Łaźnia kulturotwórcza?

W Kazimierzu sprawa zabytku zintegrowała mieszkańców i przyczyniła się do utworzenia lokalnego samorządu

W lutym gazety doniosły, że nie odbył się zapowiadany przez Urząd Miasta w Kazimierzu przetarg, którego przedmiotem miał być zabytkowy obiekt dawnej łaźni miejskiej przy ul. Senatorskiej. Łaźnią mieszczącą do niedawna restaurację i mały hotel, nie zainteresował sie też żaden inwestor w drugim przetargu. Nie doszło do niego i – jak mówi się w Kazimierzu – dzięki Bogu!

Natomiast stało się coś niezwykłego. Łaźnia, obiekt społeczny, stworzony przez społeczeństwo, wzniesiony w latach 1921-1922 według projektu Jana Koszczyc – Witkiewicza, stała się symbolem integracji kazimierskiej społeczności, której przodkowie darowali ziemię pod budynek. Mieszkańcy miasta zaprotestowali przeciw temu, że władze nie konsultowały z nimi – co jest niepisanym prawem – kwestii sprzedaży obiektu, który według ustaleń z lat dwudziestych miał służyć społeczeństwu miasteczka nad Wisłą. Sprowokowani powagą sprawy i zjednoczeni w proteście, postanowili reaktywować samorząd mieszkańców. Ukonstytuował się już on, teraz chodzi o to, żeby powstrzymać władze od sprzedaży i o to, żeby dały one czas społecznikom na wypracowanie koncepcji zagospodarownia budynku, który przede wszystkim musi przejść kapitalny remont.

Jednym z aktywnych działaczy jest Maciej Włodarczyk, mieszkający wprawdzie w Mięćmierzu (a więc w gminie), ale uczuciowo mocno związany z Kazimierzem. Mówi on, że Łaźnia powinna pełnić różne funkcje, najlepiej kulturotwórcze i informacyjne. Okazją do znalezienia wspólnej koncepcji będzie zaplanowane na 24 kwietnia zgromadzenie mieszkańców, zresztą patronowne przez miejscowy urząd. Ważny będzie każdy głos, każdy pomysł na wypracowanie – co podkreśla – wspólnej koncepcji. Jest na przykład pomysł stworzenia stowarzyszenia lub fundacji, ciała, z którego głosem władze będą musiały się liczyć. – Ja reprezentuję pewną koncepcję – dodaje – a są inne i trzeba pozwolić przedstawić je wszystkie a nie dyskredytować ich z góry.

– Jest pewną niesprawidliwością – mówi Maciej Włodarczyk – że wyłącznie nas obarcza się sprawą szukania pieniędzy, bo powinno to robić także miasto. Musi powstać prawne ciało, które będzie mogło zdobywać finanse. A miasto zawiesiło poszukiwanie inwestora pod warunkiem, że pozyskamy środki na remont i przedstawimy jego koncepcję, tak żeby ta kwestia nie była już dla nikogo kulą u nogi.

Panu Maciejowi marzy się w Łaźni ośrodek, który byłby bazą dla bardziej rozwinietego życia kulturalnego (dom kultury kieruje swą ofertę głównie do młodzieży) i centrum informacyjnym pobudzajacym życie turystyczne, przedłużającym dla dobra mieszkańców sezon ponad obecne 2-3 miesiace szczytu zainteresowania Kazimierzem. To miasto ma bogatą już infrastrukturę, a nie myśli się, jak przyciągnąć turystów w tak zwanym spokojnym czasie, gdy można przyjechać, odprężyć się, podumać i naprawdę odpocząć w cichym a pięknym miasteczku. Opowiada, jak Francuzi potrafili rozwiązać kwestię martwych poza zimowym szczytem stacji narciarskich. Stworzyli takie modele działania, że stacje zapełniły się i w pozostałych miesiącach. – U nas – zauważa – wciąż jeszcze obowiązuje dawny model roszczeniowy, że państwo powinno wszystko dawać. A tymczasem trzeba zacząć od najmniejszych spraw – skopania swojego ogródka, posprzątania za swym domem, upiększenie terenu… To wyzwoli myślenie społecznikowskie, chęć wspólnego działania na rzecz swego terenu. Mogłby powstać rodzaj Fundacji Wzajemnej Pomocy, żeby wszyscy składali się na działalność centrum. Tu można by się dogadywać, że wszyscy hotelarze i restauratorzy rozpoczynają sezon niskich cen a centrum rozsyła pięćset, tysiąc czy dwa tysiace informacji pod zebrane wcześniej adresy. – Niechby przyjechało sto osób a już będzie jakiś sukces – stwierdza.

Maciej Włodarczyk mówi z uznaniem o działalności społecznego komitetu w Skowieszynku, który powołał tam szkołę i już dba, żeby zezwolono jej pracować dłużej niż rok, na który wstępnie wydano zgodę. Myślą tam o zorganizowaniu w lecie schroniska, które przyniesie środki na dalszą działalnośc szkoły. Mówi, że należy połączyć działalność kulturotwórczego ośrodka w kazimierskiej Łaźni z okolicą, z Janowcem, Nałęczowem, z takimi miejscowościami jak Skowieszynek, Zbędowice, Dąbrówka, Okale, Bochotnica. Ważne by było, żeby tamtejsze społeczności miały pewność, że imprezy artstyczne organizowne w Kazimierzu trafią też do nich, że centrum będzie kulturalnie promieniować na okolice. Do idei pana Macieja zapalił się też Mirosław Olszówka, menadżer zespołu Voo Voo, szef Teatru Scena Ruchu, na codzień gospodarujący po drugiej stronie Wisły w Janowcu. Obiecuje, że czynnie włączy się w pozyskiwanie sponsorów i w organizację imprez.

– Ale w tej chwili najważniejsze jest to, że po nierozważnych decyzjach Łaźnia może nam przepaść – mówi Maciej Włodarczyk. – W Polsce nie ma wciąż podatku lokalnego, ale gdy wejdziemy do Unii Europejskie, on się pojawi. Będzie i w Kazimierzu, który do tej pory nie ma pieniędzy na ratowanie swych obiektów. Tylko, gdy pieniądze już będą, może ich nie starczyć na odkupienie Łaźni, w którą ktoś po przetargu włoży swoje środki. Dlatego te zakusy trzeba powstrzymać. Łaźnia, obiekt stworzony przez społeczeństwo, to potencjał, którego nie można ze społecznych rąk wypuścić. I z tego też powodu tak ważne jest zgromadzenie mieszkańców 24 kwietnia, spotkanie, na którym można pogodzić wszelkie zgłaszane koncepcje. Dla dobra Kazimierza.

Andrzej Molik

Fot. Mirosław Olszówka

Kategorie:

Tagi: /

Rok: