Madonna z obliczem Lukrecji

W kanonie zobrazowań Bożego Narodzenia, na niebotycznie rozległym polu historii sztuki spotykamy Spis Ludności w Betlejem, Adorację Pasterzy, Adorację Trzech Króli, niezliczone przedstawienia Matki Boskiej z Dzieciątkiem a także Rzeź Niewiniątek i Ucieczkę do Egiptu. W powracającym na łamy Kuriera od ponad dekady świątecznym cyklu pisałem o najukochańszych dziełach spotkanych w wędrówkach po europejskich galeriach i muzeach, reprezentujących każdy z tych tematów. Lubię do nich wracać. I w refleksjach słowem zapisanych i – kiedy to tylko możliwe – przed ich temperowe czy olejne oryginały. Lubię też wspominać zaskoczenia odkryciami dzieł, których – przy całym przygotowaniu do podróży – w danym miejscu się nie spodziewałem, lub które w reprodukcji nie zapowiadały emocji towarzyszących spotkaniu z nimi „twarzą w twarz”.

Takich odkryć pereł na drodze podróży we wszystkie strony Starego Kontynentu było wiele. Chociażby w Real Monasterio de San Lorenzo de El Escorial – monstrualnym, wcale nie pięknym kompleksie pałacowo-klasztornym pod Madrytem. Okazało się, że w jego zbiorach jest obraz, który wyszedł spod pędzla jednego z największych mych faworytów – Jacopo Robustiego, znanego światu jako Tintoretto (1518-1594). Kiedy oglądałem piętrową kompozycję jego „Narodzin i Adoracji Pasterzy”, czułem się, jakbym znowu był w Wenecji, stąpał pośród mrowia dzieł pędzla tego konkurenta Tycjana i Veronesa zapełniających dwa piętra Scuoli San Rocco. Jakbym widział „Prezentację Jezusa w świątyni” z kościoła dei Carmini albo „Narodzenie Jana Chrzcziciela” z San Zaccarii. Ale przede wszystkim, jakbym kontemplował inne przedstawienie tego samego tematu z owej scuoli św. Rocha, na wystrój której Tintoretto wygrał konkurs pięknym fortelem (namalował w nocy na plafonie gotowy obraz, w momencie gdy rano konkurenci przedstawiali dopiero szkice). Wszystkie one mają te bezwzględne rozpasanie użytych środków, ekspresję zawłaszczającą widza, zniewalajacą go. Takie są też „Narodziny”, które trzeba oglądać wertykalnie – od góry do dołu, i z powrotem w górę, i znowu w dół. I liczyć postaci utkane w kompozycji, która przy tym spełnia wszelkie wymogi stawiane przez takich jej mistrzów jak Piero della Francesca. To o arcyartystach rodzaju Tintoretta musiał myśleć Wasyl Kandyński, kiedy mówił, że dają ludziom chleb iluminacji. Chleb iluminacji. Boże, jakie to genialne!

Pamiętam też odkrycie cudownej Madonny i nie chodzi tu o jedno z arcydzieł światowego malarstwa z nią w głównej roli, chociaż widok wielu dech zapierał. Cóż jednak – oprócz zestawu ułożonych w różne konfiguracje przymiotników – byłbym w stanie jeszcze powiedzieć o drezdeńskiej „Madonnie Sykstyńskiej” Rafaela, Leonardowej – tak spopularyzowanej przez „Kod da Vinci” – „Madonnie wśród skał” (jak wiadomo jedna jej wersja znajduje się w Luwrze, druga – w londyńskiej National Gallery), o tondzie „Madonna Doni” Michelangela z Florencji czy o kilkunastu innych, równie świetlistych przykładach? Wolę wracać do obrazów Madonny dotykających mej duszy – subiektywnego odczuwania sztuki. Takich, które zauroczyły niekiedy szczegółem, niekiedy oryginalnością potraktowania przez artystę tematu, niekiedy po prostu odbiegających od słodkiego kanonu wszechobecnego na tzw. świętych obrazkach wciskanych w garść podczas pierwszych komunii i pasterskich wizyt, obowiązującego zarówno w odpustowej ofercie handlowej jak w dewocjonaliach z oficjalnego obiegu.

Na czoło faworytek wybija się „Madonna z Dzieciątkiem i dwoma aniołami” Fra Filippa Lippiego (1406-1469), braciszka-niecnoty, nauczyciela Sandro Boticellego. Należy właśnie do dzieł, które nie zwracały uwagi w albumach a poraziły w osobistym kontakcie. Wisi ten obraz malowany między 1455 a 1466 r we florenckiej Gallerii degli Uffizi (w jej zbiorach znajduje się już od ok. 1796) i od dzieł ucznia dzieli go tylko sala Pollaiolo. Pyszni się na ścianie, na której nie musi konkurować z innymi pracami Lippich, ojca i syna – Filippina. Ten, był owocem związku, którego dziś mogłby służyć jako scenariusz romansowego serialu. Jeśli wierzyć Vasariemu – a wierzyć do końca mu nie musimy, bo lubił autor „Żywotów najsławniejszych malarzy” pokonfabulować – Lippi senior „był tak wielkim lubieżnikiem, iż widząc niewiasty, które mu sie podobały, zdobywał je dzięki wielkim zaletom, a jeśli nie mógł ich zdobyć, malował je na obrazach, aby w sztuce wypalił sie płomień jego pożądań”. Tak też zdobył brat karmelitanin (nie jest pewne, czy już wcześniej wystąpił z zakonu) niejaką Lukrecję Buti, która miała zostać zakonnicą u panien od św. Małgorzaty w Prato. Namówił siostrzyczki – a było to w roku 1456 – by ta mu pozowała do postaci Matki Boskiej a później ją porwał. Miał Filippo Lippi wielkie kłopoty związane ze swym czynem, tym bardziej, że Lukrecja po urodzeniu Filippina powróciła do nowicjatu a następnie znowu uciekła z malarzem, ale ten zdołał się z nich wykaraskać dzięki mecenasom swej sztuki.

Wszystkie już Madonny Fra Filippa, aż do jego nagłej śmierci w roku 1469, nosiły oblicze pięknej Lukrecji (co by pośrednio zaprzeczało plotkom Giorgia Vasariego, głoszącego: „ponieważ był tak skłonny do miłostek, rodzice pewnej panny uwiedzinej otruli go”). W „Madonnie z Dzieciątkiem i dwoma aniołami” mistrzowskie jest operowanie delikatnymi kolorami, które miękko modelują formy świetlistych postaci. Krajobraz w tle jest wspaniale przewietrzony. Dzieciątko (Filippino?), choć obłych kształtów, należy do najsympatyczniejszych nie tylko w swej epoce. Ale najważniejsza jest Ona, Piękność nad Pięknościami. Ernst Gombrich w dziele „O sztuce”, pisze, że tajemnica Leonardowej Mony Lizy tkwi w tym, że wygląda jak żywa i, że na tym polega wynalazek da Vinci, „który Włosi nazywają sfumato – zamazany zarys i stonowane kolory, dzięki którym formy zlewają się ze sobą, zawsze pozostawiając coś naszej wyobraźni”. Nie powiem, że nie ma racji, chociaż szumu wokół Giocondy nigdy nie pojęłem. Chodzi o to, że Fra Filippo dużo wcześniej i bez sfumato, osiągnął ten sam efekt. Lukrecja – Madonna jest „jak żywa”, ale nawet w pełnym blasku bijącym z arcydzieła ogarnia ją ulotna, obezwładniająca mgiełka Wielkiej Tajemnicy. Może przezroczyste tiule misternie upiętego na głowie welonu ją wyzwalają? Może natchnione piękno alabastrowego oblicza Madonny ją potęgują? Do końca nie mamy pewności. To inna Wielka Tajemnica – sztuki Fra Filippa Lippi! Przepraszam: Sztuki.

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: / / / / /

Rok: