Lublinianka Beata

KOMENTARZ

Ze względu na damę, główną bohaterkę tego tekstu, nie wspomnę ile lat temu to było. Nie uchodzi. W każdym bądź razie sporo. W Chatce Żaka występował młody zespół BAJM. Pisało się to wtedy właśnie tak, wersalikami, a może nawet z kropeczkami, bo nazwa stanowiła skrót od pierwszych liter imion jego członków. I chociaż studenci sobie dworowali, że Beata Kozidrak i Andrzej Pietras w słynnym do dziś przeboju nie powinni śpiewać „do lata”, tylko „dolatywuje”, wiedziałem, że BAJM musi zrobić karierę.

Dałem temu wyraz na tzw. łamach i jęłem wspierać zespół, tak jak wiele lat później czyniłem to z Lubelską Federacją Bardów. Jednocześnie tłumaczyłem Beacie i Andrzejowi, że moja promocyjna rola jest ograniczona do lubelskich kręgów i to oni sami muszą pokierować swym losem. Pokierowali. Zrobili to świetnie, na skalę ogólnopolską. A nasze drogi się rozeszły. W takich momentach człowiek się zastanawia czy ludzie z artystycznego świecznika będą jeszcze chcieli pamiętać o swych korzeniach, o tym gdzie zaczynali.

Niejednokrotnie przekonałem się, że Beata pamięta to znakomicie. I nie chodzi tu o moją skromną osobę i to, że potrafimy wspominać, jak się mi w klapy wypłakywała w momencie, gdy zawistnie szykanowano ją w szkole. Chodzi o coś o dużo szerszej skali. O pamięć Lublina. Często wobec artystów, którzy pochodzą z naszego miasta używamy zalatującego komunałem określenia „ambasador Lublina”. Nie lubię go, trudno sprawdzić jakie są skutki tego ambasadorowania. Beata (i Bajm już z małych liter), to według mnie – jakkolwiek to zabrzmi – prawdziwa patriotka lokalna.

I znowy rzeknę, że przekonałem się o tym niejednokrotnie. Ale języczkiem u wagi, momentem decydującym o tym, że postanowiłem o tym napisać był sobotni koncert pod Zamkiem inaugurujący Dni Lublina. Nasza pierwsza dama piosenki okazała się lublinianką z krwi i kości i to na pewno nie tylko z tej uroczystej okazji. Beata po prostu nie może wytrzymać bez dania wyrazu swej miłości do naszego miasta i jego mieszkańców. Słowa w rodzaju „uwielbiam was”, „uwielbiam lubelską publiczność”, „kocham Lublin” nie schodziły jej z ust, a ogromne rzesze widzów na placu i na zamkowym wzgórzu odwdzięczały się jej tym samym. I słusznie. Miasto też powinno.

ANDRZEJ MOLIK

Kategorie: /

Tagi:

Rok: