Loża w noclegowni

Loża redivivus! Odrodzony najstarszy w Lublinie i jeden z najstarszych i najbardziej zasłużonych kabaretów w Polsce, a dokładnie Bractwo Satyryczne Loża 44 – rok powstanie 1972! – powraca na scenę i to w wielkiej formie z pełnospektaklowym programem. Wprawdzie po zaprzestaniu działalności w 1992 zespół, który rozsławił na cały kraj niezapomniany hit krakowskiego ośrodka telewizyjnego „Spotkania z balladą” przebudził się na krótko z letargu w latach 2000/2001 i objawił ponownie publicznie pod koniec roku 2007, ale… Prezentowany w Hadesie spektakl szkoleniowy „Kolędnik polski”, wznowiony w zmniejszonej obsadzie w styczniu br. już w nowej siedzibie lożowców w Domu Kultury LSM to program – dosłownie – okolicznościowy, przypisany do okresu bożonarodzeniowego, bo trudno sobie wyobrazić, że będzie się śpiewać kolędy, nawet z bardzo współczesnymi tekstami, w czasie postu czy w maju. Baranica na głowie, gwiazda czy turoń w dłoni, budziłby tylko śmiech politowania. To była w istocie wprawka do czegoś, co da się już nazwać prawdziwym odrodzeniem Loży, tym bardziej, że w grudniu oglądało „Kolędnika” prawie wyłącznie grono skrzykniętych przyjaciół a w tym roku pokazany został on zaledwie raz.

22 maja 2009 przy Konrada Wallenroda objawiło się najnowsze dzieło Loży 44, które jak zwykle, jak to jest od 37 lat(!), wyszło spod pióra niestrudzonego i zachowującego wciąż świetną formę Irosława Szymańskiego pt. „W noclegowni”. Nieustanni wędrowcy, którzy z niejednego pieca chleb jedli, przemierzający ongiś bezdroża Peerelu Grzegorz Michalec i Maciej Wijatkowski (forma równie wysoka jak szefa) oraz Marek Grabowski, aktor z przeszłością na scenach wszystkich lubelskich teatrów repertuarowych, który wcale udanie zastąpił w roli prymitywa Jerzego Rogalskiego (niestety, zrezygnował z występów), popadli nagle w inercję (pozorną!) i osiedli w zagraconym przytułku. Zgoła nieoczekiwanie staje się on doskonałą perspektywą do diagnozowania uroków – tych wątpliwych – IV Rzeczpospolitej. Szymański, tak jak w „Kolędniku”, dowodzi, że nowe czasy, nowe władze i zjawiska „zasłużyły sobie” na satyryczny bicz tych, którzy w zakamuflowany sposób rozprawiali się kiedyś z komuną. Loża już nie narzeka – jak w momencie nastania tych nowych czasów, gdy przerwała działalność – że „staniałe odwaga. Zrobiło się pysznie, każdy omułek miał wiele do powiedzenia”, tylko zabrała się za robotę, za ściganie – co zawsze było jej misją – wypaczeń systemu. Dostaje się wielu. Spektakl o niespotykanej dziś spójności dramaturgicznej jest tak gęsty od wątków, że nawet pobieżne ich wyliczenie stanowczo by przekroczyło granice tej recenzji. Teksty mówione są absolutnie premierowe, natomiast sięgnięto po starsze, gorzko komentujące sceniczne wydarzenia piosenki. Podejrzewam, że pochodzą z owego epizodu w 2000 r., gdy Loża na chwilę odżyła w programie tv „Arka No(w)ego” i przez kolejne 9 lat do teraz – o czym to świadczy?! – zachowały swą aktualność. Śpiewają je solo i w duecie starzy znajomi, od dekad zachowująca swój czyściutki sopran Lucyna Mijal i basujący Mirosław Sopoćko oraz świeży w tym gronie od kolęd Dariusz Tokarzewski (tak, VOX!), którym towarzyszą muzycy Michał Iwanek, Piotr Bogutyn i Maks Wosk.

Zwracam jeszcze uwagę, że „W noclegowni”, spektakl, który można natychmiast spakować i ruszyć z nim w Polskę bez obaw o brak sukcesu, nosi w swym wnętrzu charakterystyczną, stałą lożową cechę. W przeciwieństwie do dzisiejszych kabaretów, które dochodzą do pointy i czekają na odśmianie się widowni, Loża 44 proponuje wyższą szkołę jazdy. Dowcip jest immanentną cechą dialogów czy monologów i istota niektórych dociera nawet po kilku sekundach i wtedy wybucha szczery, niepohamowany śmiech. Tak – że podam tylko dwa przykłady – jest przy szachach, gdy jeden z graczy dziwi się: – Goniec na damę bez gry wstępnej?, lub gdy pada złośliwy komentarz: – Tobie czopki mogą pomóc, do kręgosłupa blisko! Chyba nie muszę dodawać, że do ideologicznego.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: