umyślny wysłannik pyta o nie w wiejskim sklepiku. – Jest – odpowiada sprzedawczyni. – Wezmę 20 woreczków – melduje klient. – A nie weźmie pan, tyle nie sprzedam – zbija go z pantałyku kobieta. – Dlaczego? Przecież płacę gotówką! – Bo dla innych nie starczy – pada rezolutna odpowiedź. Letni wspógospodarz ośrodkowej stołówki i baru przedzierzgnięty chwilowo w zaopatrzeniowca jak niepyszny wychodzi zmuszony zadowolić się 10 litrami mleka i udaje się do innego spożywczaka po coś do naleśników. – Ile ma pani sera? – zadaje podchwytliwe pytanie. – A będzie z 10 kilo – odpowiada handlowiec w spódnicy. – Kupuję wszystki – zaciera ręce nasz naiwniak zapomniawszy o wcześniejszej lekcji pokory. Ta i tu się przyda. Słyszy, że tyle nie dostanie. Dowieduje, że z identycznych powodów dbałości o innych kupujących. I obywa połową sklepowego sera.

Sprawa się nieco wyjaśnia przy wizycie w gminnym Ludwinie. W tamtejszym domu handlowym (GS?) klientka pyta, ile kosztują klapki. Kiedy otrzymuje odpowiedź, że 19 zł, wyrzuca z siebie: – Ale ja jestm miejscowa! – A to 16 – poprawia się ekspedientka. Tak, na Pojezierzu panuje podział na miejscowych i przyjezdnych i lokalny handel dba o swoich, żeby im ta stonka wszystkiego nie wykupiła, a jak już, to drożej. Ale to nie wyjaśnia wszystkiego. Pani w monopolowym tłumaczy się, że nie ma pół litra, bo syn stanął za ladą i sprzedał – w domyśle: durny – wszystką wódkę. Mężczyzna sprzedający po 40 jajek dziennie, nie chce dwa razy w tygodniu zhandlować opakowania z 360 jajami.

– Jemu by się nudziło gdyby wszystkie sprzedał od razu – mówią znajomi i głośno zastanawiają się, z czego ci podlubelscy biznesmeni żyją tak postępując w środku złotodajnego sezonu turystycznego. Bo tak działają niemal wszyscy. Facet, u którego chcieli kupić 100 kg ziemniaków rzucił im: – A co to ja jestem hurtownikiem? Po takim dictum sprowadzają kartofle z Elizówki. Komuś opłaca się przywozić je nad Piaseczno.

A prostolinijnym handlowcom z Pojezierza dedykujemy – acz go nie chwalimy – złowieszczy napis z muru. Idzie tak: „Dopadnie was ta Ameryka”.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: