Magia równoległa

Chociaż nie znają ludzie jej nie znają jej na razie

Zadziwiajace kształty głów i dłoni i postaci

Michał Zabłocki

Camille Claudel

Ani przez najdrobniejszy moment nie życzę Ewie Fleszar losu jaki życie zgotowało genialnej Camille Claudel, ale skojarzenia są z typu natychmiastowych. W końcu czy tak często spotykamy kobiety uprawiające tak mało kojarzącą się z płcią piękną dziedzinę sztuki jaką jest rzeźba? Mamy wprawdzie Alinę Szapocznikow i mamy Magdalenę Abakanowicz, artystki wyrosłe na polskiej a nie na francuskiej glebie (chociaż ich sława i tam dotarła), jednak po spotkaniu z pracami młodej artystki z Tarnowa myśl bezwiednie pobiegła do frazy z pięknej piosenki Agnieszki Chrzanowskiej z tekstem Michała Zabłockiego.

Może także dlatego, że dzieła naszych dwóch wielkich rzeźbiarek naznaczone są bólem egzystencjonalnym a w przypadku uczennicy Rodina tragedia egzystencji – bo jak wiadomo kończyła życie zamknięta przez ponad 30 lat w zakładzie dla psychicznie chorych – nie odbijała się tak znacząco w jej rzeźbach. Moje asocjacje są tak czy owak jedynie niewinną grą wyobraźni (i odnoszą sie bardziej do piosenki o Camille niż do niej samej), albowiem Ewa Fleszar w swym dziele jest bardzo odrębna i nawet z materią rzeźbiarską nie musi się tak zmagać, jak to podle starej tradycji sądzimy o rzeźbiarzach (dłuto, młotek i ten straszny kawałek kamienia, z którego trzeba wydobyć wyimaginowane kształty), bo pracuje w zdecydowanie łatwiejszej technice tzw. traconego wosku.

Może i to decyduje o ulotności form jej rzeźb i w pewien sposób o tym znaku ich podstawowym – magii. Andrzej Pacuła, przyjaciel artystycznego małżeństwa – zaraz dojdziemy do Romana Flaszera – niepokorna dusza z Bochni działająca wytrwale w Tarnowie (nie wiem, czy Andrzej nie zasługuje na wiekszą sławę niż jego brat Marek, dziś szefujący Piwnicy pod Baranami), zaczerpnął nawet filologicznych opracowań termin stosowany wobec części literatury latynoamerykańskiej a szczególnie wobec powieści Gabriela Garcii Marqueza. Mówi o relizmie magicznym tych prac. „Oba słowa – pisze w tekście Figury nie-równoległe – o sztuce Ewy Fleszar – są jasne, osobno, a razem tworzą ekspresyjny znak filozofii twórczej rzeźbiarki: wychodząc od realności (dosłownej – sprawdzalnej zmysłami) obecnej w obrabianym materiale, dochodzić do magicznych napięć, metafor i uniwersalnej symboliki rzeźby”. Słusznie rzecze Pacuła.

Ulotna, zwiewna magia. Zadziwiające nie tyle kształty głów i dłoni, co postaci. Rzeźba Primabalerina będzie jeszcze bliska realnym wybrażeniom baletnicy. Ale taki Wędrowiec a osobliwie Pomnik człowieka wracającego z pracy o godz. 15.30 noszą znamiona jeśli nie karykatury, to satyry. Trudno się opędzić od przekonania, że Ewa Fleszar dysponuje nieprzeciętnym poczuciem humoru. W Klepsydrze „piasek” ma się sypać przez małe, ptasie główki złączonych nimi, rozlagłych jak Siedzący Budda osobników (górna postać dociąża więc tą z dołu i zapewne na odwrót, gdy Klepsydrę odwrócimy). „Personifikacje” Cnót i Występków odległe będą od ich uosobień w ciągu tradycji historii sztuki (u Giotta na freskach w Kaplicy Scrovegni w Padwie były to przede wszystkim kobiety). Wypiętrzona na marmurowym postumencie obła Pokora właściwe asocjacje wywołuje natychmiast. W obramowanym jakby żeliwnymi elementami ze starej maszyny do szycia Lenistwie, w anegdotę musimy się chwilę wczytywać, ale w mig ją uchwycimy i docenimy dowcip i delikatne szyderstwo twórczyni: dłoń obciążona kamieniem zawsze będzie na dole kołowrotka dziejowego.

Nie będą krył swego zachwytu i nie będę też krył, że to Ewa Fleszar jest dla mnie głównym bohaterem czynnej od 8 grudnia ubiegłego – już – roku wystawy w Galerii Sztuki Lubelskiej Szkoły Biznesu – Szkoły Wyższej zatytułowanej Przestrzenie Równoległe. Malarstwo jej męża, Romana Fleszara, w pierwszym odruchu wydawało mi się zbyt efekciarskie, zbyt krzykliwe, jakby trochę schlebiające komercyjnym gustom odbiorcy. Ale z czasem doszedłem do przekonania, że mamy do czynienia nie tyle z przestrzenią, co z magią równoległą a owe pierwsze wrażenie wynikało z zetknęcia ze stosowaną przez malarza paletą barw – świetlistych, wręcz krzyczących.

Tyle, że te kolory uruchamiają przestrzenie magiczne dzieł Fleszara i ich symbolikę nawiązującą bezpośrednio do polskiej tradycji symbolizmu, do Jacka Malczewskiego, o którym mówiła niemal każda z obecnych na wernisażu osób, szczególnie po obejrzeniu Zaproszenia, dwudzielnego Skoku czy poniekąd także Pocałunku. Jeśli widzą to całe zastępy odbiorców, trudno z tym dyskutować, nawet twórcy obrazów. Zadziwiające, że przy całej witalnej ekstatyczności tego malarstwa, bliższe jest ono eschatologii niż rzeźby życiowej partnerki autora obrazów. Przecież te Zaproszenie jest zaproszeniem za zasłonę życia. Przecież ten Skok jest skokiem w nicość, w hadesową otchłań, co podkreśla trumienny kształt tła, w którym zamknięta jest spadjąca postać. A czyż trójkątna forma Klepsydry – bo mamy i tu, u Romana, Klepsydrę jakże inną od rzeźbionej przez Ewę – nie jest nawiązaniem do oka Wszechwidzącego z symboliki chrześcijnskiej? Czyż zawarcie portretów artystów w odrębnych trójkątach (równoległych w swym położeniu i obciętych dodatkowymi, już nierównoramiennymi „zasłonowymi” trójkątami) nie jest jakimś mamento?

Tak więc orgiastycznie barwne malarstwo Fleszara jest bardziej refleksyjne niż dowcipne rzeźby Fleszarowej a mąż ma mniejsze poczucie humoru niż żona? Zaczynamy się zastanawiać, bo owa tytułowa równoległość okazuje się zabiegiem nie tylko wymuszonym tym, że małżonkowie razem (równolegle) ukończyli studia w poznańskiej ASP i razem wystawiają. Jest posunięciem przemyślanym, by nie rzec wykoncypowanym (w sformułowniu tym pejoratywny osąd tylko błąka się gdzieś po marginesach), bowiem następuje dopełnienie, przenikanie i wspólnota dzieła. I humor pani Ewy może się w kontekście malarstwa pana Romana okazać pozorny, nieco zmyłkowy (chyba nie pasuje w tym miejscu napisać, że artystka zagrała nam na nosie), ale i jego traumatyczne, eschatologiczne ciągoty nie są z typu rozdzierających duszę. Ból egzystencjolany (przypominam Abakanowicz i Szapocznikow) rozpływa się pogodzie przystającej młodości.

A Ewa i Roman Fleszarowie to artyści wciąż bardzo młodzi. Mają po 34 lata i chociaż nie znają ludzie ich, nie znają ich na razie, jestem głęboko przekonany, że wkrótce, gdy wychylą się z tarnowskich opłotków (i podobnych – wystawę Przestrzenie równoległe prezentowano w ubiegłym roku w Sandomierzu, Krośnie, Gorlicach, Nowym Sączu, Rzeszowie, Tarnowie i Lublinie a to nie są wciąż centra opiniotwórcze na rynku sztuki), będzie o ich twórczości głośno. Zasługują na to!

Andrzej Molik

Ewa i Roman Fleszar Przestrzenie równoległe. Komisarz – Piotr Zieliński. Wystawa w Galerii Sztuki Lubelskiej Szkoły Biznesu – Szkoły Wyższej przy ul.Narutowicza 8. Grudzień 2000 – styczeń 2001.

***

Z różnych wzgłędów nie chciałbym pisać na jednej kolumnie o wystawach w galeriach prowadzonych przez Leszka Mądzika i Piotra Zielińskiego, tym bardziej, że otwarta 22 grudnia ekspozycja w nowej Galerii Sceny Plastycznej KUL przy Rynku 8 poświęcona – w 12 rocznicę śmierci artysty – twórczości Jana Ziemskiego, godna jest równie obszernego potraktowania. Uczynię to za tydzień.

A.M.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: