Łucjan4ever

To nie będzie sążnisty wpis w dokuczliwym dla wielu Czytelników stylu autora tego blogu. A nie będzie wyłącznie z tego powodu, że uwielbiający porządek w pracy jego autor zdecydował się znowu przerwać jej chronologiczną ciągłość i odejść (na chwilę?) od rozliczanie się ze Spotkaniami Teatrów Tańca. Dokuczliwa sytuacja stała się faktem – coż, wypada to przyznać! – z racji porażających wrażeń, jakie stały się jego udziałem, a z drugiej strony, bezsilności piszącego i braków w jego systemie pojęciowym, służącym do rozpoznania i literalnego nazwania takiego wydarzenia, z jakim wczoraj, w środowy wieczór 14 listopada się spotkał.

Sytuację wykreowano w ramach kolejnej edycji BRUNO4EVER, międzynarodowego projektu Stowarzyszenia Festiwalu Brunona Schulza, czyli lubelskiej odnogi i przedłużenia schulzowskiego festiwalu w Drohobyczu, który z naszej polskiej strony – a we wrześniu odbyła się czwarta jego edycja – dzielnie prowadzi Grzesio Józefczuk. Dzięki wsparciu równie dzielnych stowarzyszeniowców, Eli Leszka Cwalinów, w ich Hadesie-Szerokiej zaistniała od południa wystawa obrazów Piotra Łucjana, a na koniec całodniowego wernisażu Ola Zińczuk (nie bez udziału guru sytuacji, Grzegorza) poprowadziła z artystą spotkanie o jego (pod)projekcie Słowników Schulzowskich.

Artystów powinny bronić same ich prace i to można było doświadczyć w przestrzeni Bramy Grodzkiej, do tej pory, przez hadesowe jej lata, wykorzystywanej do słynnej zbiorowej ekspozycji Śledź grodzki. Obrazy Łucjana, o którego twórczości jego wielki nauczyciel z krakowskiej ASP, Jerzy Nowosielski, mówił, że to „malarstwo człowieka, który wydobywa ze swojego wnętrza, czyli ze świata swoich marzeń, ze świata swojej wyobraźni, gotowe już właściwie obrazy”, te dzieła o zawsze czarnym backgroundzie, paraliżującym nieznośnych optymistów tle, które swym mrokiem i stylistyką przedstawianych bohaterów potrafią wprowadzić odbiorcę w asocjacyjny popłoch. Skąd np. – pyta się siebie onże – w odwołanich do Brunona S. (czyżby do jego Bianki?)), objawia się nawiązanie do jednego z najcudowniejszych erotycznie obrazów z dziejów historii sztuki, erupcji kobiecego sexu w zawsze odścigiwanym w Luwrze przez piszącego to anonimowym arcydziele tzw. Szkoły z Fontainebleau Gabriela d’Estrées i jej siostra księżna de Villars w kąpieli.

Niespodzianki wyznań, skojarzeń i emocji, w jakie Piotr Łucjan wprowadził odbiorców w czasie sumującego wydarzanie spotkania, intelektualnie czasami nie sposób ogarnąć. Przed tymi przemyśleniami, z udziałem niespodziewanych (Napoleon!), a fascynujących postaci, wielki ukłon! Taki o rozmiarach (głębi?) wdzięczności za Piękna Wzlot Oniryczny pt. Martwa natura. Na którego, tyleż mrocznych, rozdzierających, co radośnie natchnionych walorach już codziennie, do końca żywota, w prywatności zaciszu, miał będzie szczęście zatrzymywać się wzrok wyznającego niniejsze krytyka-profana.

Dziękuję Piotruś! 4ever!!!

Kategorie: /

Tagi: / / / /

Rok: